W obronie Gastona

Peer pressure, pozwolę sobie powiedzieć, jest rzeczą straszną. W tym wypadku zaczęło się od Beryl i jej piosenki (znalezionej na tumblrze):

"no one’s droll like gaston
no one’s swole like gaston
no one fits his assigned gender role like gaston
I’m especially fond of the paaaatriaaarchy
My what a guy that gastooon"

co wywołało u mnie reakcję obronną. Widzicie, ja lubię Gastona (lubię też Urszulę, let's get this off the table). A potem przyszła Ninedin i kazała mi napisać notkę.


No, mniej więcej tak to wyglądało. Może bardziej jakbym ja popisywała się erudycją na fejsbuniu, a Ninedin sprawdziła mi karty. Więc here goes nothing.

Źródłem "Pięknej i bestii", tej, którą znamy z wersji animacji Disneya, jest osiemnastowieczna baśń. Dosyć klasyczna baśń, ze złymi siostrami, półsierotą, skromną i piękną i dobrą - Gaston w niej nie występuje. Mimo powielania toposu jest to jednak baśń wyjątkowa - choć jej główny trzon liczy według akademików ponad 4 tysiące lat, to ta konkretna wersja ma kilka ciekawych cech. Po pierwsze więc, jest spisana (to nie przekaz ustny). Wiąże się to z drugą wyróżniającą cechą: Bella jest córką kupca, czyli należy do klasy średniej (upraszczając), a nie do chłopstwa; nie jest to niezwykłe w osiemnastym wieku, fiksacja na punkcie "prostego" życia, więc skoro Maria Antonina mogła zbudować Hameau de la Reine dla własnej rozrywki, to Madame de Villeneuve mogła pisywać baśnie dla klasy średniej. A dlaczego dla klasy średniej? Hm, powszechnie uważa się, że "Piękna i bestia" ma służyć jako namowa młodych dziewcząt do aranżowanych małżeństw (na pewno robi to lepiej niż "Sinobrody") - mąż-bestia z czasem okazuje się być mężem-księciem, jego złe cechy nie są takie złe, gdy pozna się ich źródło, blah blah blah.

(Oczywiście Madame de Villeneuve nie pisała dla rozrywki per se, lecz po to, by zarobić na własne utrzymanie - więc małżeństwo z rozsądku, mimo separacji z własnym mężem, było dla niej pożądanym rozwiązaniem.)

Z punktu widzenia tej notki ważna jest inna sprawa: w oryginalnej baśni (długości powieści, tak na marginesie, krótsza wersja jest późniejsza i stworzona przez inną autorkę) nie ma żadnego Gastona. Co w sumie ma sens - w aranżowanych małżeństwach konkurent do ręki, nawet niechciany (jak Gaston), był zdecydowanie zbędny. Zamiast tego mamy złe rodzeństwo: kupiec ma córki i synów (w przeciwieństwie do rosyjskiej wersji baśni, na której ja się wychowałam, gdzie są już tylko córki, w liczbie trzech - czyli układ bardzo klasyczny). 

A potem przychodzi Disney i w 1991 wypuszcza wersję animowaną. Która zostaje okrzyknięta manifestem feministycznym, więc w 2017 w roli Belli w wersji aktorskiej (ponownie by Disney) zostaje obsadzona Emma Watson, znana z roli Hermiony oraz akcji "He for She", żeby to poczucie umocnić. Problem polega na tym, że A) to, co było "feministyczne" w 1991 roku nie jest feministyczne w 2017 B) Disney korzysta z garściami z oryginału baśniowego, ale z całkowitym pominięciem podtekstu (co jest normalną praktyką i większości osób pewnie nawet nie przeszkadza, ale ja baśnie uwielbiam, Bettelheima i Carter czytam do poduszki, a zamiast "Małej syrenki" wybieram "Labirynt") i kontekstu. A kontekst jest tutaj kluczowy (bo zignorowanie podtekstu sprawia, że uczymy dziewczynki, że co z tego, że furiat, ważne, że kocha i ma bibliotekę w zamku.)

OK, więc załóżmy, że kontekst jest ważny. Naszym kontekstem jest wiek osiemnasty, klasa średnia. Oraz awans społeczny. Bo widzicie, gdy chodziło tylko o dwa pierwsze punkty, to Gaston byłby idealnym kandydatem do ręki Belli.

Pewnie nie jestem obiektywna, bowiem lubię Gastona. Gaston jest dokładnie taki, jak powinien być ideał mężczyzny w owych czasach, ale rewizjonistyczne podejście do baśniowego źródła sprawia, że jest villainem - pomijając fakt, że w oryginale Gaston nie występuje. A przecież chce się ożenić z Bella, która jest nieożenialna. To dziewczyna, która jest biedna i dziwna. W dodatku potrafi czytać. Spójrzmy prawdzie w oczy: jedyną "zaletą" Belli w oczach mieszczan jest jej uroda. I nawet wtedy jest tylko jeden kandydat do jej ręki: Gaston. Ale, ale: w oczach mieszczan to mezalians! Gaston jest przystojny, popularny, jest bohaterem wojennym, jest samodzielny, ma plan na życie i każdy rodzic nastoletniej córki chciałby go mieć za męża. Spójrzmy prawdzie w oczy: gdyby animowana "Piękna i bestia" miała zachęcać do aranżowanych małżeństw, Bella wyszłaby za Gastona. Pewnie, Gaston podburza mieszczan do ataku na zamek, ale na litość boską, zamku nikt nie pamięta, a wiadomo, że żyje w nim straszliwa bestia, która więziła najpierw Maurycego, a potem Bellę (w celi)! Pozwolę sobie stwierdzić, że Gaston jest bohaterem, który broni miasteczka przed zagrożeniem. To zrozumiałe, to jego rola, jako byłego żołnierza i podziwianego samca alfa i Gaston wypełnia ją perfekcyjnie i co do joty. Ba, on nawet wygląda jak Superman!

(Owszem, Gaston jest ignorantem i narcyzem, ale spójrzcie na Annę Kendrick w "Pitch Perfect", a potem spójrzcie na Gastona i wtedy rzućcie w niego kamieniem. Jeśli macie czelność.)

Jeśli mam być szczera, nie lubię też Belli, wychowanej na Szekspirze, która chce się wyrwać z miasteczka (bo tu nic się nie dzieje: TUUT, mnóstwo się dzieje, tylko trzeba nos z książki wyjąć!) w daleki świat, ale w zostaje przekonana do pozostania za pomocą pałacu z biblioteką, gdzie ogród jej zastąpi świat - bo awans społeczny, ekhem). To nie jest ani Pocahontas, ani Mulan (och, mam pomysł na kolejną notkę!) Moim zdaniem jest po prostu zarozumiała i uważa, że jest lepsza od innych. A co do jej feminizmu, to (co zresztą jest normalną cechą księżniczek Disneya) odrzuca jednego mężczyznę, by związać się z innym - lepiej wykształconym, to prawda, ale też takim, który coś zawdzięcza jej, a nie tylko ona jemu - i jeśli to nie jest wyrachowany power play, to ja nie wiem, co nim jest.

W moim osobistym odczuciu Gaston nie jest tak naprawdę "tym złym" - to kwestia perspektywy, a ona jest skrzywiona na korzyść Bestii. Gaston nie robi tak naprawdę nic złego: adoruje Bellę i nie przyjmuje "nie" jako odpowiedzi, ale też nie próbuje jej zastraszyć (pomijam tu opresyjny aspekt niechcianej atencji, sue me). Organizuje atak na zamek, ale ma to głęboki sens na podstawie danych, które posiada. A potem ginie. Odnoszę wrażenie, że stawianie go w jednym rzędzie z Maleficent (która chce zabić) czy macochą Kopciuszka (zagarnięcie majątku) jest nieco niesprawiedliwe.

No więc proszę, oto moja żarliwa obrona Gastona. Żeby uzupełnić mój obraz osoby niespełna rozumu, napomknę jedynie, że uważam "Piękną i bestię" z 2017 za bezczelny skok na kasę, bo oprócz kilku drobiazgów w warstwie estetycznej i poprawienia błędów fabularnych wersja aktorska nie oferuje zupełnie nic nowego - it's 2017, for god's sake.

(A jak się kiedyś gdzieś spotkamy na piwie, to mogę wam opowiedzieć również o mojej niepowstrzymanej nienawiści do "Pinokia" i "Piotrusia Pana" w wersji Disneya - choć nie tylko, bo oryginały literackie też mi na nerwy działają.)