Kopciuszek w Hollywood

Dziś króciutko, zanim mi całkiem temat z głowy wypadnie lub zgubię kartki z notatkami.

Slogan wzięty jest z "Królewny Śnieżki"...
Jakiś czas temu noida napisała notkę o Pięknym i bestii, w której pytała całkiem nieretorycznie, gdzie są zwykłe, a nawet brzydkie dziewczyny w Hollywood i dlaczego nigdy one nie kończą z przystojniakami (brzmi to jak rola dla napisana pod Rebel Wilson...) - a sytuacja odwrotna ma miejsce nader często.* Trochę dyskutowałyśmy w komentarzach, noida mówiła o Mirandzie i Garym, ja o Karlu i Sarze z "Love Actually", ale to wszystko przykłady brytyjskie, a Amerykanie nadal realizują fantazję o ślicznej dziewczynie zakochującej się w oblechu, bo dostrzegła jego interesujące wnętrze.

Ale temat nie mógł się ode mnie odczepić. Przyszedł mi na myśl jeszcze przykład Belli Swan i Edwarda Cullena ze "Zmierzchu", który też mi się nie do końca podoba, bo przecież w końcu Bella wampirzy lepiej niż wszyscy pozostali razem wzięci (czyli typowy makeover w stylu Anne Hathaway), ale uzmysłowił mi on, że podchodziłyśmy do problemu ze złej strony. Bo przecież "Twatlight" to nie jest "Piękna i bestia", to typowy "Kopciuszek" - czyli całkiem inna bajka. :D Feminizm bowiem feminizmem, a wpojone nam przez baśnie schematy myślenia... No właśnie.

Jeden z moich ulubionych plakatów filmowych
Spójrzcie proszę: american dream to oczywiście "od pucybuta do milionera" (pamiętajmy jednak, że na jednego Billa Gatesa przypada setka komiwojażerów Arthura Millera), ale tak jakby dotyczy on tylko mężczyzn. Bo dla kobiet jest inna wersja tej baśni, czyli właśnie wszechobecny w amerykańskiej popkulturze "Kopciuszek" - pewnie pozostałość po purytanizmie. Jeśli kobieta chce osiągnąć sukces, to powinna być pracowita, skromna, posłuszna, tak na początek. Potem musi przejść obowiązkową przemianę (kąpiel i dobrze dobrana sukienka lub ciuchy od Huberta de Givenchy - "Sabrina", anyone? - potrafią zdziałać cuda, jak każe nam wierzyć amerykańska kinematografia) i już można się wżenić w klasę wyższą. Jak dla mnie jest to nie tyle przepis na sukces, co na żonę ze Stepford.

Co mnie tak naprawdę irytuje w tym wszystkim najbardziej? W "Pięknej i bestii" chodzi nie tyle o odczarowanie księcia, co spojrzenie poza jego wygląd, tak Kopciuszek musi przejść zmianę wyglądu - czyli dopasować się do księcia, bo inaczej nie ma szans zostać zauważona. Taki schemat myślenia utrwala w widzach klasyczna animacja Disneya. Wspomniana przeze mnie "Sabrina" idzie na szczęście o krok dalej, bo tytułowa bohaterka ostatecznie kończy z tym z braci, który dostrzegał ją już wtedy, gdy była tylko myszowatą córką szofera; jeszcze lepiej z tematem radzi sobie "Sekretarka" z Maggie Gyllenhaal i Jamesem Spaderem, gdzie do głosu dochodzą łóżkowe preferencje** i jest to głos zdecydowanie decydujący. Tylko że najpierw dziewczynki oglądają film animowany...

W ramach morału polecam obejrzeć "Madagaskar 2" - co prawda na czterech głównych bohaterów tylko jeden jest kobietą (hipopotamica Gloria), ale za to spławia ona absztyfikanta, który nie potrafi wyjść w związku poza fiksację jej wyglądem. Z drugiej strony ta zdecydowanie powabna samica wiąże się z Woodym Allenem, czyli wracamy do schematu, który tak irytował mnie w "Jej wysokości Afrodycie". Oh well.


* Przy okazji, przyszedł mi do głowy amerykański przykład, ale nie najlepszej jakości: Tessa Altman i Ryan Shay z "Suburgatory". Problemem jest oczywiście to, że akurat widzowie tego konkretnego serialu bardziej cenią intelekt niż idealnie wyrzeźbione ciało. Jest też przykład z bardzo złej książki Holly Black, ale wolę na niego spuścić zasłonę milczenia.

** Wszystkie baśnie mają podtekst erotyczny, trzeba go tylko dostrzec.

Komentarze

  1. "Wszystkie baśnie mają podtekst erotyczny, trzeba go tylko dostrzec."

    Wszystko ma podtekst erotyczny, trzeba go tylko dostrzec.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe są te schematy, przy jednoczesnym powtarzaniu, że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" (to jest chyba najczęściej powtarzany cytat z literatury, przynajmniej ja go ciągle słyszę). Ale rzeczywiście można zaobserwować takie rozdwojenie. Smutne to.

    Z drugiej strony jest jeszcze na szczęście Fiona, którą Shrek pokochał jeszcze bardziej, gdy "zbrzydła". Chociaż moim zdaniem ona akurat lepiej prezentowała się jako ogr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Fiona jest faktycznie wyjątkiem. A raczej, kontestacją baśni na wielu, wielu frontach naraz.

      Usuń
    2. Ale Fiona nie zbrzydła, z punktu widzenia ogra zrobiła się znacznie atrakcyjniejsza. Ina sprawa, że on ją polubił jeszcze w tej pierwszej wersji.

      Usuń
    3. Ważne jest coś innego IMHO: klasa, czy tez grupa społeczna, do której przynależą Shrek i Fiona. Dla Kopciuszka ślub z księciem jest nobilitacją, dla Fiony poślubienie Shreka - obniżeniem pozycji społecznej.

      Usuń
    4. No i Fiona może nie zbrzydła z punktu widzenia Shreka, ale z własnego - owszem.

      Usuń
    5. Nie mogę się z tym zgodzić; Fiona po prostu dzięki Shrekowi i jego miłości zaakceptowała część siebie, którą kiedyś uważała za wstydliwą. Z urodą lub jej brakiem nie miało to wiele wspólnego.

      Usuń
    6. Nie wiem, mi się przypomina ta scena w kościele, kiedy ona się przemienia i jest taka zawiedziona bo "miałam być piękna". No i dla Shreka jest piękna i potem chyba się przekonuje, że to prawda, ale do tego momentu z jej punktu widzenia na pewno ta przemiana była w gorszą postać.

      Usuń
    7. A ja myślałam o tym, jak zaklęcie fairy godmother zamienia ją, Shreka i Osła w "piękne" wersje i jak w końcu z radością wracają do swoich postaci. :D Ale wracając do tematu, dla mnie ogrowatość Fiony jest takim odpowiednikiem grubych ud u kobiet (lub jakiejkolwiek innej, nieakceptowanej u siebie cechy). Albo, jeśli rozmawiamy o charakterze, bycia bitchem. Z czasem uczysz się, że to dobre.

      Usuń
  3. Odwrócę trochę kota ogonem. A "Alladyn"? Klasyczna animacja Disneya, a to jednak on musiał się zmienić dla niej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, ale tu wchodzi do gry również klasa. Tak jak dla Kopciuszka małżeństwo z księciem oznaczało awans społeczny, tak podobnie Aladyn się dopasował do Jasminy (która swoją drogą nie powinna być księżniczką Disneya, bo nie jest główną bohaterką filmu).

      Usuń
    2. (która swoją drogą nie powinna być księżniczką Disneya, bo nie jest główną bohaterką filmu).

      Well, jest księżniczką i zaliczyła występ w pełnometrażowej animacji Disney'a, so...

      Usuń
    3. Ale właściwie kto ustala zasady?

      Usuń
    4. Nie wiem, czy są zasady, ale wszystkie pozostałe księżniczki to główne bohaterki swoich filmów. Kilka z nich nie jest księżniczkami (Mulan, Bella, Kopciuszek), więc to chyba nie jest kryterium.

      Usuń
    5. No chyba nbie jest, skoro Pocahontas też się zalicza do Księżniczek Disney'a. Mają też ponoć doliczyć Meridę (anglo wiki tak mówi). Czemu nie Leię?

      Usuń
    6. Bo Leia oryginalnie nie jest rysunkowa. A Pocahontas była córką wodza plemienia.

      Usuń
    7. @Bo Leia oryginalnie nie jest rysunkowa.

      Merida też nie :P Chyba, że o czymś nie wiem.

      Usuń
    8. Animowana, nie czepiaj się słówek.

      Usuń
  4. "Sekretarka" to jeden z tych filmów, który daje pozytywnego kopa. Tu przynajmniej bohaterka nie musi zmieniać się dla związku.
    I faktycznie Europa zupełnie inaczej podchodzi do tego tematu. Plus przypomniała mi się afera z reklamą "Siedzę na koniu", gdy mężczyźni zaczęli protestować, że nie mają czasu wyglądać jak ów pan w reklamie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam tę reklamę! Uwielbiam też te wszystkie krótkie filmiki, w których odpowiadał na pytania internautów. Genialnie pomyślana kampania reklamowa.

      A "Sekretarka" nie tylko nie musi się zmieniać, dla mnie o wiele ważniejsze jest to, że ona z tej relacji ze swoim szefem, przez wszystkich potępianej, wynosi przede wszystkim coraz większe poczucie własnej wartości (o ile ma to sens w kontekście sado0maso).

      Usuń
  5. A ja się zastanawiam, co nagle tak dużo wejść od ciebie mam na swoją stronę, przecież nic nowego nie napisałam ;) A tu proszę - linka :)

    Tak, Kopciuszek to jest schemat do wyrzygu wszechobecny w amerykańskiej popkulturze. Miałam kiedyś napisać o kodeksie Haysa, który jakby nie było do dziś nieco się odbija amerykanom purytańską czkawką, ale rozgrzebałam go tylko do połowy i tak sobie leży.

