Ograniczenia budują klimat - lewacki fandom fantastyki w Polsce

Cześć, mam na imię Ola i interesuję się fantastyką. Od kiedy? Właściwie odkąd pamiętam: na 11 urodziny dostałam egzemplarz "Hobbita" od matki przyjaciółki. Owej matce regularnie, kilka razy w tygodniu najeżdżałam półki z książkami. Przeczytałam nie tylko Tolkiena, ale i Andre Norton, Rogera Zelaznego i mnóstwo innych autorów przygodowej, acz nie tylko rozrywkowej, fantasy. Potem przeszłam do science fiction, odkryłam urban fantasy, retellingi baśni i new weird. Fantastyce poświęciłam pracę licencjacką (Pratchett) i magisterską (Carter, Angela); o koneksjach rodzinnych nie wspominam. Chwilowo z fandomem trochę jestem na bakier, ale gdy na fejsbuniu Riennahera zapytała o prawicowe zabarwienie polskiego fandomu, poczułam się mniej więcej tak:


Problem polega na tym, że udzielona odpowiedź mnie samej nie satysfakcjonuje.
Pojechałam bowiem po bandzie, w najgorszym możliwym tego wyrażenia znaczeniu. Jakże łatwo jest bowiem zrzucić odpowiedzialność za całą sytuację na "starą gwardię": Rafała Ziemkiewicza, Andrzeja Pilipiuka, Jacka Komudę, Andrzeja Ziemiańskiego, a nawet częściowo Marka Huberatha i obwiniać ich o cały seksizm i prawicowo-konserwatywny polski fandom fantastyki, umacniany przez Jacka Inglota, Marka Oramusa i Konrada T. Lewandowskiego, tych wszystkich autorów, którzy po 1989 wreszcie mogli pisać to, co chcieli. Jak łatwo jest wskazać palcem na Macieja Parowskiego i powiedzieć: to wina tego pana, on trząsł "Nową fantastyką", on nie chciał publikować Brzezińskiej, to dla niego istniało głównie political fiction. Ale to jest uproszczenie na miarę artykułu Michała R. Wiśniewskiego z najnowszego numer "Książek" - bo tak naprawdę we have to go deeper.

Lubię fantastykę między innymi dlatego, że najlepsze jej utwory powstają w reakcji do świata realnego, czasami są próbą przetworzenia osobistej traumy autora. Ciekawie pisze o tym Wojciech Orliński, również w najnowszym numerze "Książek", o swoim ukochanym Lemie, stawiając tezę, że pod przykrywką fantastyki Lem pisał o pogromie Żydów we Lwowie. Wszyscy wiemy, że "Rzeźnia numer pięć" czy "Na zachodzie bez zmian" są takimi utworami, dlaczego więc nie przyjąć takiej perspektywy interpretacyjnej dla "Szpitala przemienienia", pyta Orliński. I ma rację.

Znajduję wielce symbolicznym fakt, że Amerykanie (nie udawajmy, że fandom światowy) nazwali swoją nagrodę literacką od imienia Hugo Gernsbacka (te okładki magazynów!) - a Polacy swoją od nazwiska Janusza A. Zajdla. Możemy się spierać, czy to kwestia zbiegów okoliczności: Zajdel był pierwszym laureatem nagrody Sfinks, po jego śmierci zmieniono nazwę, ale jedno jest pewne: socjologiczna twórczość Zajdla różni się bardzo od tego, co pisali Żuławski i Grabiński, bo też różne były czasy, w których ich utwory powstawały.

