Robots in love. Słów kilka(set) o LGBTQA w Transformersach

Ogłosiwszy tegoroczne wyzwanie czytelnicze, usiadłam i zadumałam się potwornie, bowiem nie miałam zielonego pojęcia, o czym napisać. Pewnie, temat wybrałam nośny i interesujący, ale słowa ostatnio przychodzą mi z trudem, a chciałam wyzwaniu oddać sprawiedliwość. Łamałam sobie głowę nad tym problemem przez dwa dni, aż przyszło olśnienie: napiszę o Transformersach, dwie pieczenie na jednym ogniu, bo po pierwsze tu akurat blokady nie mam, a po drugie już dawno o nich nie pisałam - a przecież jestem ostatnio bardzo monotematyczna i na fejsbuniu, i na tumblrze.

Wielu was kliknęło na "Czytaj dalej" czy większość przewróciła oczyma i postanowiła nie wysilać wzroku? :P Spoko, nie mogę powiedzieć, że was rozumiem, bo jednak "MTMTE" to jeden z najlepszych komiksów, jakie w życiu czytałam, ale każdemu jego porno.

Transformers i kwestia seksualności to temat-rzeka. Kanon z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku zdaje się sugerować, że populacja Cybertronu to homogeniczne płciowo społeczeństwo aseksualistów rozmnażających się pozaustrojowo. W kreskówkach występują femboty (choć samo określenie zostało wprowadzone zdecydowanie później), ale w rolach pobocznych; Transformers niestety cierpią na "syndrom Smerfetki": jest Arcee, jako token woman, oczywiście różowa i drobna. Powiedzmy sobie szczerze: by rozmawiać o seksualności, trzeba najpierw nauczyć się rozmawiać o emocjach: a tych w oryginalnych Transformersach, marce nastawionej na reklamowanie zabawek Hasbro, było jak na lekarstwo, że nie wspomnę o oczywistym problemie dostosowania poziomu fabuły do zamierzonego targetu, czyli małych chłopców.

Mali chłopcy mają jednak to do siebie, że dorastają i zaczynają zadawać pytania.

Tak, wiem, nie chcecie czytać więcej moich zachwytów nad Jamesem Robertsem. Ale on właśnie był takim małym chłopcem, który dorósł i zaczął pisać i publikować fanfiki; co ma swoje konsekwencje fabularne, bo gdy IDW wybrało go na scenarzystę "MTMTE", no cóż, sami zobaczycie, co się stało. Dość powiedzieć, że Roberts doskonale wie, że istnieją inne emocje niż tylko rozpacz po kolejnej śmierci Optimusa Prime'a i nie waha się ich eksplorować ku, hm, powiedziałabym uciesze, ale tak naprawdę głównie powoduje to łzy fanów.

Kiedy w 2011 Roberts zaczął pisać MTMTE, nikt chyba nie spodziewał się wpływu tego komiksu na cały fandom TF. Pewnie, były pewne przesłanki w Chaos i Chaos Theory co do kierunku rozwoju fabuły, który go interesował (character-driven), ale eksploracja seksualności robotów była nieoczekiwaną niespodzianką. W pierwszym rzucie dostaliśmy kanoniczną parę: Chromedome'a - notorycznego męża oraz Rewinda, wdowca i pamięć zewnętrzną (pisałam o tym tutaj). Parę gejów, bo obaj używają zaimków "he"; w świecie przedstawionym taki związek nazywany jest conjunx endurae (potem wprowadzono też amica endura) - po naszemu to chyba "małżeństwo"? Oczywiście wprowadzenie nowego rodzaju związku służyć miało głównie ominięciu kwestii seksu małżeńskiego (która to sfera w TF do tej pory nie istniała) i sugerowaniu platonicznej relacji. Roberts jest jednak człowiekiem subtelnie podstępnym; napisał jeden dymek dialogowy, niewielki, o tym, jak Drift wparował kiedyś do kajuty Chromedome'a i Rewinda, bo podsłuch wykazał, że ktoś powiedział "Overlord" (imię jednej z postaci) - problemem jednak była niewyraźna wymowa. Fani, a zwłaszcza fanki piszące fanfiki używają bowiem słowa "overload" na określenie orgazmu robotów. Fandom oczywiście to zauważył i pognał z pomysłem w twórczy las, chichocząc do siebie. (Wynika z tego dosyć oczywista rzecz: Roberts czyta te pornograficzne fanfiki. How does it make you feel?) Kwestia relacji seksualnych nie została więc omówiona, ale my wiemy, że istnieje. Sprytne, nieprawdaż?

Subtelne aluzje zdają się być mocną stroną pisarstwa Robertsa: dopiero przy #40 zorientowałam się, że pisał cały czas w tle związek Ratchet/Drift. Nie, serio. Umierający Drift wspinający się na dach placówki w Delphi, by uratować Ratcheta, cała ich historia sięgająca Dead Endu, Ratchet podający rękę wyrzucanemu ze statku Driftowi, "drugi" Drift zasłaniający Ratcheta własnym ciałem, te wszystkie drobne rzeczy nagle złożyły się w sensowną całość. Dla mojego shipperskiego serduszka to manna z nieba (dość powiedzieć, że #40 jest moim ulubionym zeszytem i mam go ze specjalnym autografem, bezpiecznie schowany w koszulce); tak się kończy zatrudnianie autorów fanfików* do profesjonalnej roboty.

(*Roberts ma na koncie całą powieść-fanfik do TF.)

Roberts na nich nie poprzestał bynajmniej. Z każdym nowym numerem jest coraz bardziej widoczne, że relacja Cyclonusa i Tailgate'a przeradza się w romantyczną, co jest o tyle problematyczne, że pojawiają się pedofilskie insynuacje (Tailgate ma 6 milionów lat, ale zanim trafił na pokład Lost Light, przeżył tylko dwa tygodnie; it's complicated); dodatkowo sytuację komplikuje trzeci gracz, czyli Getaway, który jest podstępnym krętaczem. Osobiście jestem bardzo ciekawa, co autor wymyśli, bo wiemy skądinąd, że wkrótce poznamy nieco dokładniej zasady conjunx endurae, a opublikowane okładki (okładki zawsze są umieszczane w internecie z wyprzedzeniem) zdają się sugerować, że może chodzić właśnie o ten trójkąt. Może się również okazać, że dzięki temu polubię Getawaya (choć wątpię), bo wprowadzenie love interesta** dla Brainstorma, za którym nie przepadałam, też ociepliło moje odczucia wobec tej postaci.

(**OK, Quark, czyli old flame Brainstorma, ma jeszcze jedną poważną zaletę. Skoro już rozmawiamy o wielkich robotach zmieniających się w pojazdy i seksie, to pozwolę sobie wtrącić, że ciekawą opcją jest eksploracja potencjalnych orientacji seksualnych, które nie są oparte na płci, co ma o tyle sens, że większość bohaterów identyfikuje się jako "he". Osobiście sądzę, że istnieje minibotoseksualność, czyli pociąg seksualny do minibotów, a stosunek Brainstorma do Quarka i Perceptora zdaje się sugerować, że szalony naukowiec bardzo lubi mikroskopy. Do tej pory taki tok myślenia "w bok" eksplorowany był jedynie w fanfikach, np. mojej ulubionej pornografii z ambulansem w roli głównej.)

W 2013 roku Hasbro opublikowało ankietę, w której fani mogli stworzyć nowego bohatera - w ten sposób powstała Windblade, wprowadzona po raz pierwszy w evencie Dark Cybertron (który jest taki sobie). Fani wyraźnie chcieli zobaczyć na kartach komiksów więcej żeńskich postaci, ale ciężko to było zrobić w universum posiadającym jedną Smerfetkę, w dodatku o bardzo kontrowersyjnym pochodzeniu (o tym szerzej później). Ktoś jednak wpadł na genialny pomysł cybertrońskich kolonii, miast-statków, które straciły przez wieki kontakt z macierzystą planetą - po czym go koncertowo spieprzono. Wyobraźcie sobie, że na Caminusie, metro-tytanie podróżującym przez bezkresny kosmos, w celu oszczędzania zasobów wykształciła się płeć żeńska. Prawda, jakie to sprytne? No właśnie nie, bo czytelnicy dotychczas nie dowiedzieli się, w jaki sposób samice cybertrońskie miałyby przyczynić się do mniejszego zużycia surowców.*** Z drugiej strony, na kolejnej kolonii, Velocitronie, wszystkie ważne decyzje podejmowane są w wyniku wyścigów...

(***Robocze teorie na ten temat są trzy: Beryl uważa, że wszyscy Cybertrończycy rozmnażali się kiedyś płciowo, ale ta wiedza została zapomniana z jakiegoś powodu i dopiero przywrócono ten naturalny stan rzeczy na Caminusie. Teoria moja mówi, że Caminus podejrzał ludzkie rozmnażanie i postanowił przerzucić kwestię tworzenia nowych organizmów na kobiety. Teoria Robertsa - że femboty są bardziej energooszczędne. Żadna z nich nie jest idealna.)

Zżymam się na te fembotki, ale pisarzom (Robertsowi i scenarzystce "Windblade" Mairghread Scott, która od 2014 roku prowadzi serię) stworzyły one nowe możliwości fabularne. Na razie nie są one zbyt mocno eksplorowane: w tle jednej historii pojawiły się dwie fembotki z Caminusa, które są conjunx endurae, a w "Windblade" dwie strażniczki zdecydowanie rozmawiają o wzajemnym obmacywaniu. Nie jest to może najlepszy wynik na świecie, ale lepszy rydz nic nic. Marka TF, która dotychczas była bardzo zmaskulinizowana, nagle ma dwie pary lesbijek, co można chyba określić mianem gwałtownej rewolucji, bo jeszcze rok temu nie miała żadnej.**** Czy wasz fandom też może się czymś takim pochwalić?

(****W wyniku kolejnej ankiety Hasbro powstał też nowy, żeński combiner, czyli ogromny robot powstający z łączenia się zwykłych robotów. To tak w ramach ciekawostki.)

Polityka wydawnictwa IDW, które posiada prawa do komiksów spod egidy TF, polegająca na zatrudnianiu fanów ma swoje poważne konsekwencje. Mairghread Scott pracowała jako scenarzystka przy serialu animowanym "Transformers Prime" i powiedzmy, że lekko sugerowała, iż relacja dwóch Decepticonów, Knock Outa i Breakdowna, wykracza poza ramy zwykłego koleżeństwa. Na aluzjach jednak się skończyło, ale Scott musiała mieć niezłego haka na kogoś w Hasbro, bowiem pozwolono jej na wykorzystanie dokładnie tych samych postaci z tym samym designem (a przynajmniej tak sądzę, bo Breakdowna jeszcze nie widzieliśmy) w pisanym przez nią komiksie. Knock Out, który w tym universum jest ambasadorem Velocitronu, czyli kolejnej z odnalezionych kolonii, opowiada o swoim conjunx endura. Wygląda na to, że jak ja shipuję Drifta i Ratcheta, tak Scott robi to samo z KO i Breakdownem, tym razem już otwarcie - bo może.

Obraz, który maluję w notce wydaje się być idealny. Ale nawet w beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu.***** Tym razem jest nią origin story Arcee, wymyślony przez Mike'a Costę. Otóż Arcee, różowa Smerfetka, jest wynikiem eksperymentu szalonego naukowca Jhiaxusa, który postanowił stworzyć fembota ze zwykłego bota, opierając się na legendach. Pacjent przeżył, ale Arcee jest w wyniku całego procesu psychopatyczną zabójczynią. Fani oburzają się, zresztą słusznie, że jest to negatywny komentarz na temat transseksualizmu, poczynając od braku zgody na zmianę płci po zmienioną osobowość.


(*****Z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko jeszcze ponownie i serialu "Transformers Prime", w którym design Starscreama mógł sugerować sfeminizowanie jak cechę negatywną.)

***
Możecie zapytać, dlaczego w wyzwaniu LGBTQA piszę o wielkich robotach (bo lubię, to dosyć oczywista odpowiedź). Przede wszystkim dlatego, że problem mniejszości seksualnych jest przede wszystkim problemem odpowiedniej reprezentacji w mediach, a to pozostawia wiele do życzenia nawet w ostatnich latach. Tym ciekawsze jest, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych entertainment brands na świecie zdecydowała się świadomie podążyć w kierunku bardzo rewolucyjnych zmian. Dzięki temu nie tylko nie straciła starych fanów, ale zyskała nowych; w tej chwili proporcje mężczyzn do kobiet na konwentach TF są zbliżone do 50/50.

Wygląda na to, że TF jest jedynym fandomem na świecie, w którym pierwsze kanoniczne pary są jednopłciowe - w środowisku złożonym z aseksualistów, przypominam. W TF nie ma queerbaitingu, autorzy starają się o równą reprezentację nie tylko płci, ale i orientacji oraz chętnie podejmują dialog z fanami. Jeśli więc zmęczy was kolejny fandom wank, dajcie szanse Transformerom - nie zawiedziecie się.

(Notka powstała w ramach wyzwania LGBTQA)

Komentarze