Dlaczego drugi sezon Teen Wolfa jest lepszy niż pierwszy

Czyli dokładnie tak, jak w tytule posta, i oczywiście ze spoilerami.

1. Scott dorasta.
Wreszcie rozumiem, że to on ma być głównym bohaterem, taki everyman, które nagle dostaje supermoce, ale pozostaje dobrym człowiekiem i można się z nim identyfikować. Scott w drugim sezonie jest mniej egoistyczny, a bardziej altruistyczny i stara się wszystkich chronić. Nadal ma załamania formy, ale potrafi mieć rozsądne pomysły, np. sam wymyślił teorię o tym, że Lydia w jakiś sposób "zaszczepiła" Jacksona, że nie wspomnę o ostatnim odcinku. Nawet Derek szuka u niego pomocy, bo Scott faktycznie wyrasta na alfę - Boyd zdecydował się na bycie wilkołakiem, bo jego wzorem był właśnie Scott, a Isaac zdecydował się być lojalnym wobec McCalla w przedostatnim odcinku, (Derek zaś przyznaje się do błędów - ze trzy razy mu się zdarza!)

2. Nowe postaci mają sens. 
Trochę się obawiałam o małe wilkołaczki, ale i one mają całkiem fajne historie (może czasem sztampowe, ale zawsze). Matta zaś lubię za kilka rzeczy: oprócz tego, że jest shiperem Stereka, jest również stalkerem, dzięki czemu Allison mogła dać odpór wzorcom promowanym przez Bellę Swan (no wiecie, stalkuje mnie, więc pewnie mnie kocha). Największy problem miałam chyba z panią pedagog oraz z nastoletnią wersją Petera, który plątał się po wydarzeniach trochę od czapy.

3. Więcej rodziny Argentów.
Im lepiej poznaję rodzinę łowców, tym bardziej jestem przekonana, że Chris jest adoptowany (usiłuje chronić Scotta, przestrzega kodeksu, nie jest fanem nadmiernej przemocy i wydaje się posiadać zdrowy rozsądek, którego brakuje pozostałym członkom rodziny - KTÓRZY SĄ SZALENI). Serio, pierwszy sezon zdawał się sugerować, że Chris jest skurczysynem, a Kate wyjątkiem, a tu okazuje, że nie dość, że on jest przyzwoitym człowiekiem, to jeszcze udało mu się uniknąć odziedziczenia choroby psychicznej Argentów. Szkoda jednak, że nie udało się to Allison, która coraz bardziej przypomina swoją ciotkę.

4. Jeszcze lepsi antagoniści.
Kate mnie irytowała w pierwszym sezonie, a potencjał Petera był trochę niewykorzystany, ale tu mamy kanimę z jego panem, Gerarda (który najbardziej jest takim typowym villainem) oraz zombie-wilkołaka i to daje spore pole możliwości manewru, jeśli chodzi o lojalności, zdrady itp. Jeśli dodamy do tego Dereka i jego szczeniaczki z ich ambiwalentnym stosunkiem do głównych bohaterów oraz nieświadomych (do czasu) rodziców, to dostajemy serial z dostateczną ilością zmiennych, by nie nudził żadnego widza. Poza tym Jeff Davis jest gorszy od Moffata i to, co robił przed finałem drugiego sezonu na Twitterze jest niezgodne z konwencją genewską - zwłaszcza mówienie, że nikt nie wie, jak sezon się skończy.

5. Sterek! 
Wiecie, że ten pairing wciągnął mnie w fandom, gdy jeszcze byłam w fazie "aleosochozzi?" w kwestii "Teen Wolfa", ale pierwszy raz widzę scenarzystów, producentów oraz obsadę, która razem ze mną ten pairing aktywnie wspiera. Wspiera na tyle, że nawet wprowadza do fabuły serialu postać, która wprost mówi, że Derek i Stiles wyjątkowo do siebie pasują. Poza tym na razie nie mam powodów do obaw, że Davis będzie postępował jak Ryan Murphy z "Glee" i uginał się pod każdym naciskiem fanów, bo widać, że facet ma swoją wizję, ale jednocześnie szanuje opinie widzów.

6. Lepsza choreografia walk.
Strasznie mi działało na nerwy w pierwszym sezonie to, że pełne gracji i siły wilkołaki walczą jak dziunie w kisielu. Na szczęście drugi sezon w większości pozbył się tego problemu, wprowadzając lepszą edycję nagranego materiału i przyspieszając klatki. Poprawę widać zwłaszcza w scenie walki pomiędzy Scottem a Jacksonem w męskiej szatni, na którą patrzy się bardzo, bardzo przyjemnie.

7. Hołd dla "The Breakfast Club"
Jeśli scena w bibliotece, gdzie sześcioro uczniów zostało zatrzymanych po lekcjach, nie jest hołdem dla tego kultowego filmu, to ja zjem swój fez. Jeff Davis wspomniał w którymś wywiadzie, że scena, gdy znajomi Stilesa z gejowskiego klubu pojawiają się na przyjęciu urodzinowym Lydii, była inspirowana filmem "Weird Science", więc logicznym się wydaje założenie, że takich mrugnięć w stronę dorobku Johna Hughesa może być więcej (co mi przypomina, że muszę dokończyć notkę o "Sym-Bionic Titan"). W sumie nie byłoby to dziwne; Hughes stworzył podwaliny dla wszystkich dzisiejszych teen movies. (O nawiązaniu do "Terminatora" nie piszę, bo jest tak oczywiste, że hej.)