Rys. Michał Radomił Wiśniewski
Mój teść opowiedział mi kiedyś anegdotę: otóż za PRLu, w czasie studiów, wyjeżdżał był często do Anglii, skąd przywoził książki. I zawsze te książki były podejrzliwie traktowane przez straż graniczną - przy czym "Rok 1984" został przepuszczony bez problemów, natomiast "Star Wars" już nie. Anegdota tyleż zabawna, co symptomatyczna: twórczość Lema czy Zajdla to przede wszystkim ćwiczenia w omijaniu cenzury. To dystopie, gdzie fantastyka jest parawanem: za parawanem mówi się o rzeczach ważnych z punktu widzenia ówczesnego społeczeństwa. Tylko tak można było pisać o polityce i wewnętrznej sytuacji kraju w czasach, gdy każda prasa drukarska w prywatnych rękach była kontrolowana, a przydział papieru reglamentowany. A nuż opozycja drukowała na nich pamflety? Wydawnictwa klubowe, które od czasu do czasu można znaleźć w antykwariatach, te z kradzionymi okładkami, obrzydliwymi czcionkami, z fanowskimi tłumaczeniami są pomnikami owych czasów.

Misiael popełnił niedawno wpis o tym, jak potrzeba jest matką wynalazku, szczerze i serdecznie polecam jego lekturę, bo pozwala właściwie ocenić nie tylko polskich autorów fantastyki z czasów komuny, ale również tych po 1989 roku. Ach, co to były za czasy! Nostalgia mnie ogarnia, gdy o tym myślę. Nagle wszyscy mogli chwycić za pióra i wydawać książki. Można było założyć własne wydawnictwo. I wreszcie można było pisać to, co przez lata trzymało się w sobie. Nie dziwota więc, że niektórzy zaczęli pisać o seksie, inni o narkotykach czy aborcji, a jeszcze inni postanowili wskazać "nowej" ojczyźnie stare wzorce i nowe ścieżki rozwoju. Polska miała być znowu wielka, od morza do morza, miała być pochodnią, która wznieci słowiańską rewolucję, a owej rewolucji mieli przewodzić pisarze fantastyki (ok, znowu pojechałam po bandzie.) Chodzi mi o to, że kiedy po latach lodu (pun intended) przychodzi odwilż, to woda zmywa wszystko.

I stąd wzięła się spora część polskiego fandomu fantastycznej literatury. Ta fala sprawiała, że autorzy ciekawsi (Brzezińska, Dukaj, Białołęcka, Kres) - oczywiście z mojego osobistego punktu widzenia - o swój kawałek fanów walczyła inaczej. Był wyjątek, rzecz jasna, Sapkowski, jasna gwiazda Wiedźmina jeszcze długo będzie oświetlać fantastyczny nieboskłon, głównie za sprawą innych mediów (telewizja, gry), ale fantastyka pisana przez kobiety dla kobiet, oryginalne założenia światotwórcze, zabawy językowe, na to wszystko fandom polski w latach 90-tych nie był gotowy; nawet Sapek w końcu popełnił "wiedźmińskie" powieści.

Inna sprawa, że cały fandom jest pasywny: jeśli porównamy Worldcon do Polconu, to w tym kraju nie ma odpowiednika Nine Worlds. Proponowałam kilka lat wstecz queerową nitkę programową na Polcon, przygotowaną z wielka pomocą znajomych z mojej "bańki", została odrzucona. W komentarzy u Riennahery napisałam również, że brak w polskim fandomie oddolnych inicjatyw, fanzinów, blogów lewicujących czy wręcz lewackich, ale to też nieprawda. Jest przecież grupa Fantastic Women Writers of Poland. To światełko w tunelu. Może żyjemy w czasach, gdzie opozycyjną literaturą będzie fantastyka o zabarwieniu mocno feministycznym czy LGTBQ. I może nie zawsze będzie ją wydawać Krytyka Polityczna.

Na koniec chciałabym zostawić wam jeszcze wywiad ze Szczepanem Twardochem, autorem określanym jako antypolski, prawicowy, nacjonalistyczny, o przewrotnym tytule "Polska nie jest krajem cywilizowanym". Nie czytałam absolutnie żadnej książki Twardocha, ale chyba żyjemy w ciekawych czasach.

(W tym roku do Nagrody im. Janusz A. Zajdla nominowanych jest sześciu mężczyzn. I sześć kobiet. I wszystkie utwory to naprawdę bardzo dobra fantastyka.)