Krótki i subiektywny przewodnik po Fullerverse

Było to tak: najpierw wspomniałam na G+, że chyba napiszę notkę o "Hannibalu". Potem się zorientowałam, żem za słaby blogger na taki temat i postanowiłam poczekać na wpis Fabulitas. Następnie opowiadałam Beryl na Gtalku, jak ja strasznie nie trawię Alany Bloom (nic na to nie poradzę, noida, przykro mi). No a wczoraj, mnie, biednej kobiecie siedzącej z chorym dzieckiem w domu w najgorsze upały, w dodatku niemogącej otworzyć okna, bo panowie dachowce cały czas dzielnie na dachu stukają, wyłączyli internet. Wyobrażacie sobie coś gorszego? Więc stwierdziłam, że nadrobię "Mockingbird Lane" (bo nie widziałam), a potem z rozpędu zaczęłam na nowo oglądać moje ukochane "Wonderfalls" i wstrząsnął mną do głębi fakt, że doktor Bloom i moja ulubiona bohaterka Jaye Tyler są grane przez tę samą aktorkę, Caroline Dhavernas. Zaczęłam szukać innych takich połączeń i jakoś tak powstał pomysł na ten wpis, który jest zatytułowany bardzo akuratnie.

Przy czym disklejmer na początek: choć zaczynałam oglądać każdy serial napisany przez Bryana Fullera i większość z nich wydała mi się interesująca, do końca obejrzałam tylko dwa, właściwie nie wiem dlaczego, bo to dokładnie ten typ serialu, który lubię: idealnie charakteryzowani przez słowo "quirky" bohaterowie, czarny humor, niesamowicie dopracowane wizualnie kadry; więc może się okazać, że nie do końca wiem, o czym piszę. Ale wierzę, że gdybym popełniła jakiś karygodny błąd, to znajdzie się ktoś życzliwy w internecie, kto mnie skoryguje. :D

Zanim Bryan Fuller zaczął bardzo konsekwentnie tworzyć tak zwane Fullerverse - czyli świat, w którym rozgrywa się akcja wszystkich pięciu - tak, wiem, czterech, upraszczam dla klarowności wywodu -  seriali wyprodukowanych przez Living Dead Guy Productions (OK, jak ktoś ma zombie albo złego robota w nazwie własnej firmy, to od razu wiadomo, że taki człowiek jest geekiem do potęgi, prawda?) - był wielkim fanem Star Treka. Myślę, że jest to dobry trop, jeśli chodzi o opowiadanie różnych historii w tym samym wszechświecie, Star Trek zaczynał od bardzo postępowego TOSa Gene'a Roddenberry'ego (jest to o tyle ważne, że seriale Fullera bardzo często są zdejmowane z anteny właśnie za postępowość w kwestii LGBT) i w efekcie zawiera w sobie nie tylko 10 filmów kinowych, ale również 5 serii telewizyjnych i jeden film nakręcony na potrzeby TV, że nie wspomnę o grach komputerowych, komiksach czy książkach oraz produkcjach fanowskich i reboocie wszechświata z 2009 roku (ciekawostka: Fuller planował stworzenie serialu z akcją rozgrywającą się w nu!ST, ale chwilowo wszystko rozeszło się po kościach). W każdym bądź razie, Fuller będąc bardzo utalentowanym scenopisarzem po pewnym czasie został zatrudniony jako scenarzysta przy "DS9" i szybko przeszedł do "ST: Voyagera" jako jeden z głównych pisarzy. Właściwie każdy fan dowolnego merchandisingu życzyłby sobie takich początków kariery, prawda?

Po zdobyciu szlifów i wyrobieniu sobie opinii w telewizyjnym światku Fuller poszedł o krok dalej i napisał oryginalny serial, kamień węgielny Fullerverse, czyli "Dead Like Me".


