Ocal mnie, Barry, czyli supermoce po angielsku

Gdy w 1998 roku premier Tony Blair wprowadzał do brytyjskiej legislacji rozporządzenie ASBO, pewnie nawet nie przypuszczał, jaki oddźwięk będzie miało w popkulturze: John Watson prawie został skazany na prace na rzecz społeczności lokalnej za graffiti, czarnoksiężnik Matthew Swift używa jego treści jako zaklęcia, a Misfitsi... Zresztą sami zobaczcie.

Curtis zwykle jest lepiej wychowany, ale to jego koleżanki i koledzy wyrabiają ilość przekleństw w serialu.

Alisha, Kelly, Curtis, Nathan i Barry Simon, młodzi ludzie, którzy dopuścili się drobnych wykroczeń, muszą odsłużyć dwanaście tygodni na rzecz lokalnej społeczności. Gdy z całkowitym brakiem zapału malują ławki nad jeziorem w Thamesmead (wiem, że w serialu ta dzielnica nazywa się inaczej, ale mam małą obsesję na punkcie Thamesmead i zamierzam używać prawdziwej nazwy dzielnicy, w której kręceni są "Misfits"), przychodzi ogromna burza. Nasi bohaterowie zostają porażeni piorunem - na szczęście wszyscy przeżywają, jednak zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Kelly, pyskata chav, zaczyna słyszeć myśli innych ludzi (choć nie tylko); seksowna Alisha dotykiem wzbudza niepowstrzymane pożądanie w przedstawicielach obu płci; nieśmiały Simon może stać się niewidzialny; lekkoatleta Curtis zyskuje umiejętność cofania się w czasie; Nathan zaś... No cóż, wszyscy znamy wyliczankę o sroczce warzącej kaszkę, prawda? Powiedzmy, że Nathan jest najmniejszym z palców. (EDIT: czyli nic nie dostał, bo sroczka odleciała; nie miałam na myśli żadnej z krwawych wersji.)

Gdyby to Amerykanie nakręcili "Misfits"...

Gdyby był to serial amerykański, nasi bohaterowie zaczęliby walczyć z przestępczością, dążyć do pokoju na świecie i ogólnie starać się poprawić warunki życia jak największej ilości osób. Ponieważ jednak serial opowiada o Anglikach, w dodatku z niższych warstw społecznych, cała piątka postanawia zataić swoje moce - zwłaszcza gdy w obronie własnej zabijają swojego probation workera, a potem wspólnie pozbywają się ciała - sami przyznacie, że mało rzeczy potrafi tak połączyć grupę ludzi jak tajemnica, która może ich wszystkich na zawsze pogrążyć. Niestety ich nowa opiekunka społeczna jest nie w ciemię bita i za wszelką cenę stara się odkryć prawdę o zniknięciu swojego poprzednika - zwłaszcza, że łączyły ich relacje nie tylko zawodowe.

W drugim odcinku okazuje się, że nie tylko piątka naszych bohaterów została obdarzona supermocami. Widz zaczyna się też domyślać, że nowe umiejętności nie zostały nikomu dane bez powodu i w jakiś sposób łączą się z osobą, jej wyglądem, charakterem lub marzeniami. Niektóre są przydatne, inne wręcz przeciwnie, powodują tylko problemy (np. sprawianie, że ludzie czasowo łysieją...), a ASBO Five jakimś cudem zawsze znajduje się w centrum wydarzeń, by jeszcze bardziej je skomplikować.

Howard Overman, twórca "Misfitsów", jest jednym z tych brytyjskich scenarzystów, którzy piszą genialne dialogi, kreują oryginalne postaci, a wszystko, czego się dotkną, zamienia się w złoto -  czasami się zastanawiam, czy im na Wyspach nie dosypują czegoś do jedzenia, by tworzyli lepsze seriale... Tylko Brytyjczyk mógł zacząć się zastanawiać nad tym, co by było, gdyby zwykli ludzie zostali obdarzeni telekinezą lub telepatią, a potem zrobić z tego najbardziej zakręconą produkcję roku. W "Misfitsach" nic nie jest oczywiste, a zwroty akcji są zawsze nieoczekiwane.


