Julianne Moore się starzeje

Byłam wczoraj w kinie na "Kingsman: Złoty krąg" i druga część jest tak dobra jak pierwsza. Nie wiem, jak Vaughn to robi, zaczyna od "Country Road" na dudach, dodaje komentarz na temat legalizacji narkotyków i pieski (w tym pieski-roboty), maniakalną Julianne Moore i mnóstwo Amerykanów. I to się ogląda znakomicie, szczerze polecam wybranie się do kina.


Nocą jednak, w trakcie kolejnego bezsennego epizodu, zaczęłam się zastanawiać na Julianne Mooore i zmarszczkami wokół jej ust. Widzicie, to się w Hollywood, na złotym ekranie rzadko zdarza: kobieta w średnim wieku, której skóra twarzy zdradza oznaki starzenia.
Pewnie, są role dla kobiet w wieku średnim - wszystkie trafiają do Meryl Streep. Te dla starszych pań - do Judi Dench, Helen Mirren i innych brytyjskich aktorek. Ról dla 50-latek się nie pisze, albo obsadza w nich zdecydowanie młodsze aktorki.

Nie oznacza to, że 50-latek na ekranie nie ma. Są, wystarczy spojrzeć na Gillian Anderson czy Michelle Pfeiffer. Tylko po ich twarzach wieku nie widać, prawdopodobnie dzięki ingerencji chirurga plastycznego. One miały szczęście znaleźć dobrego specjalistę od poprawiania wyglądu. Są aktorki, którym mniej się poszczęściło, jak Nicole Kidman czy Goldie Hawn (pamiętacie Goldie Hawn?)

Można oczywiście odmówić pomocy skalpela. Wyobrażam sobie to tak, że któregoś dnia, miesiąca czy roku przychodzi mniej scenariuszy do agencji reprezentującej aktorkę. A potem znowu mniej i znowu. W końcu okazuje się, że praca jest, ale na srebrnym ekranie. Albo w reklamie kremów przeciwzmarszczkowych. To tam widujemy Sharon Stone, Laurę Linney, Andie Macdowell, Katey Sagal, Sigourney Weaver czy Jamie Lee Curtis. Na szczęście marki kosmetyczne starają się być egalitarne i celować w klientki w absolutnie każdej dekadzie życia, bo to oznacza zyski. Rynek serialowy też działa prężnie - zmarszczek nie widujemy tylko na wielkim ekranie.

Ageizm nasz powszechny, prawda? Czasami zapominamy, że dyskryminacja nie dotyczy seksualności czy rasy, ale również wieku. Co ciekawe, jest to dyskryminacja najbardziej związana z płcią - mężczyznom starzeć na ekranie się wolno (oprócz Toma Cruise'a, jemu nie i w sumie mi go żal). Bo, ja nie jestem od takiego myślenia wolna: zauważyłam zmarszczki Julianne Moore, ale nie te Colina Firtha (starszego o rok od Julianne Moore).

Tym, co odróżnia Julianne Moore od jej koleżanek po fachu (jak Sandra Bullock czy Halle Berry), jest przede wszystkim jej podejście. Moore odmawia pomocy chirurga, a nawet powszechnego botoksu. Nie używa taśm naciągających skórę podczas gal wręczenia nagród. I nie wstydzi się swojego wyglądu. W wywiadach podkreśla, że starzenie się jest przywilejem. Dzięki temu można zobaczyć, jak dorastają dzieci.

W czasach wiktoriańskich ukrywano kobiety w ciąży, udając, że dzieci znajduje się w kapuście. Dziś Hollywood ukrywa kobiety w średnim wieku, które nie są dostatecznie glamour. W Europie jest trochę lepiej, Emma Thompson, Juliette Binoche czy Monica Bellucci są na ekranach obecne cały czas. Ale już w Indiach jest podobnie jak w USA - masz zmarszczki, nie jesteś obsadzana. Dlatego tak ważna jest postawa promowana przez Julianne Moore; zamiast walczyć z metryką, lepiej skupić się na rzeczach naprawdę ważnych. Moore zdaje się wiedzieć, czym one są #rolemodel