Samotność AI, czyli Ancillary Sword Ann Leckie

Miałam nie pisać. Nie chciałam pisać. Pisanie jest ostatnio trudne. Jestem niechętna pisaniu jako takiemu. Ale przy drugim tomie cyklu "Ancillary" Ann Leckie, którego pierwsza część zdobyła absolutnie wszystkie branżowe nagrody, aż mnie palce swędzą. I chyba nie przestaną, dopóki nie wystukam kilku paragrafów.


SPOILERY (W KOMENTARZACH RÓWNIEŻ) DO OBU WYDANYCH DOTYCHCZAS TOMÓW

Choć "Ancillary Justice" zrobiła na mnie w tym roku gigantyczne wrażenie i fangirlowałam tę książkę strasznie na fejsbuniu, na blogu nie doczekała się ani słowa z kilku powodów. Po pierwsze więc, jestem bardzo dobra w mówieniu "squee", gdy coś bardzo, bardzo mnie zachwyca, ale słabiutka w opowiadaniu o tym, dlaczego mi się podoba - po części dlatego, że potem następuje dyskusja, w której zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mi usiłował udowodnić, że się w swoim zachwycie srogo mylę. A ja chce się nadal bezwarunkowo zachwycać! Po drugie, miałam (nadal mam) poczucie, że ta książka jest za dobra, za wielka, bym mogła o niej pisać. Na pewno jakiś aspekt pominęłabym, o czymś zapomniała. Tak, wiem, nie powstrzymywało mnie to przy pisaniu o "In the Flesh", ale tu jakoś owszem. Po trzecie zaś, wpis powstałby trochę sobie a muzom, bo niewielu ludzi wtedy tę powieść przeczytało, a uwierzcie mi, gdy powiem, że bez znajomości nie tylko treści nie da się o tej książce dyskutować. Można próbować, ale wtedy dyskutanci skupiają się na kwestii używania przez Leckie zaimka "ona" jako tego "gender-neutral" - co jest owszem, zaskakujące, ale w całej książce jest jednym z tych najmniej błyskotliwych aspektów.

Na szczęście po powieść sięgnęła Ninedin i opisała ją tutaj. Serdecznie polecam ten wpis, klasyczne wykształcenie Ninedin sprawia, że widzi ona rzeczy, których ja nie zauważyłam (mówiłam przecież, czuję się za głupia na mówienie o "Ancillary Justice"), a jej wrażliwość sprawia, że akuratnie podsumowuje bohaterów, ich działania, rozterki i relacje.

Część drugą zamówiłam jeszcze w trakcie czytania pierwszego tomu, nie bacząc na to, że wychodzi dopiero w dniu moich urodzin. Mogłam poczekać te kilka miesięcy. Okazało się jednak, że bookdepository nie wysyła książek przed datą premiery, jak to się zdarza Amazonowi i nie wytrzymałam. Nadal nie mam papierowej kopii, ale za to mam ebooka. :D I nawet go przeczytałam, dawkując sobie ilość stron.

Jeśli interesuje was krótka wersja: "Ancillary Sword" jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego tomu, jest też całkiem inna treściowo, pod względem konstrukcji fabularnej (brak retrospektyw), zajmuje się innymi zagadnieniami i jest znakomita. Tak, faktycznie cierpi na syndrom "środkowego tomu trylogii" i skupia się głównie na przedstawieniu świata i wyjaśnianiu zasad jego działania. Nie ma tu motywu wielkiej zemsty, nie ma niewyjaśnionych przez pół tomu zagadek, jest za to sporo opisu życia na prowincji Radch, trochę o tym, co znaczy być cywilizowanym, sporo o złych ludziach i przemocy domowej. I o samotności Breq, spowodowanej brakiem reszty "Justice of Toren". Ale dzięki temu wiem wreszcie, jakie jest podejście Radchaai do kwestii seksu, prokreacji, orientacji seksualnej i żadna z tych rzeczy nie została mi jako czytelnikowi wyjaśniona łopatologicznie. Wiem też sporo o tym, co działo się po aneksacjach z ludnością cywilną, o niejednorodności obywateli Radch, trochę o historii przed powstaniem Imperium. To nie tak, że nie ma tu akcji, bo jest, ale każde wydarzenie ma za zadanie wyjaśnić pewien aspekt konstrukcji wszechświata.

Fabuła jest liniowa: Breq napotyka problem, Breq rozwiązuje problem, Breq napotyka kolejny problem, Breq rozwiązuje kolejny problem. Owszem, problemy często wiążą się ze sobą w ten czy inny sposób, ale wydaje się, że ich głównym zadaniem jest pokazanie, jaką osobą jest nasza bohaterka i jak odbierają ją inni, a nie budowanie napięcia.

Co nie znaczy, że napięcia nie ma, bo jest go sporo. Wyraźnie widać, że choć uważana za człowieka, Breq nim nie jest i to powoduje stres, który w efekcie pod koniec powieści powoduje wybuch (dokładnie taki, jakiego oczekiwałam). Interesujące jest to, że w rękach mniej zdolnej pisarki treść książki mogłaby się wydać miałka, ale Leckie fantastycznie rozgrywa wewnętrzne konflikty, stosując minimalną ilość słów do ich opisania.

Sporo ma też tu do powiedzenia taki, a nie inny narrator: w pierwszym tomie Breq była jedną osobą w wielu postaciach i to pozwalało na pokazanie kilku perspektyw jednocześnie. W "Ancillary Sword" jest podobnie: choć "Justice of Toren" zamieszkuje teraz tylko jedno ciało, to dzięki "Mercy of Kalr" może patrzeć na wydarzenia oczyma swoich żołnierzy i poruczników. Mimo tego jednak, że dostaje wszystkie dane biometryczne od statku, nie zawsze je interpretuje prawidłowo. Albo może interpretuje prawidłowo (w końcu ma dwa tysiące lat doświadczenia w interpretowaniu poziomu ludzkich hormonów czy temperatury), ale nie dzieli się tym z czytelnikiem. (Owszem, nie mogę przejść do porządku nad faktem, że Breq tak wyraźnie stara się ignorować odczyty Seivardena). Dodając to tego zatajanie własnych reakcji przed czytelnikiem Breq staje się takim typowym narratorem, na którym nie można polegać. Typowym, pomijając fakt, że jest w wielu osobach. Literaturoznawca we mnie aż podskakuje z ekscytacji.

O ile "Ancillary Justice" aż skrzyło się od karkołomnych pomysłów: słynne już "she", brak podziału na płcie, jedna osoba w wielu ciałach, w dodatku skonfliktowana sama ze sobą, AI zamieszkująca ludzkie ciała, człowiek będący kiedyś statkiem, w "Ancillary Sword"wyraźnie widać, że Breq brak powodu, dla którego żyła 20 lat po zniszczeniu "Justice of Toren". Tu już nie ma tej wszechobecnej potrzeby zemsty, jest za to chęć naprawienia krzywd. I nie chodzi tu tylko o siostrę porucznik Awn, ale i o mieszkańców Undergarden czy pracowników plantacji herbaty. Przy czym Breq nie czuje się odpowiedzialna za każdą osobistą krzywdę, jej perspektywa jest zawsze szersza, obejmuje całe społeczności.

Sama też ma problem, z samotnością. W całym wszechświecie nie ma drugiej takiej osoby jak ona. W dodatku przez tysiące lat miała wiele ciał. Fantastyczny jest wgląd, jaki w życie ancillaries oferuje Leckie: że ciała mają swoje potrzeby, fizyczne i emocjonalne, i że na pokładzie "Justice of Toren" były one zaspokajane. Teraz Breq ma z nimi problem. Długo nie rozumiałam, dlaczego pełnego nadziei na związek z nią Seivardena pcha w ramiona porucznik Ekalu, ale pod koniec powieści było to dosyć oczywiste: Seivarden nie zaspokoi jej potrzeb, będąc tak wyraźnie osobną istotą. Breq tęskni za kimś dokładnie takim samym jak ona.

Leckie z Hugo
Co więc jej pozostaje? Byłam w kinie na ostatnim filmie Miyazakiego "Zrywa się wiatr", który bardzo mnie sfrustrował, bo nie pojęłam wiadomości, jaką chciał mi przekazać reżyser, a w zamian wkurzałam się na zachowanie postaci. A wystarczyło zrozumieć motto, słowa francuskiego poety Paula Valéry'ego, które w filmie padały kilkukrotnie: "Zrywa się wiatr! Spróbujmy żyć - tak trzeba!". To właśnie robi Breq: świat, który znała, jakiś czas temu się skończył i teraz istnieje tylko siłą bezwładności. Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, ale Breq owszem, choć nigdy nie wypowiada tego na głos (mówi o tym siostra porucznik Awn). Ale to nie znaczy, że należy się poddać, położyć i czekać na koniec. Nie znaczy też, że należy walczyć z historią. Nie, należy żyć dalej swoim życiem najlepiej jak się potrafi. I to właśnie w drugim tomie robi Breq.

(Oczywiście, w trzecim pewnie wszystko pójdzie w diabły, ale można mieć nadzieję, że przynajmniej będzie w nim więcej Seivardena.)


Drobne uwagi, które nie trafiły do recenzji:

- Breq jest jak Mary Sue: jedyna na świecie, świetnie walczy, ma jedyną na świecie broń, krewna imperatora, bla bla bla. Jednocześnie jest daleka od Mary Sue jak to tylko możliwe. It boggles the mind.

- kapitan Hetnys mówiąca Breq, że z całym szacunkiem, ale chyba nie zna się na ancillaries

- czy Leckie ogląda "Sherlocka" BBC? Bo w pewnym momencie jedna z postaci dosłownie go cytuje

- do słownika moich przekleństw weszło "Fish-witted fuck!"

Komentarze

  1. Przytłoczyło mnie to, jak bardzo jestem niezorientowana, że nie słyszałam o tych książkach. I Twoje kilka paragrafów, i tekst Ninedin mnie przekonują, że trzeba dopisać przynajmniej pierwszy tom do listy do przeczytania wkrótce...

    OdpowiedzUsuń
  2. TBH, pierwszy tom wyszedł w zeszłym roku, a drugi 7 października. Ale to rewelacyjne książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam. Chcę tom trzeci. Bo Translator Dilque Translatorem Dilque, ale chyba nawet bardziej mnie intryguje to, co się dzieje za Ghost Gate.

    OdpowiedzUsuń
  4. Notai ship przecież. Breq się nigdy nie myli. Jak przyjdzie Presger i zacznie wykańczać wszystkich, to zza wrót wyjdzie starożytny statek i wykończy Presger.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej no, próbowałam pisać bez spojlerów! Ale tak, jestem bardzo ciekawa spotkania Breq ze statkiem Notai ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Spoilery i tak są w tekście. Nie ma daty wydania trzeciego tomu na razie. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Na razie Leckie wydaje się nie mieć tendencji "obszerniej i obszerniej w każdym kolejnym tomie," więc może doczekamy się w rozsądnym okresie. Z drugiej strony mamy też casus Białołęckiej...

    OdpowiedzUsuń
  8. No i jak ja mam przeczytać notkę, skoro wszędzie spoilery ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. No faktycznie problemik. Musisz chyba najpierw przeczytać książki.

    OdpowiedzUsuń
  10. No chyba tak to się skończy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Takie notki są złe, łapią biednego czytającego jak pyton myszoskoczka i zmuszają do zakupu książki :D.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dwóch książek. Podłe notki.

    OdpowiedzUsuń
  13. Takie notki mają stypendia w akademii superzłoczyńców ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. nawiasem kilka dni temu ogłoszono że przeniosą to na ekran zdaje się serial :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytałam na blogu Leckie. Ale na razie jest tylko chęć przeniesienia na ekran, zobaczymy, jak będzie.

    OdpowiedzUsuń
  16. I list polecający od Bad Horse'a.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja wciąż jestem trochę zbyt zachwycona, żeby zebrać się na jakąkolwiek analizę tej książki (poza tym, że dla mnie drugi tom jest bardziej w duchu Megan Whalen Turner niż Le Guin), więc tylko krótko: baby lieutenant. Strasznie mi się spodobała, była tak wyraźnie różna od pozostałych wiekowych postaci, a przy okazji - jest chyba najbardziej podobna do Breq, jak chodzi o sytuację, choć jednocześnie ma skrajnie odmienny charakter.

    OdpowiedzUsuń
  18. Och, całkowicie rozumiem, ja miałam po lekturze takiego kaca książkowego, że nic mi się nie podobało i dopiero "The Railway Children" go przełamało.

    Tisarwat chyba najbardziej ze wszystkiego, nawet bardziej niż śmierć Awn mi uświadomiła, jaką osoba jest Anaander Mianaai i że nie ma dla niej granic nie do przekroczenia.

    Nie znam Megan Whalen Turner. Polecasz?

    OdpowiedzUsuń
  19. Próbowałam napisać jeszcze coś konstruktywnego o Tisarwat, ale zalały mnie feels. Bardzo liczę na to, że w trzecim tomie dostanie sporo czasu antenowego - autorka dość wyraźnie hintuje, że Tisarwat ma przynajmniej częściowo wspomnienia/wiedzę Mianaai.

    Bardzo polecam. Pierwszy tom może sprawiać wrażenie nieco zbyt prostego, ale, jeśli tak to odbierzesz, nie zniechęć się tym.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz