10 najgorszych epizodów Doctora Who według Rusty

Przyszła wczoraj Beryl (która jest "tą trzecią", niepiszącą z nami z jakiegoś powodu bloga, mimo że zwykle ma najlepsze pomysły) na obiad, i gdzieś nad kurczakiem duszonym z dynią rzekła w te słowa: "Skoro zrobiłaś listę 10 najlepszych odcinków "Doctora Who", to teraz powinnaś zrobić listę 10 najgorszych." Oczywiście najpierw się roześmiałam, ale zaraz potem, jeszcze przed deserem (przy czym użyłam śliwek, by było bardziej jesiennie), usiadłam do komputera i wypisałam tytuły. Jak już wspominałam poprzednio, łatwo nie było, choć tym razem trochę z innych powodów. W większości odcinków na tej liście są jakieś elementy, które mi się podobają: fragment dialogu, jakaś postać lub ładunek memetyczny, ale w ogólnym rozrachunku coś nie zagrało: może to kwestia słabszego scenariusza, złej reżyserii albo zbytniego nagromadzenia niepotrzebnych elementów, w każdym bądź razie do odcinka wracam bez zbytniej przyjemności. Trudno też było wybrać mi aż 10 epizodów i "The Sontaram Stratagem" znajduje się już na liście trochę dla jej dopełnienia, oraz bez "The Poison Sky", które dosyć lubię - choć bez szału. Lista jest oczywiście całkowicie subiektywna, kolejność wstecznie chronologiczna.

1. "Night Terrors" (scen. Mark Gatiss, reż. Richard Clark)


Całkowita wtórność tego epizodu trochę mnie niepokoi; wszystkie te elementy: przerażone, nie do końca ludzkie dziecko, council housing, potwory w szafie, przerażające lalki i dużo bezsensownego biegania już gdzieś były, a Gatissowi nie udało się za ich pomocą osiągnąć nowej jakości. Poza tym zupełnie nie łapię, po co w tym epizodzie są Amy i Rory - można by ich równie dobrze wysłać na Midnight do spa, a odcinek nic by na tym nie stracił.

2. "The Curse of the Black Spot" (scen. Stephen Thompson, reż. Jeremy Webb)


Największe rozczarowanie sezonu w moim odczuciu. Uwielbiam piratów jako motyw, ale tutaj mnie nie wzruszyli, a zamierzona epickość siedemnastowiecznych korsarzy pilotujących statek kosmiczny zupełnie nie wywarła na mnie wrażenia. Po raz kolejny wykorzystano motyw użyty (jak o wiele lepiej!) w "The Empty Child / The Doctor Dances", czyli medycznego ustrojstwa, które wykonując swój program krzywdzi ludzi. Poza tym rewelacyjna obsada (Lily Cole i Hugh Boneville, czy wszyscy oglądają "Downton Abbey"?), która niewiele miała do zagrania.

3. "Hungry Earth / Cold Blood" (scen. Chris Chibnall, reż. Ashley Way)


Lubię Silurian, a po "Good Man Goes to War" nabrałam do nich dodatkowej sympatii, ale te dwa odcinki są nuuudne jak flaki z olejem. Wiadomo od początku, że pokojowa koegzystencja ludzi i Silurian nie jest możliwa, w związku z tym widz ogląda wysiłki bohaterów z lekkim rozdrażnieniem. Odcinek cierpi też z uwagi na to, że jest tam mnóstwo nowych bohaterów, którzy zupełnie nie zapadają w pamięć. Jedyny naprawdę dobry motyw to wymazanie Rory'ego z historii.

4. "Planet of the Dead" (scen. Russell T. Davies i Gareth Roberts, reż. James Strong)


A to jest przykład złego odcinka, który mógł być rewelacyjny. Podoba mi się postać lady Christiny de Souzy, nawet bardzo, przeniesiony w przestrzeni czerwony double decker, uwaga Doktora o "humans on the bus". Potem jednak pojawia się rój metalowych, krwiożerczych plemników mant i wszystko bierze w łeb. Poza tym trochę tu mało poczucia zagrożenie, a fabuła została rozwleczona. Jak na specjala jest to odcinek słaby.

5. "The Lazarus Experiment" (scen. Stephen Greenhorn, reż. Richard Clark)


Jedyny dobry element tego odcinka to rodzina Marthy - wszyscy śliczni jak z obrazka i tworzący bardzo dysfunkcyjną grupę ludzi. Efekty specjalne przyprawiają natomiast o ból zębów. Kicha straszna, dziwię się, że ten scenariusz został w ogóle skierowany do produkcji.

6. "Daleks of Manhattan / Evolution of the Daleks" (scen. Helen Raynor, reż. James Strong)


Epizody stworzone tylko i wyłącznie po to, by wyprodukować do nich zabawki (najwyraźniej producenci postanowili zarobić na merchandisingu). Nie oglądałam starych epizodów "Doktora Who", więc nie do końca się orientuję w historii Daleków, ale mam wrażenie, że tu została zbastardyzowana prawie tak bardzo jak w "Victory of the Daleks" (którego na liście nie ma, bo iDaleki w różnych kolorach mnie  śmieszą; poza tym serwują herbatę i właściwie mają plan, jakiego oczekiwałabym po jednej z najbardziej zabójczych i przebiegłych ras we wszechświecie). Poza tym nie mogę patrzeć na tę hybrydę z uwagi na jej przykrótkie macki...

7. "Fear Her" (scen. Matthew Graham, reż. Euros Lyn)


Jeśli w anime pojawiają się nagle odcinki, które nie służą niczemu i nie posuwają akcji do przodu, nazywa się je fillerami (lub po naszemu zapchajdziurami). I to jest właśnie taka zapchajdziura; niby fajna historia o biednym małym, zagubionym alienku, ślicznie pokazane przedmieścia, a i tak wszyscy pamiętają tylko Doktora biegnącego ze zniczem olimpijskim. Co mi przypomina: jeśli masz konto na fejsbuku, drogi czytelniku tego bloga, podpisz proszę tę petycję.

8. "New Earth" (scen. Russell T. Davies, reż. James Hawes)


Jeden z ulubionych epizodów zwierza, a jakoś nie jestem do niego przekonana. I nawet potrafię wskazać dlaczego: cały odcinek w moim odczuciu psuje powrót Cassandry. Bo reszta jest fajna: kocie pielęgniarki, Nowa Ziemia i przede wszystkim Face of Boe (jedna z najlepszych postaci ever, i nawet nie przeszkadza mi teoria, kim tak naprawdę jest), a Cassandra jakoś tak nie pasuje; choć przyznaję, że ma najlepsze hasło "Oh my god, I'm a chav!"

9. "The Unquiet Death" (scen. Mark Gatiss, reż. Euros Lyn)


Myślałam, że będzie to dobry odcinek po dialogu między rozentuzjazmowaną Rose i Doktorem, który tłumaczy jej, że wylądowali w wyniku błędu w Cardiff (re-we-la-cja!), ale potem pojawia się przodkini Gwen Cooper i wszystko bierze w łeb (poza tym ja nie lubię Gwen Cooper!). Jeśli Fabulitas kiedyś spełni swą obietnicę i napisze post o kobietach w nu!Who, to mam nadzieję, że uwzględni ten odcinek w swojej argumentacji.

10.  "The Sontaram Stratagem" (scen. Helen Raynor, reż. Douglas Mackinnon)


Ten epizod "walczył" o miejsce na liście z "Aliens of London", któremu zostało to oszczędzone z uwagi na smutną historię świni, Toshiko Dr Sato oraz Harriet Jones - ale było blisko, bo Slitheeny sprawiają, że robię mentalnego facepalma. Co zabawne, jak już wspomniałam powyżej, "The Poison Sky" naprawia błędy tego odcinka, będącego tak naprawdę przydługim wprowadzeniem do intrygi. Ale wraca Martha i U.N.I.T, więc ogólnie nie jest źle.

P.S. Trzeciej listy (najbardziej wzruszających momentów) nie będzie. Następnym razem będę chwalić "Torchwood: Miracle Gay". Bo mnie się podobało...

Komentarze

  1. Zjedź niżej.

    Also, brak gifa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem niżej; tylko ja bym nie umiał takiej listy zrobić; to chyba gorsze nawet od flejmów "który Doktor jest lepszy".

    OdpowiedzUsuń
  3. Te flejmy nas będą trzymać przy życiu do jesieni 2012, do następnej serii. Takoż omawianie np. gloryfikacji postaci ojca przez Moffata w sezonie szóstym nu!Who.

    Fajny fez, tak BTW.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Slitheeny sprawiają, że robię mentalnego facepalma.

    O, to, to, to :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O właśnie, fez. Będę go używał jako argumentu, że to ja mam rację we flejmach o DocWho.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, ale ja miałam fez wcześniej niż ty: http://pics.livejournal.com/alex_s9/pic/0004xte5/g140

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jakimiś głupimi wzorkami się przecież nie liczy (wiesz ile się nachodziłem za fezem bez napisów i wzorków?)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiedziałam, że to powiesz, ale chciałabym zauważyć, ze kupowała mi go osoba, która nie widziała ani kawałka "Doktora Who" i wybrała taki ze wzorkami, bo chciała dobrze. Poza tym fez to fez.

    OdpowiedzUsuń
  9. Moja dziesiątka, kolejność przypadkowa:

    1. The End of Time - co z tego, że ryczałam na końcu i że Wilf, ta historia to jakiś absolutny koszmar
    2. Hungry Earth/Cold Blood - nuda, nuda, nuda... Ro...? TARDIS?!
    3. Daleks in Manhattan/Evolution of the Daleks - nie jestem w stanie oglądać tego two partera, nie i już.
    4. The Curse of the Black Spot - czy to nie mógł być bardzo fajny odcinek? No to dlaczego nie był? (tak, wszyscy oglądamy Downton Abbey)
    5. Planet of the Dead - nie znoszę lady Christiny i całej reszty tego nonsensu.
    6. Love&Monsters - wiem, że POV Eltona miał być nieco irytujący, ale jak dla mnie jest za bardzo. Na osłodę świetna Jackie.
    7. 42 - nie, po prostu nie.
    8. Last of the Time Lords - tak jak uwielbiam Utopię i The Sound of Drums, tak na LotTL patrzeć nie mogę. Mimo Simma, a to coś znaczy.
    9. The Idiot's Lantern - nie, po prostu nie.
    10. The Unquiet Death - nie do końca wiem, co jest nie tak z tym odcinkiem. Może wszystko.

    (BTW to prawda, że każdy, ale to każdy odcinek DW ma jakiś element, którego nie można nie lubić)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja Love&Monsters strasznie lubię, mimo że jest takie żenujące, bo Elton mi się skojarzył momentalnie z Doktorem Horrible. 42 bardzo lubię za pomysł z żywym słońcem i ten wyścig z czasem. Z trzech odcinków z Masterem najbardziej przeszkadza mi właśnie Utopia - bo ten jack przyczepiony do TARDIS mnie kłuje w oczy. A Idiot's Lantern - nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie uważają go za zły odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z listą się całkiem zgadzam, może prócz Sontaranów (dla mnie to była porządna średnia) i "Planet of the Dead" (który lubię, choć w sumie ciężko mi powiedzieć czemu).

    Co do komentów...

    "42" w życiu bym nie typował, fakt, potworek w kasku trochę za mocno wychyla się poza granicę dopuszczalnego kiczu (i tak bardzo liberalną dla Doktora), ale jest patent z real time, niejednoznaczna pani kapitan statku, żywe słońce, no i pop quiz jako metoda odblokowywania zamków (strasznie mnie rozbawił ten pomysł). Za dużo dobrego, IMO.

    Z "Masterowej" trylogii ja jednak nie łykam tylko ostatniego odcinka, oprócz sceny gdy Master odmawia regeneracji. Bo nie dość, że Doktor-Zgredek, to ta cała koncepcja mesjanizmu Doktora jest dla mnie podana jednak tak jakoś łopatologicznie za bardzo.

    A artykułu o "Miracle Day" ciekaw jestem bardzo... może dlatego, że wciąż nie wiem, jaki jest mój prywatny werdykt - poza tym, że stworzyli zahaczającą o genialność, frapującą, kontrowersyjną, odrażającą postać (mowa oczywiście o Oswaldzie - nie myślałem, że Pullman tak da czadu aktorsko)i... nic zbyt interesującego z nią summa summarum nie zrobili.

    OdpowiedzUsuń
  12. "A Idiot's Lantern - nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie uważają go za zły odcinek. "
    Nie tyle zły, co nie-dobry; jak oglądasz listę odcinków to jest właśnie jeden z tych nad którymi ostro kombinujesz, o czym właściwie były. A nawet jak sobie przypomnisz motyw przewodni, to nie pamiętasz, kto tam jeszcze był i czy jakaś fajna scena się zaplątała.
    Ogólnie za to Doktora kocham (między innymi) - żeby wymienić dziesięć takich trzeba ostro pogłówkować, cała reszta trzymie poziom. Dopiero jedenasty trochę zjechał i w tej serii zasadniczo nie ma takiego, który bym chętnie zobaczyła po raz drugi. Nawet Sailor Gallifrey i cudownej mocy miłości.

    OdpowiedzUsuń
  13. @M. Bizarre

    Będzie o Danesie, będzie, bo to jedna z moich "ulubionych" postaci.

    @Beryl

    Przypomniałaś mi Sailor Gallifrey, arghh, bleach for brain, bleach for brain!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ha!

    http://ihasatardis.livejournal.com/2388065.html#cutid1

    OdpowiedzUsuń
  15. Znam, znam, też obserwuję to community...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz