Ludzie ilustrowani

*kicha od kurzu w powietrzu*

Whoa, trochę mnie tu nie było, prawda? Czy ktoś oprócz mnie zagląda po ten adres czy też udało mi się go odciąć na zawsze od uczęszczanej części internetu? Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było.

Co u mnie słychać? Ach, to co zwykle, czyli w gruncie rzeczy nic ciekawego - może oprócz tego, że postanowiłam zostać człowiekiem ilustrowanym. Tak, tak, mam nowe hobby, chyba najbardziej bolesne z moich dotychczasowych zainteresowań (zwłaszcza dla portfela bolesne) i trochę bardziej stałe niż ucieczki z escape roomów (które po PolandEscape 2018 straciły sporo na uroku)...


Zafundowałam sobie dziary. W liczbie mnogiej, bo ja niczego nie robię na pół gwizdka. Jeśli, jak moja rodzicielka, uważacie, że tatuaże to zło, symbol marginesu społecznego oraz najszybsza droga do zarażenia się żółtaczką, to pewnie i tak was nie przekonam do zmiany zdania, ale mnie chwilowo fandom tatuatorski przypomina fandom fantastyki sprzed mniej więcej dwudziestu lat - jeszcze niszowy i nie traktowany zbyt poważnie, ale zdecydowanie próbujący odcisnąć swój ślad w głównym nurcie. Popularny mniej więcej tak jak festiwale food trucków, piwa kraftowe czy zamienianie mieszkań w dżungle - w mojej części internetów to najbardziej widoczne ostatnio trendy. Z drugiej strony, "mój" internet jest dopasowany do mnie - dbają o to algorytmy Google oraz ja sama. Dlatego dziś chciałabym pokazać wam mój instagramowy feed, a przynajmniej sporą jego część.

Najpierw jednak porozmawiajmy o powodach, dla których ludzie dają sobie wprowadzać tusz pod skórę. Ponieważ jestem w temacie nowa, głos oddam Żuk, która ujęła to lepiej niż ja kiedykolwiek byłabym w stanie:



(Miałam to szczęście, że na Friends Project, gdzie na co dzień pracuje Żuk, trafiłam już na samym początku przygody z tatuażami - naprawdę polecam dziewczyny i ich podejście do klienta, na pewno wrócę!)

Dlaczego ja postanowiłam się wytatuować? Hm, chciałam to zrobić od dawna, ale zawsze coś mnie od decyzji odwodziło (głównie skąpstwo) - co właściwie wyszło na dobre, bo jakość tuszów i techniki się zmieniły przez ostatnie 20 lat ogromnie, plus na rynku jest w tej chwili mnóstwo fantastycznych artystów z wielką rozpiętością stylów. Wokół mnie ludzie tatuowali się coraz częściej i w końcu na sesję umówiłam się i ja. Jestem człowiekiem, który mdleje od pobrania krwi, więc obawy przed pierwszym spotkaniem z tatuatorką były spore, ale okazało się, że najadłam się więcej strachu niż bólu. Spodobało mi się i miesiąc później znowu byłam w Bielsku.

W tej chwili tatuaże są dla mnie formą kolekcjonowania prac artystów, których styl mi się podoba. Niektórzy chwytają pokemony, ja zamierzam chwytać dziary. Dla każdego człowieka powody są inne, ale bardzo mnie cieszy trend w modzie, który promuje tatuaże jako część wizerunku.

Poniżej znajdziecie kilka linków do tatuatorek, których prace mi "podchodzą":

Agata Złotko - geografia to suka, bo Agata na co dzień urzęduje poza granicami Polski (mam nadzieję, że kiedyś pojawi się blisko mnie w jakimś studiu na guest spocie). Jest to jedna  z pierwszych artystek, które zaczęłam obserwować, bo jej zwierzątka są takie słodkie! Kojarzą mi się z ilustracjami książek dla dzieci, opowiadają historie (to mój kink) i są pozytywne w odbiorze.

Aleksandra Wieczorkiewicz - kolejny must have, fantastyczny ilustracyjny styl. Gdy oglądam prace Oli, mam wrażenie, że inspiruje ją głównie współczesność, przefiltrowana przez jej własny odbiór świata. Z jej prac emanuje spokój i melancholia, które rezonują z moim nastrojem.

Karolina Kubikowska - z Karoliną byłam umówiona na lipiec na krótką sesję, zupełnie spontanicznie. Strasznie podobają mi się jej prace, są lekko burtonowskie, baśniowe i niepokojące. Sporo jej tatuaży opowiada historię,a ich klimat rezonuje z moją wrażliwością. Do tego subtelne użycie koloru i jestem kupiona.

Iza Marczyk - Iza ma dwa style i została mi polecona głownie z powodu tego drugiego, niepokojących, mrocznych słowiańskich istot. Przyznam szczerze, że nie do końca są to moje klimaty i zostałam z powodu drugiego stylu, ale im dłużej patrzę na bestiariusz Izy, tym bardziej jestem nim zachwycona. Z Izą jestem umówiona na październik - tatuaż od niej to mój prezent urodzinowy!

Yadou - to chyba królowa na polskiej arenie tatuażu. Dziara od niej jest mrocznym przedmiotem pożądania (z pewnością dla mnie, ale pewnie wypowiadam się w imieniu wielu osób). U Yadou jest blask, jest światłocień i jest mistrzowska akwarela.

Ronnie - Ronnie dopiero się uczy trudnej sztuki tatuażu, ale wróżę jej świetlaną przyszłość. Jest bardzo uważna, już ma swój styl i mam nadzieję, że niedługo wróci do Bielska.

Aleksandra Dobra - prawdopodobnie już czaicie, jakie style w tatuażu najbardziej mi się podobają: subtelne, dynamiczne, z kropla koloru i ostrą kreską - to właśnie kwintesencja stylu Oli. Totalnie widzę coś od niej u siebie na skórze.


Zagramaniczne tatuatorki:

Agatha Schnips - na co dzień w Berlinie. Jej styl nie do końca wpasowuje się w trendy, co sprawia, że tak bardzo mi się podoba. Prace Agathy są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka (obawiam się, że również bolesne z uwagi na dużą ilość czerni, ale raz się żyje).

Kati Berinkey - tatuatorka z Porto. Jej styl jest bardzo komiksowy, z pięknymi zestawieniami kolorów. Robi prace dla fanów, ale inspiruje się też art noveau, co widać w kompozycji. W jej pracach jest moc.

Susanne Konig - nikt nie robi takiej dekonstrukcji popularnych motywów jak Suflanda - tylko spójrzcie na jej syreny! Syrena w puszce! Syreni drwal! Ja jestem zachwycona poczuciem humoru i intertekstualnością tych tatuaży.

Whoa, odzwyczaiłam się od pisania. Okazuje się, że tworzenie tekstów nie jest jak jazda na rowerze i można zapomnieć, jak się to robi. Miejmy nadzieję, że następny tekst będzie ciekawszy.