1. "Dead Like Me" (2003-2004)

Jaye, tylko kolor włosów się nie zgadza. Only not.
Chłopak, z którym się spotykałam na początku tego wieku, miał fioła na punkcie seriali SF i usiłował mnie wciągnąć w swój świat, pokazując mi "Firefly", "Jeremiah" i właśnie "Dead Like Me". Powiem szczerze, że pomysł na świat reaperów, dusz przeprowadzających inne dusze na "drugą stronę" mnie nie zachwycił - choć przyznaję, że pewnie miał na to spory wpływ sposób, w jaki Georgia Lass (Ellen Muth) odeszła z tego świata. Serial wytrzymał dwa sezony, co jest rekordem, jeśli chodzi o czas utrzymywania się seriali Fullera na antenie. Jest to jedna z niewyjaśnionych zagadek wszechświata: widzowie i krytycy zgadzają się ze sobą w opinii, że seriale Fullera są cudowne i wspaniałe, ale i tak stacje FOX i NBC je kasują. Po czym Fuller pisze kolejny serial i nie zgadniecie, znowu sprzedaje go którejś z wyżej wymienionych stacji, cykl się powtarza.

Wracając jednak do "Dead Like Me", już widoczne są pewne typowe elementy, które staną się wyznacznikami stylu Fullera: ciekawe kadry, bohaterka nosząca męskie imię (Georgia woli być nazywana George), czarny humor, inteligentne dialogi, homoseksualni bohaterowie. Sporo fanów wskazuje na to, że społeczne niedostosowanie Georgii odziedziczyła po niej Jaye z "Wonderfalls", ale ja nie do końca się z tą opinią zgadzam.

Fuller ma tendencję do zatrudniania tych samych aktorów w swoich produkcjach i przy okazji tworzenia wielopiętrowych żartów. Nazwisko Georgii, Lass, trafiło do jednej z bohaterek "Hannibala", która oparta jest dosyć wyraźnie na Clarice Starling (Fuller nawiązuje do "Milczenia owiec" dialogiem w "Wonderfalls", fanboy jeden), ale co ciekawsze, Ellen Muth gra w najnowszej produkcji postać Georgii (!) Madchen, chorej psychicznie dziewczyny, która wierzy, że jest martwa. Ha ha.

2. "Wonderfalls" (2004)

Beer is people.
Muszę się wam, drodzy czytelnicy tego bloga, do czegoś przyznać: jeśli miałabym wybrać jeden jedyny serial, który został niesłusznie zdjęty z anteny do skierowania do ponownej produkcji, nie padłoby na "Firefly'a", właśnie z powodu "Wonderfalls". Nic na to nie poradzę, jest mój absolutnie ulubiony serial, kocham wszystkich bohaterów i mogę go oglądać w kółko. Oraz cytować. Strasznie żałuję, że nie jest on szerzej znany, ale co robić, został zdjęty z anteny po 13 odcinkach (a decyzję podjęto po wyemitowaniu czterech z nich, w dodatku w dziwnej kolejności - to samo spotkało "Firefly") - na szczęście historia Jaye Tyler (Caroline Dhavernas) jest właściwie zamknięta.

Fabuła toczy się wokół perypetii Jaye (męskie imię), pracującej w sklepie z pamiątkami w Niagara Falls, która pewnego dnia zaczyna słyszeć głosy - jeśli macie skojarzenia z Joanną d'Arc, to słusznie, tylko do Jaye nie mówią anioły, a zwierzątka. No dobra, muzy wykorzystujące zwierzątka jako media, co jest o wiele bardziej irytujące, bo zmuszają Jaye do dobrych uczynków - a Jaye raczej nie jest zachwycona ludzkością i odmawia grania według reguł, np. mieszkając w przyczepie kempingowej i pracując w najmniej wymagającej pracy, jaką udało jej się znaleźć, mimo iż skończyła filozofię na Brown University. W dodatku nie daje jej spokoju jej bardzo opiekuńcza rodzina: rodzice Darren i Karen oraz rodzeństwo Aaron (Lee Pace) i Sharon.