8. Jackson!
Nie jest żadną tajemnicą fakt, iż Jackson jest jedną z moich ulubionych postaci. Już w pierwszym sezonie rządził i wymiatał, ale w drugim były takie momenty, w których po prostu miałam ochotę go przytulić i już nigdy nie wypuścić, żeby mu się krzywda nie stała. Jest to postać, która bardzo chce być niezależna i samodzielna, bo uznaje, że poleganie na kimkolwiek jest oznaką słabości - przez to staje się łatwym celem dla ludzi chcących kontrolować kanimę. Wystarczyłoby jednak, gdyby choć przez chwilę przestał zgrywać chojraka i przyznał się do potrzeby bliskości, a wszystko by się lepiej ułożyło.


9. Opening.
Mało rzeczy w cudownym drugim sezonie dało mi tak wiele radości, jak opening. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, prawie umarłam ze śmiechu i musiałam co chwila pauzować odcinek, żeby móc odetchnąć i nabrać oddechu. Od tego czasu ani razu go nie przewinęłam (co ostatnio zdarzyło mi się chyba przy "Firefly'u") i zawsze porządnie oglądam go z skupioną uwagą. I uśmieszkiem na ustach. Podoba mi się również wersja alternatywna, choć może oprócz muzyki.


10. Peter!
Uwielbiam Petera w drugim sezonie. W pierwszym był jednowymiarowy, a tutaj, rany, te jego uszczypliwe uwagi. Chciałabym spin off, w którym on i Derek usiłują utrzymać status quo w Beacon Hills, by zobaczyć jeszcze więcej ich rodzinnych przekomarzań. Poza tym Peter jest zdecydowanie cudowną prawą ręką, która może ci w każdym momencie wbić nóż w plecy - te jego chowanie się po kątach i ukrywanie w cieniu, jak Scar z "Króla lwa".

Podoba mi się też bardzo poziom umiejętności scenopisarskich Davisa: może i historia Lydii i Jacksona była nieco sailorkowata, ale facet w jednym czterdziestominutowym odcinku nie tylko zmienił rozkład sił w mieście, ale dając satysfakcjonujący finał sezonu nie zamknął połowy wątków, a dołożył ze dwa nowe (Deaton z córką, wataha alf). Brakowało mi tylko sceny, w której Stiles mówi w końcu ojcu, co się faktycznie od pewnego czasu dzieje, ale hej, po coś jest aż 24 odcinki w trzecim sezonie - bo przecież nie po to, by Derek mógł odnaleźć swoją boskość. :)

Komentarze

  1. Ostatni odcinek był fajny.
    Zwłaszcza jak się okazało, że Scott (wbrew temu, co mówi) ma czasem plany i to dobre :)
    Bohaterowie dorośleją, co też jest na plus.
    No i końcówka - cisza przed burzą ;)

    Alisson jest szurnięta bardziej po matce, niż po ciotce - serio, matka była 1000 razy bardziej ześwirowana niż Kate i Gerard razem wzięci.

    Jacsona jak nie lubiłam, tak nie lubię dalej. W pierwszej serii miał rolę szkolnego zbyt pewnego siebie mięśniaka, w tym sezonie biednej sieroty, ale jakoś mojej sympatii nie zyskał. To chyba ten sam przypadek, co Dereka - "udaję, że jestem dzielnym twardzielem i ludzie mnie nie obchodzą, ale w głębi duszy czekam, aż ktoś mnie przytuli" - i poprostu mam dość takich wątków. (Od razu uprzedzam - widzę i doceniam, że są prowadzone niesztampowo.)

    Teraz tylko czekać na nowy sezon... Tyle miesięcy!(Dobrze, że krócej i pewniej niż na Sherlocka).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nadal zastanawiam, na ile to był plan Scotta, a na ile Deatona.

      Allison ma po prostu pecha, bo urodziła się rodzinie, w której obie strony są mocno szalone.

      A ktoś na tumblrze przytomnie powiedział, że prawdopodobnie nie będziemy musieli czekać aż do lata, bo sezon trzeci ma mieć 24 odcinki, więc jego wyświetlanie też zajmie dwa razy dłużej - chyba że będą puszczać je dwa razy w tygodniu, upierając się, że to lekki, wakacyjny serial.

      Usuń
  2. "Podoba mi się też bardzo poziom umiejętności scenopisarskich Davisa: może i historia Lydii i Jacksona była nieco sailorkowata"

    Ha, żeby była bardziej sailorkowata, szczeniaczki musiałyby stanąć w kółeczku dookoła nich, złapać się za ręce i wspierać Jacksona siłą swej miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wait, a nie stały?

      Ach nie, to ten alpha pack.

      OK, alpha pack mi przeszkadza, bo IMHO wataha złożona z samych alph nie ma dowódcy, więc de facto składa się z omeg, bo nie uznają niczyjego zwierzchnictwa oprócz siebie samych. Jak już opierają wilkołaki na wilkach, to chciałabym, żeby to było robione z sensem - jak w fanfikach!

      Usuń
    2. Traktujac serio to, co wiemy o wilkach i to co wynosimy z samego serialu, wychodziloby, ze alpaka to krzyzowka komitetu rodzicielskiego z Avengersami...

      Usuń
    3. Raczej komisja śledcza w sprawie rodziny Hale'ów.

      (Swoją drogą, jeśli Derek faktycznie jest starszy niż ustawa przewiduje, to może walczył w wojnie o niepodległość, tym samym wypełniając wszelkie zalecenia dla bohatera romantycznego.)

      Jakim cudem zalogowałaś się do blogspota za pomocą Androida??? Ja tez chcę!

      Usuń

Prześlij komentarz