    Natomiast sama miałam ostatnio przerażające przemyślenia na temat Calineczki. Otóż doszłam do wniosku, że Calineczka jest kimś w rodzaju baśniowego odpowiednika pani Bovary - piękną, ale zupełnie bezwolną kobietką, którą stare baby swatają z brzydkimi facetami kompletnie wbrew jej woli i która umiera na depresję razem z jaskółką (marzeniem o wolności), by wreszcie trafić do raju, gdzie dostaje swojego wymarzonego księcia. Może trochę przeginam w tej interpretacji, ale za chiny nie mogę się od niej uwolnić.

    I takie to mamy przykłady dla naszych córek. Naprawdę, no.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. You're welcome. :D

      A tak na serio, popraw mnie, jeśli się mylę, ale Calineczka jest chyba Andersena (brzmi jak coś Andersena, smutne i pozbawiające nadziei). Osobiście nie uważam Andersena za kanon baśni, brak im dydaktycznej wartości (mają za to sporą wartość literacką, może i autor był okropnym człowiekiem, ale talentu mu odmówić nie można). Zgodzić się jednak nie mogę z tobą. Calineczka ani mnie grzeje, ani ziębi, Emmy Bovary nienawidziłam z całego serca.

      Usuń
    2. Hm, masz rację, że to Andersen, to by się nawet zgadzało z moim ogólnym wrażeniem (XIX wiek, te rzeczy). Natomiast mam wrażenie, że ogólnie sam motyw malutkiego dziecka danego bezdzietnym jest starszy.

      Mnie muszę powiedzieć dość denerwuje ta Calineczka, zwłaszcza jak jęczy piskliwym głosikiem "och, zostaw mnie ty paskudny chrabąszczu" w wersji słuchowiskowej :-/

      Usuń
  6. "Sabrina" idzie na szczęście o krok dalej, bo tytułowa bohaterka ostatecznie kończy z tym z braci, który dostrzegał ją już wtedy, gdy była tylko myszowatą córką szofera
    Krok dalej, ale też niejako w bok, skoro drugi brat sam nie jest Księciem, tylko właśnie "tym drugim", w cieniu Księcia. Kimś, kto z początku jest niewidzialny i w ogóle nie brany pod uwagę w klasycznym romansowym kontekście. Zatem spełniony zostaje morał "piękna ukrytego wewnątrz", ale można też pójść w stronę bardziej cynicznej (wręcz gderliwej?) interpretacji, czyli że jednak nie dla Kopciuszka książęce progi. Ale można też spojrzeć jeszcze głębiej: Książę okazał się niewart zachodu, a prawdziwą wygraną Kopciuszka okazuje się nie możliwość jego zdobycia, tylko odrzucenie go pomimo tej możliwości i dokonanie innego wyboru. Choć nie wiem na ile to jest sensowne w świetle zakończenia "Sabriny", bo oglądałam to strasznie dawno i nie pamiętam dokładnie kto w końcu kogo, jak i dlaczego. ;) W każdym razie "Sabrina"wydaje mi się warta uwagi przez to, że jest historią więcej niż jednego Kopciuszka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wydaje mi się, żeby Linus był Kopciuszkiem. Prędzej takim królem Drozdobrodym. O ile dobrze pamiętam, to "książę" (David mu było?) Sabriną po przemianie był zainteresowany. Problemem było to, że miał on własną historię (pozbywania się syndromu Piotrusia Pana) do wykonania i nie po drodze mu było z Kopciuszkiem.

      Usuń
  7. Tak się zaczęłam zastanawiać, czy "My Fair Lady" też wpasowuje się w schemat Kopciuszka czy jednak należy się trzymać interpretacji mitologicznej (Pygmalion).
    Chętnie poznać Twoje na ten temat zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowność postmodernistycznej interpretacji polega na tym, że możesz użyć baśniowego i mitologicznego klucza i nawet nie będą się wykluczać. :D Natomiast ja osobiście uważałabym z postacią Elizy Dolittle, bo ona nie do końca wpasowuje się w schemat: skromna, posłuszna, pracowita. Podobnie miałabym problem z przypasowaniem profesora Higginsa (bo jest bardziej księciem czy fairy godmother?)

      Usuń
    2. Nie wpasowuje się na początku. Ale później, gdy już "wypiękniona" i wyszkolona wraca do Higginsa jak pies, z kapciami niemalże w zębach? Taka zależność od mężczyzny (czytaj księcia) zawsze mi się jakoś zbyt baśniowa wydawała. Z tego też powodu zakończenie "My Fair Lady" zawsze mnie trochę zasmuca, choć inne zakończenie pewnie by mnie rozczarowało jeszcze bardziej, wszak happy ending musi być!
      A z tym rozdźwiękiem książę vs fairy godmother w przypadku Higginsa trafiłaś w sam środek tarczy. Chyba jednak książę, bo na koniec "he gets the girl".

      Usuń

Prześlij komentarz