Mój ulubiony psychopata in making.

Ale sam scenariusz, choćby nie wiem jak genialny, nie sprawi, że jakikolwiek serial stanie się, nie bójmy się tego słowa, kultowy. Wiele zależy od obsady. Pięcioro głównych bohaterów wywiązało się z postawionego przed nimi zadania znakomicie - każdy z nich wnosi coś innego do dynamiki grupy. Ich osobowości podkreśla dodatkowo ich strój; co prawda są zobowiązani nosić regulaminowy, pomarańczowy kombinezon, ale każde z ich wydaje się być ubrane inaczej. Wśród obsady na plus wyróżnia się przede wszystkim Lauren Socha grająca Kelly Bailey, która za tę rolę otrzymała w 2011 roku nagrodę BAFTA. Wspominałam już o niej przy okazji wpisu o chavs; jeśli istnieje jakiś archetyp chav, to uosabia go Kelly: włosy ściągnięte w ciasny kucyk na czubku głowy, w uszach wielkie koła, niezrozumiały akcent i agresywne zachowanie od razu wyraźnie pokazują, z kim mamy do czynienia. Prawda jest jednak taka, że nikt z piątki głównych bohaterów, choć wszyscy winni są wykroczeń, nie jest złym człowiekiem; to po prostu młodzi ludzie, którzy dbają tylko o to, by miło spędzić czas w klubie lub ze znajomymi. Czują, że na dorosłość i jej troski przyjdzie jeszcze czas.


Gdy tylko Kelly otwiera usta, ja zaczynam kwiczeć z radości!

Kolejną ważną  i dodającą klimatu kwestią jest absolutnie genialnie dobrana muzyka w serialu. Wiadomo to już od pierwszych taktów Echoes The Rapture w otwierających każdy odcinek napisach - które same w sobie są małym dziełem sztuki. Piosenki podkreślają również pewne sceny - "Girl, You'll Be A Woman Soon" nie zostało użyte w tak przewrotny sposób od czasów "Pulp Fiction", a moment, w którym trójka bohaterów rusza na akcję ze słuchawkami ajpodów w uszach i słyszymy w tle odtwarzane utwory jest jedną z najśmieszniejszych w  serialu. Użyte piosenki są modne i na czasie. Gdybym miała znaleźć inny serial, który jest tak na bieżąco z muzycznym rynkiem, pewnie padłoby na "Glee"; jednak w "Misfitsach" nikt nie śpiewa, a utwory nie pochodzą ze szczytów list przebojów, tylko ze sceny klubowej lub są dziełami brytyjskiej alternatywy.

W Thamesmead człowiek aż się boi otworzyć lodówkę...

Jak już wspominałam, jestem nieco zakręcona na punkcie Thamesmead jako dzielnicy, ale myślę, że osadzenie akcji serialu w tym, a nie innym miejscu dodaje sporo klimatu. Jest to blokowisko rodem ze wschodniej Europy, pełen betonu oraz rozwiązań architektonicznych, które w zamyśle miały ładnie wyglądać oraz wspomagać rozwój społeczności, a w praktyce okazały się bublami. Nikt też nie pomyślał o ułatwieniu dojazdu do centrum Londynu - do Thamesmead kursują tylko autobusy, a najbliższy przystanek metra jest oddzielony od budynków mieszkalnych szeroką obwodnicą. Brak również porządnych sklepów i punktów usługowych. To wszystko sprawia, że Thamesmead to osiedle śmierci, gdzie dziewczyna z włosami ściągniętymi w kucyk może wybić w biały dzień szybę w drzwiach i nikt tego nie zauważy, bo to po prostu jeszcze jeden chuligański wybryk, na który rozsądny mieszkaniec przymyka oko - bo inaczej sam mógłby oberwać. Mimo istnienia community center (kolejny wynalazek, który w Polsce podlega chyba pod domy kultury - a to zdecydowanie nie to samo) młodzi ludzie wolą spędzać czas paląc skręty w zaułkach lub pijąc tanie alkohole na wielkich betonowych parkingach; myślę, że jest to lokalny koloryt każdego blokowiska.

Nathan prosi o pomoc swojego najlepszego przyjaciela.

Wszystko wydaje się być miłe, ale w świetle ostatnich zamieszek w Londynie pojawia się pytanie o stracone pokolenie; żaden z bohaterów "Misfits", choć wszyscy są w odpowiednim wieku, nie studiuje. Mieszkają w okolicach Thamesmead, więc na pewno są z klasy pracującej. Manifest wykrzyczany z dachu przez Nathana w ostatnim odcinku pierwszej serii staje się gorzki w swojej wymowie - może i bohaterowie robią wszystko mocniej niż poprzednie pokolenia, ale brak im poczucia wspólnoty (ironiczne w swej nazwie community center - podczas gdy w UK nastąpił rozpad lokalnych społeczności po epoce thatcheryzmu). Może szok, czy to w postaci dziwnej burzy czy zamieszek, jest potrzebny, by ludzie nauczyli się ponownie utrzymywać relacje z sąsiadami.

Żeby jednak nie było, że marudzę, już wracam do tematu. "Misfits" nie jest produkcją BBC i to widać: przemoc i seks są na porządku dziennym, bohaterowie klną jak szewcy oraz biorą narkotyki - czyli wszystko to, na co można sobie pozwolić w telewizji kablowej, ale nie narodowej. Nie jest to jednak obliczone na szokowanie widza, po prostu serial stara się dokładnie odzwierciedlić rzeczywistość. Nie mam pojęcia, czy "Misfits" byli kiedyś emitowani w polskiej telewizji, ale mogę z czystym sumieniem polecić wydanie DVD - od czasu do czasu amazon.co.uk wyprzedaje oba sezony w bardzo przyzwoitej cenie. W dodatkach znajdują się wszystkie filmiki umieszczane na youtubie w ramach promocji serialu, The Making Of... i tym podobne bzdety; nie ma za to bożonarodzeniowego specjala - ale może to i lepiej, bo w nim poziom absurdu osiąga wcześniej nieznane poziomy... W tej chwili fani ASBO Five - w tym i ja - czekają z zapartym tchem na sezon trzeci, którego premiera zapowiedziana jest na 11 listopada. Jest więc czas, by nadrobić zaległości w oglądaniu, zwłaszcza że to tylko 13 odcinków - "Misfits" stawiają na jakość, a nie ilość.


Misfits (2009)
Twórca: Howard Overman
Gwiazdy: Lauren Socha, Robert Sheehan, Iwan Rheon, Antonia Thomas, Nathan Stewart-Jarrett
Więcej informacji: IMDB

Komentarze

  1. W Polsce "Misfits" można było obejrzeć na MTV.
    Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna za polecenie tego serialu, Alex. To jedna z najlepszych produkcji ostatnich lat, a ja jestem na etapie totalnego zadurzenia albo to już obsesja :P W różnych recenzjach porównywano "Misfits" do "Heroesów", ale, kurczę, gdyby producenci "H" wzorowali się na "M", to może ten pierwszy serial nie zakończył się klapą. I naprawdę wolałabym żeby w Polsce stacje telewizyjne, jeśli już muszą kogoś naśladować, czerpały właśnie z wzorców brytyjskich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbowałam kiedyś oglądać "Heroesów", ale gdzieś po drodze zaczął mnie irytować amerykański sposób przedstawiania postaci. Myślę, że jednym z powodów, dla których tak fangirluję "Glee" jest fakt, że w pierwszym odcinku przedstawili postaci w bardzo zwięzły, brytyjski sposób. Poza tym
    "Heroes" brakowało dystansu.

    A "Mirandę" obejrzałaś?