Lee Pace dostał główną rolę w kolejnym serialu Fullera, czyli "Pushing Daisies", a Caroline Dhavernas gra teraz doktor Alanę Bloom w "Hannibalu", o czym już wspomniałam. Ciekawszy jest natomiast przypadek nemesis Jaye, czyli blondwłosego dziewczęcia o wdzięcznym nazwisku Gretchen Speck. No, formalnie Gretchen Speck-Horowitz, ale jak dowiadujemy się z drugiego odcinka "Hannibala", małżeństwo, do którego doprowadziła niechętna interwencja Jaye nie przetrwało próby czasu ("Lost the hyphen, kept the ring"). Trochę nie wiem, jak czuję się z wiedzą, że zabawne, lekkie "Wonderfalls" rozgrywa się w tym samym wszechświecie co mroczny "Hannibal"...

3. "Pushing Daisies" (2007-2009)

Kolorystyka jak z gabinetu Lectera.
Cyda, która podsunęła mi kiedyś "Wonderfalls", za co jestem jej niezmiernie wdzięczna, uważała, że spodoba mi się również "Pushing Daisies". Niestety, choć uwielbiam Lee Pace'a i strasznie podobał mi się ten serial od strony wizualnej, to jednocześnie irytowała mnie Anna Friel w roli Chuck (męskie imię), bo jest typową manic pixie dream girl, a ja tego toposu nie cierpię. Poza tym to unresolved sexual tension pomiędzy głównymi bohaterami, którego ja zupełnie nie czułam, bardzo mnie irytowało i szczerze kibicowałam Olive (nie tylko dlatego, że była grana przez Kristin Chenoweth :D). Ogólnie rzec biorąc serial zawiódł mnie na całej linii i nigdy nie dokończyłam jego oglądania. W sumie nawet nie żałuję, nie warto się męczyć dla ujęć jedzenia (ważne w kontekście "Hannibala") i strojów bohaterów, prawda?

W jednym z odcinków pojawia się za to znana z "Wonderfalls" Marianne Marie Beetle (to bardzo ważna postać, pojawia się aż w trzech serialach Fullera), a Ned wspomina, że czasami pracuje dla agencji o tej samej nazwie co firma zatrudniająca Georgię Lass. Aktorka grająca jedną z ciotek Chuck pojawiła się też w odcinku "operowym" "Hannibala".

4. "Mockingbird Lane" (2012)


Pięcioro członków rodziny, z których jeden nie pasuje do reszty.
Jeśli na sali są fani "Mockingbird Lane", to bardzo proszę o pominięcie tego paragrafu, co się macie denerwować?

W trakcie kręcenia seriali osadzonych w Fullerverse sam twórca zrobił sobie przerwę i pracował przy scenariuszach do "Heroes". Właściwie nie wiem, czy to ważne w kontekście "Mockingbird Lane", które oparte jest na cudzym pomyśle, możecie to potraktować jako ciekawostkę, może nie ma to nic wspólnego z faktem, że bardzo oryginalne i autorskie "Pushing Daisies" zdjęto z anteny. Otóż w latach 60-tych ubiegłego wieku w amerykańskiej telewizji emitowany był popularny serial o rodzinie potworów pod tytułem "The Munsters", zdecydowanie bardziej komediowy niż "Rodzina Addamsów", choć czerpiący z tych samych wzorców. I z jakiegoś powodu Fuller uznał, że fajnie byłoby zrobić jego remake. Znalazł cudownych aktorów (Portia de Rossi czy Eddie Izzard) i nakręcił pilota, który wizualnie jest prześliczny (zwłaszcza stroje Lily Munster), ale... Pozwólcie, że oddam głos szefowi stacji NBC Robertowi Greenblattowi:
"We just decided that it didn't hold together well enough to yield a series. It looked beautiful and original and creative, but it just all ultimately didn't come together... it just didn't ultimately creatively all work. We felt great about that cast, but we tried to make it not just a sitcom. We tried to make it an hour, which ultimately has more dramatic weight than a half-hour. It's hard to calibrate how much weirdness vs. supernatural vs. family story. I just think we didn’t get the mix right".
Nic dodać, nic ująć. Ja po obejrzeniu pilota nie byłam w stanie stwierdzić, do jakiej grupy wiekowej jest adresowany serial - za to dokładnie wiedziałam, które sceny zostały dopisane, by wydłużyć czas trwania odcinka. Poza tym całości brakowało fabularnego potencjału. Fuller próbował odświeżyć wygląd bohaterów i tu akurat odniósł sukces, ale to troszkę za mało, by utrzymać zainteresowanie widzów na dłużej; Greenblatt podjął słuszną decyzję, gdy nie zakupił serialu do emisji.

Dlaczego zatem w'ogle wspominam o tym nieudanym przedsięwzięciu? Bo w pilocie występuje po raz kolejny Marianne Marie Beetle - czyli "Mockingbird Lane" należy do Fullerverse.

5. "Hannibal" (2013-)

Gaaaayyyy
Najmłodszym dzieckiem w Fullerverse jest "Hannibal", serial luźno oparty na książce Thomasa Harrisa pod tytułem "Czerwony smok" i powiedzmy sobie, że gdyby te pięć seriali było rodziną, np. Tylerów z "Wonderfalls", to "Hannibal" byłby Jaye, bo wyraźnie odstaje. Nie zawiera w'ogle elementów fantastycznych, jest mroczny, traktuje śmierć na poważnie, nie jako element komediowy, a jako dramatyczny. Ale jest tak samo (a może nawet bardziej) dopracowany jak pozostałe tytuły pod względem wizualnym. Już pal licho potrawy, ale ja byłabym w stanie zabić za kuchnie i jadalnię Lectera, sypialnię Jacka Crawforda czy gabinet terapeutki Hannibala - jestem łasa na dobre wnętrza w telewizji.

A nawiązania do Fullerverse? W "Hannibalu" do tej pory pojawiło się aż 8 aktorów, którzy wystąpili w jednym z poprzednich seriali Fullera, przy czym najważniejsza jest chyba Chelan Simmons, która po raz drugi w swoim życiu wcieliła się w rolę Gretchen Speck. Hugh Dancy jako Will Graham wygląda bardzo podobnie do Lee Pace'a jako Neda w "Pushing Daisies" czy Tyrona Leitso jako Erica w "Wonderfalls", myślę, że możemy też ze sporym prawdopodobieństwem założyć, że Lecter jest homoseksualistą, Alana Bloom nosi męskie imię, a ja ciągle czekam na analizę porównawczą postaci Jacka Crawforda i Emersona Coda z "Pushing Daisies". Poza tym w "Hannibalu" humor jest obecny, choćby w kanibalistycznych aluzjach, choć widz powinien mieć dosyć czarne poczucie humoru, by znaleźć je naprawdę zabawnymi. Ja znajduję, jak również fakt, że "Hannibalowi" groziło zdjęcie z anteny po pierwszym sezonie (spoko maroko, nie zdejmą go teraz, to go zdejmą po drugim sezonie, bata nie ma, żaden serial Fullera dłużej nie był emitowany).

***

No, już się lepiej czuję i wychodzę z szoku spowodowanego Caroline Dhavernas i jej zdolnościami aktorskimi. Zaraz co prawda pewnie wpadnę w kolejny szok spowodowany finałem "Hannibala", ale na odtrutkę zafunduję sobie wszystkie 13 odcinków "Wonderfalls" - co i wam rekomenduję, nawet jak nie jesteście Fannibalami. Bo to po prostu rewelacyjny serial.

Komentarze

  1. Bardzo fajny wpis cały czas zastanawiałam się. Kogo przypomina mi Jack i teraz wiem,że Emersona

    OdpowiedzUsuń
  2. To co, napiszesz analizę porównawczą? :D


    A tak serio, wpis będzie na jutro jak remedium na kaca po finale "Hannibala".

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja obejrzałam tylko "Pushing Daisies", ale nadal rozważam "Dead Like Me" albo "Wanderfalls". Powiem ci, że Chuck też mnie trochę denerwowała, chociaż z czasem zaczęła jakby trochę mniej. Za to uwielbiam Neda, który jest po prostu wspaniale skonstruowaną postacią. Fakt, że boi się bliskości, wynika zarówno z jego dzieciństwa (zwłaszcza pod kątem ojca, który go zostawił), jak i z jego daru. Jednocześnie Cukiernik wydaje się być najmilszym i najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie i przez długi czas nie wyobrażałam sobie, aby Lee Pace był w stanie zagrać łajzę. Toteż bardzo się zdziwiłam po "Hobbicie", gdzie grał Thrundila.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wonderfalls" jest cudowne, mnie zawsze poprawia humor.


    Trudno mi się wypowiadać o osobowości Neda, bo nie widziałam aż tak wielu odcinków, ale Lee Pace to bardzo zdolny aktor. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, że takimi opisami tylko wzbudzasz mój apetyt? Chyba jestem masochistką :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdobędę jakoś w przyszłym tygodniu, obiecuję! ^^

    O Hannibalu mam przynajmniej pięć recapów zaległych do napisania. Coś czuję, że kolejny wpis będzie mocno Hannibalowy.

    Don't sell yourself short. Wiadomo, że to nie naukowa rozprawka, ale myślę, że napisałaś wszystko co należało napisać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Caroline Dhavernas pokochałam po Off the map [mój nieodżałowany, zdjęty z anteny tropik :( ], ale nie widziałam Wonderfall, mogłabyś mi jednak tak w skrócie napisać do jakiego serialu można by go porównać? Chodzi mi o takie kategorie jak ciekawość, zagadkowość fabuły, tempo akcji itp. Pytam, bo nie jestem szczególną fanką Fullera i nie wiem czy zdzierżę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dla mnie "Wonderfalls" jest kategorią samą w sobie. Jest zdecydowanie mniej dziwaczny niż "Pushing Daisies", sporo skupia się na relacjach rodzinnych i pewnym opisie pokolenia, do którego należy Jaye. Jednoodcinkowe wątki są ładnie rozbudowane i fajnie poprowadzone. Akcja nie gna naprzód, tylko toczy się dosyć powoli, jest cudowny humor. Obejrzyj pilota i jak po cytacie "We've got a stabbing victim" nadal ci się nie będzie podobał, to sobie odpuść. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem czemu ale cały czas miałam uśmiech na ustach czytając Twoją recenzję. Niestety żadnego z recenzowanych filmów nie widziałam. Zapraszam http://qltura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że to kwestia przydługiego i chaotycznego wstępu.

    OdpowiedzUsuń
  11. No ale żeby potem nie było, że nie ostrzegałam...

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie oglądaj Hannibala, dobrze ci radzę. To serial, który bierze twoje emocje i przekręca je przez maszynkę do mięsa i robi z nich pulpeciki i potem serwuje ci je w sosie pomidorowym, a ty nic nie możesz zrobić, tylko bezsilnie patrzeć i wcinać własne emocje. Chlip. A potem czekać na kolejny sezon, przeklinając głośno scenarzystę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Strasznie się cieszę, że ktoś szerzej napisał o Fullerverse (wspominałam o tym przy okazji pierwszego wpisu o Hannibalu, ale nie miałam cochones by wchodzić głębiej w temat). I choć nie znam Dead Like Me ani Wonderfalls (I'll redeem myself ASAP, promise!), a "Mockingbird Lane" nadal nie mogę odżałować, całkowicie się zgadzam z Twoim opisem Fullerowskiego świata.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale "Wonderfalls", koniecznie, koniecznie!


    Wait, faktycznie, pisałaś o "Hannibalu", ominęłam to wtedy, bo dopiero zaczynałam oglądać, idę nadrobić.


    Pfft, tak jakbym ja weszła głębiej w temat.

    OdpowiedzUsuń
  15. Zawsze można więcej, ale dzięki za pochwałę.
    Przeczytałam twoje recapy hannibalowe i to, co napisałam we wstępie: ja się tematu nie podejmuję, za słaba jestem na to. Ten serial mnie redukuje do "ha ha nope OMG".

    OdpowiedzUsuń
  16. Czytałam, że początkowo to właśnie Lee Pace miał wcielić się w postać Willa, więc tutaj mamy nawiązanie, które nie doszło do skutku:). I muszę wreszcie "Wonderfalls" obejrzeć, ale trochę się boję, bo znowu będę mieć złamane serce w związku z taką małą ilością odcinków. A, też nie lubię Alany Bloom i liczę na jej szybki zgon w drugim sezonie (który nie nastąpi, ale pomarzyć można!).

    OdpowiedzUsuń
  17. Teraz fabulitas skrobie coś o Hannibalu. Aż się boję zabierać za te recapy, bo jak ona wejdzie w temat to ja się normalnie nogami nakryję i już nie wstanę.
    PS. Równowaga w przyrodzie musi być - moim "haha nope OMG" jest Teen Wolf. Ale z zupełnie innych powodów :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Gołe klaty i cierpiący bohaterowie, hm? Całkowicie rozumiem.


    Fabulitas już dłuższy czas coś pisze, niech skończy wreszcie.

    OdpowiedzUsuń
  19. Girrrl, nie masz pojęcia. Zresztą mój wpis o seksie i erotyzmie się pisze i pisze od miesięcy. Swego czasu była w blogosferze fala wpisów o erotyce, a mnie temat ominął, choć miałam głos na kontrę do dorzucenia. Więc teraz oglądam dużo... hm, "materiałów" i zbieram research. [excuses, excuses]

    Ja nie będę nic mówić, bo wyjdę na hipokrytkę. Jak dobrze pójdzie to może jutro będzie wreszcie ten wpis o musicalach.

    OdpowiedzUsuń
  20. Oj mam, oj mam pojęcie, tylko ja lubię przed samą sobą się usprawiedliwiać, że jestem ponad to (so not) i dlatego powstaje pod moimi palcami tyle wpisów na temat Teen Wolfa. DENIAL.


    Zacieram rączki w oczekiwaniu na oba wpisy. Ja właśnie skończyłam oglądać film "Legally Blonde" w ramach porównania i musical jest zdecydowanie lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  21. Heh, ja się wychowałam na LiveJournalu - tam mnie wytresowali, że nie ma nic wstydliwego w oglądaniu dla powodów... bardziej płytkich niż fabuła ("I watch for the plot"... tia, jasne. Bo uwierzę :D). A Twój DENIAL jest dla mnie źródłem wielkiej radości, więc broń Cię Boru przestawać!

    Ja do filmów (obu!) mam ogromny sentyment, a musical traktuję trochę oddzielnie. Klimat "na scenie" zawsze będzie inny niż ten "na ekranie". Poza tym w wersji scenicznej dochodzą reakcje publiczności, drobne potknięcia obsady, itd.

    OdpowiedzUsuń
  22. Chodzi mi o to, że musical jest szybszy, ciekawszy, ma lepsze dialogi i jest jakby fajniej zagrany (vide Paulette). Plus grecki chór cheerleaderek, cudowny! Zdecydowanie lepsza Brooke.

    OdpowiedzUsuń
  23. Dla mnie musical był raczej lekko rozwleczony, ale numery muzyczne dodają mu ogrom uroku. Od tygodnia chodzę i podśpiewuję "I've got a chip on my shoulder" :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Zostawię tutaj rozmowę z Cydą sprzed dosłownie minuty:

    Joanna: Teraz mam ochotę chodzić i śpiewać oh my god, oh my god you guys

    Wysłano o 13:26 (sobota)

    ja: ja ciągle nucę he's gay AND European!

    Joanna: To śpiewałam wczoraj beryl

    OdpowiedzUsuń
  25. Musiałabyś się przeprowadzić na Śląsk.

    OdpowiedzUsuń
  26. ... adoptujcie mnie. Widzę, że w Waszym towarzystwie czułabym się jak wśród swoich :D

    OdpowiedzUsuń
  27. Hm... tempting. Może kiedyś. A na razie na pewno się zobaczymy na Polconie ^_^

    OdpowiedzUsuń
  28. Właśnie zaczęłam oczekujące od dawna Stokrotki i mam sprzeczne uczucia. Po pierwsze już po trzech odcinkach jestem na dobrej drodze do wykształcenia zdrowej (o, złudzenia) obsesji na punkcie Lee. Po drugie serial jest piękny, ale ciągle mam denerwujące wrażenie, jakbym oglądała odcinkową Amelię. Chociaż z pewnością obejrzę go do końca, to nie czuję potrzeby natychmiastowego włączenia kolejnego odcinka. Tak jakby podobały mi się wszystkie elementy osobno: Lee, estetyka, pomysł, ale całość w jakiś sposób mi zgrzytała. Z resztą tak samo mam w przypadku Hannibala.

    OdpowiedzUsuń
  29. Trudno mi się wypowiadać o konstrukcji "Pushing Daisies", bo nie widziałam całości, ale w "Hannibalu" nie ma nic, co nie miałoby sensu. jest to serial skonstruowany jak mechanizm zegarka szwajcarskiego.


    I jejku, strasznie mi się podoba określenie "odcinkowa Amelia", bo świetnie definiuje moje odczucia wobec tego serialu. Zamierzam sobie to wyrażenie przywłaszczyć. :D A Lee Pace jest fajniejszy w "Wonderfalls", bo ma IMHO ciekawszy charakter jako Aaron Tyler niż jako Ned.

    OdpowiedzUsuń
  30. Kurcze, kolejne tytuły, które mnie zaciekawiły... No i chyba zaczne oglądać teho Hannibala w końu...

    OdpowiedzUsuń
  31. Bierz, tylko używaj odpowiedzialnie :)

    A co do Hannibala to była taka luźna uwaga. Ja całkowicie nie jestem osobą, która ma prawo wygłaszać uwagi, co do tego serialu. Obejrzałam tylko jeden odcinek i tak jakoś mnie zawiódł, że nie mogłam się przemóc do reszty. Teraz widzę, że chyba popełniłam błąd, bo czuję zazdrość wobec tej całej frajdy, którą mają Internety. Czuję się jakbym nie poszła na imprezę, bo nie miałam ochoty, a potem okazało się, że była to najbardziej epicka impreza sezonu, o której wszyscy gadają bez końca :) Chyba porzucę Stokrotki na chwilę i zobaczę, czy może jednak ta impreza rzeczywiście się tak dobrze rozkręca ;)

    OdpowiedzUsuń
  32. Mnie też wciągnął (podobnie zresztą jak w "Teen Wolfa") w oglądanie fandom tumblrowy i nie żałuję. Nigdy nie byłam fanką Lectera, ale ten serial jest niesamowity. Pierwszy odcinek nawet nie daje ci przedsmaku tego, co się dzieje, więcej, błędnie sugeruje procedural. To trochę tak, jakby "Sleuth" reklamować jako film o trójkącie miłosnym.

    OdpowiedzUsuń
  33. Ja wręcz przeciwnie, uwielbiam Hannibala, tego książkowego i filmowego. Choć bardziej jestem jego fanką w związku ze Starling niż Willem. Dlatego też zdziwiłam się tym, że to nie Mikelsen mi nie odpowiadał w roli Lectera, tylko Dancy mnie okropnie zirytował. Dam jednak serialowi jeszcze jedną szansę, bo doświadczenia z DW nauczyły mnie, że rzecz znienawidzona po jednym odcinku, może się okazać jedną z największych popkulturowych miłości życia:)

    OdpowiedzUsuń
  34. Trudno mi w tej chwili wyobrazić sobie Lee Pace'a jako Willa Grahama, Hugh Dancy uczynił ją "swoją", choć trzeba przyznać, że potrafi robić puppy eyes w odpowiedni sposób. "Wonderfalls" ma zamknięta historię, ale owszem, nadal żal.


    Może Alanę Lecter zje...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz