Janusze fantastyki

Nie lubię hejtować rzeczy i w każdym przejawie przebijania się fantastyki do mainstreamu staram się znaleźć choćby drobną rzecz do pochwalenia (nawet jak David Mitchell tak bardzo nie umie używać gatunkowych rekwizytów), dlatego też aż do dzisiaj nie obejrzałam "Legend polskich" z allegro. Jestem głęboko przekonana, że należało nie oglądać ich wcale, ale mleko się wylało. A teraz ze mnie wyleje się żółć.



Największym problemem całego projektu jest to, że wyłożono na niego mnóstwo kasy, by promować w niestandardowy sposób znaną markę, zaproszono sławnych ludzi (Bagiński do Oskara nominowany, na podstawie książek Kosika film nakręcili, a Więckiewicz to uosobienie polskości w wydaniu Smarzowskiego) i  to wszystko jest godne podziwu i promocji. Fajnie, że zaangażował się w całość Powergraph i jego autorzy (szkoda, że głównie mężczyźni), Radka Raka zawsze warto czytać. Z punktu widzenia wartości marketingowej cały projekt jest nie do przecenienia.

Ale.

Bo zawsze jest jakieś ale.

Ja rozumiem, że musi się sprzedać masom, jak usługi allegro, ale bez przesady. Uwspółcześnianie legend w wydaniu Orbitowskiego polega najwyraźniej na tym, by Polaka na Księżyc posłać, by tam mógł sobie do wtóru polskiej muzyki kutasa wyrysować na powierzchni satelity; wzorowany na Tonym Starku Twardowsky nic nie zawdzięcza sobie, a wszystko podpisanemu cyrografowi. To nie jest uwięziony na Marsie botanik, tylko chłopek-roztropek, usiłujący wymigać się z umowy: w końcu czy diabeł, czy ZUS, podatki to wymysł opresyjnego lewactwa. To właśnie jest polski bohater na miarę 2016 roku. Tylko że zamiast smutnej refleksji nad tym stanem rzeczy, jak u Smarzowskiego, są podśmiechujki z żenujących dowcipów.

To młody geek, fapujący do robotów (ale zbudował transformersa, to mu się chwali), walczący z gangsterem zza Buga porywającym polskie dziunie (po co? tego nikt nie wie, bo z filmu wyraźnie wynika, że Adolf to impotent) w dresikach - bo obcym nie wolno naruszać godności polskich kobiet, tylko swoim, z Nowej Huty.

Wkurza mnie ta miłość do ojczyzny podkreślana zbroją husarską w piekle. Wkurza zestawienie "Zegarmistrza światła" z disco polo. Wkurza fiksacja na punkcie byłego ZSSR. Ale chyba najbardziej wkurza mnie zmarnowany potencjał, bo gdyby to wszystko nie było tak na serio, z takim przaśnym humorem, by przypodobać się januszom, to mogło być tak pięknie.


Najgorsze jest jednak to, że to jest właśnie stan polskiej fantastyki anno domini 2016. Tu nie ma miejsca na dywersyfikację rasową czy seksualną, tu uwspółcześnienie legendy polega na doklejeniu statu kosmicznego i przekleństw i epatowaniu polskością spod budki z piwem. Nie ma miejsca nawet na próbę zabawy językiem, stylem czy gatunkiem, na przesuwanie granic.

Mam poważne obawy, że zapowiadana na grudzień ekranizacja Jagi (że niby "Baba Jaga") to będzie polska Xena w wykonaniu Cleo a'la Eurowizja, kopiąca tyłki w białych kozaczkach, broniąca się przed atakiem bandy chłopów z widłami.

Cała nadzieja w darmowym ebooku, którego lektura jeszcze przede mną.

Komentarze