    OdpowiedzUsuń
  3. Przygody ASBO Five rządzą niepodzielnie. Obejrzałem pierwszy raz niejako na uboczu, na potrzeby pisania artykułu i od razu kupili mnie totalnie (mimo pewnego przegięcia, nawet odcinek świąteczny łykam bez popitki). Mimo dużej szansy, że każdy Brytyjski serial, który zacznę oglądać, zaraz mnie wciągnie (niesamowite co kreatywność, ogromny zasób ciekawych aktorów oraz przystępność i zwartość brytyjskiej formuły 6 epizodów na sezon potrafią zdziałać - UK serialowo obecnie nie do doścignięcia); Misfitsi i tak uplasowali się niespodziewanie wysoko na mojej liście fanboy'skich faworytów. W okolicy Doktora i "Life on Mars/Ashes to Ashes", a to mówi wiele.

    Dlaczego? Można by wymieniać.

    Na pewno zabójczo prosta i w tej prostocie genialna koncepcja superbohaterskiego show - bez przekombinowangeo wątku o zbawianiu świata, bez patosu i bez "dobro vs zło". Nawet same moce, choć nie oryginalne do cna, pokazano świetnie - przez pryzmat ich wpływu na życie bohaterów i okolicę + braku całkowitej kontroli nad nimi. A jak scenarzysta dostanie odlotu, to i naprawdę unikatowe supercudaki wychodzą (laktokineza rules).
    Plus zdolność do przemycenia bardzo dobrych elementów obyczajowych, tak sprytnie wklejonych w całość, że się nie zauważa.

    Drugi motor to postaci - można się rozpisywać, jak prawdziwe, jak świetnie napisane i zagrane i jak błyskotliwym tekstami rzucają (serial świetny do cytowania, thx Nathan). Piątka naprawdę błyszczy, ze wskazaniem na Kelly, Nathana i Simona (choć zawsze zastanawiam się, ile w tej postaci robi faktyczne aktorstwo, a ile te oczy i oszczędna, dziwna mimika aktora). Poza tym, Overman świetnie wie jak manipulować postaciami, pograć na emocjach i dostarczyć widzom tego, co chcą (łącznie z fanserwisem, jak się poobserwuje np. relacje Nathan-Simon :)). Przeciwnicy ekipy są tak samo fajni, a niektórzy zostaną w pamięci długo (babka z finału sezonu 1, upiorna stalkerka Simona itp.)

    Po trzecie, realia. Sama rzeczywistość blokowa robi bardzo wiele dla nietypowości serii.

    P.S.
    GIF z uderzeniem Curtisa mistrzostwo! Jakbym miał jakiś Tumblr, tobym od razu wkleił.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam szczerze, że ja ostatnio trochę boję się sięgać po brytyjskie seriale, bo każdy jest znakomity i mnie wciąga; nie można fangirlować aż tak wielu rzeczy...

    Laktokineza wymiata! No dobra, tak naprawdę wymiata komentarz Kelly "This must be the shittiest power evah!"

    Trochę się boję, jak będzie wyglądał trzeci sezon bez Nathana - może nie jest moją ulubiona postacią, ale jednak bez niego może być trochę nudnawo. Kelly i Simon (zwłaszcza Simon z drugiego sezonu) są postaciami pozytywnymi, a Nathan był ambiwalentny w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Miranda" czeka w kolejce. Prawdopodobnie obejrzę ją jak skończy się obecny sezon "The Big C".

    A w "Misfits" najbardziej rozbawiło mnie to, jak późno do bohaterów dotarło, że z ich mocami mogliby napaść na bank XD. Niby taki z nich element kryminalny, a popełnianie przestępstw to dla nich czynność raczej przypadkowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nathana będzie brakowało na bank, bo on i Simon tworzyli doskonały duet i Simon na bank sporo straci ze swojego potencjału humorystycznego. Zwłaszcza jeżeli scenarzyści zbytnio rozwiną wątek romansowy, którego ja osobiście nie jestem największym fanem. Chociaż też miał swoje dobre momenty.

    No i wiadomo, że Kelly sama nie udźwignie 3 sezonu. Trzeba więc liczyć na jakieś nowe wyraziste postacie.

    OdpowiedzUsuń
  7. To niesamowite - wiem, że ten serial mi się spodoba nawet jeśli jeszcze nie widziałam ani jednego odcinka - jest tu dokładnie to wszystko co jest mi potrzebne w serialu. Moja fascynacja telewizją brytyjską zaczyna się robić mocno niepokojąca. W każdym razie jak tylko skończę z Doktorem na 100% biorę się za tych niepoprawnych Herosów.

    OdpowiedzUsuń
  8. @miho

    Mam nadzieję, że "Miranda" ci się spodoba - ja ją pokochałam od pierwszego odcinka.

    @cedro

    Masz rację - ja sama byłabym o wiele spokojniejsza, gdybym wiedziała, czego się spodziewać po postaci Rudy'ego. Inna sprawa, że obgryzam paznokcie, bo nie wiem, czy bożonarodzeniowy specjal jest kanonem czy nie...

    @zwierz

    Czy potem będziesz marudzić, że znowu cię przekabaciłyśmy na "ciemną" stronę mocy, namawiając do oglądania kolejnego serialu? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. @rusty - bo trochę tak jest - rozumiem jak to było siedem odcinków, ale potem wywarłyście na mnie presję i wyszło sześć sezonów Doktora, teraz jeszcze ten. Wakacje się skończą a ja nie wygrzebię się z angielskiej telewizji.

    OdpowiedzUsuń
  10. Możesz też nie oglądać. :D Poza tym po co chcesz się wygrzebywać z angielskiej telewizji, jeszcze nic nie mówiłyśmy o Nevermind the Buzzococks, Whose Line Is It Anyway? oraz QI...

    OdpowiedzUsuń
  11. O QI to na zwierzu był cały wpis, Nebermind The Buzzococks to pieśń zeszłego miesiąca, Whose Line Is It Anyway też przerabiam. Co ja jeszcze robię w tym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  12. A Miranda? Brytyjskie Queer as Folk? Hm... Sherlocka na pewno widziałaś... Hm... Jekyll? Carnivale? Itp. itd.

    Chciałam powiedzieć, że ograniczenie snu do kilku godzin pozwala pomimo pracy obejrzeć 10 do 15 odcinków serialu dziennie (15 to już bez pracy i tylko jeżeli odcinek ma nie więcej niż godzinę) :P Wystarczy powiedzieć, że całego nowego Doktora obejrzałam w jakieś 4-5 dni (ale oglądałam też ze smartphona w komunikacji miejskiej więc :D).

    A mówił ci ktoś, że absolutnie cudowny Doktor, którego kocham potwornie miał numer 4 i przegenialne odcinki? (wiktoriański Londyn+ Doktor ubrany jak Sherlock Holmes + wielki szczur w kanale+ świński homunkulus). I odcinków z nim jest dodatkowe 173 o ile dobrze pamiętam...

    OdpowiedzUsuń
  13. No więc ja tylko chciałam powiedzieć, że przy okazji ostatniego kupowania w Amazonie dopchałam koszyk do 25 funtów sezonem I i II Misfits właśnie i jak tylko dostanę, to obejrzę, a jak obejrzę, to napiszę ;).

    I jeszcze chciałam powiedzieć, że z perspektywy półtora miesiąca to ekstra jest ten blog - w pewnym momencie wakacji, siedząc w kawiarni w Neapolu, pomyślałam sobie nagle "A ciekawe, co tam dziewczyny na Fangirls' napisały?" i tak mi się jakoś zastęskniło za blogami, zwłaszcza tym konkretnym, nawet mimo Neapolu i jego atrakcji dookoła...

    OdpowiedzUsuń
  14. Ostatnio trochę przystopowałyśmy z częstotliwością notek - mamy rozgrzebane pięć tekstów, ale brak weny, czasu lub sprzętu, by je dokończyć - mimo to obiecujemy poprawę, bo strasznie miło jest czytać takie komentarze.

    OdpowiedzUsuń
  15. @ninedin: Takie komentarze sprawiają, że przyjemnie się pisze :) Chciałyśmy i piszemy z czasem szalonej a czasem poważnej fangirlowej perspektywy i miło nam, że owe szaleństwa, zachwyty i przerażenia znajdują swoich odbiorców. Zwłaszcza, że teraz zamierzamy nadrobić tempo po wyjazdach i takich innych.

    A Misfitsów oglądaj i oglądaj są warci nie tylko swojej amazonowej ceny :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz