GND, czyli o skutkach zakochiwania się w historii

(Chciałam napisać krótki wpis o fajnym komiksie sieciowym, wyszedł mi potworek o "transformative works" z mnóstwem odniesień do TV Tropes, FML. Jeśli nie wiecie zbyt wiele o fanfikach, to zapewniam, że starałam się wyjaśnić jak najwięcej pojęć używanych w tekście na bieżąco, ale nie wiem, czy mi się udało. Z góry przepraszam, możecie prosić o ewentualne wyjaśnienia niejasnych fragmentów w komentarzach.)


Ninedin pisała ostatnio, bardzo inspirująco, jak rozumiem, o popkulturowym zakochiwaniu się w fikcyjnych postaciach. I dla mnie ta notka też okazała się motywująca, choć trochę w innym kierunku (nie żebym się nie zakochiwała, lista jest długa, obszerna, i sprowadza się do trickstera z self-esteem issues, ale to raczej temat na osobną notkę) - postanowiłam zabawić się w złodzieja i podjąć temat zaklepany przez Cydę (spójrzmy jednak prawdzie w oczy, ona tego wpisu nigdy nie napisze, a ja dzięki mojej uczonej blogowej przyjaciółce znalazłam właśnie odpowiednie szkło powiększające, by temat podjąć) - czyli napisać notkę o genialnym (i używam tego słowa z pełną świadomością i premedytacją) komiksie sieciowym "Girls Next Door" - tylko nie tak, jak można by się spodziewać, przekrojowo, postmodernistycznie czy popkulturowo: dziś zamiast rozumem spróbuję podejść do tematu sercem. A że nie jest to preferowany przeze mnie sposób (mimo częstego robienia "Squeee!"), nie mogę nikomu zagwarantować, że rezultat będzie interesujący jako coś innego niż ciężki przypadek kliniczny.

Zacznijmy jednak od początku.

Co wspólnego mają Jadis i Jareth?
Nie będziemy chyba rzucać kamieniami czy wytykać palcami osób, które poczuły kiedykolwiek miętę do fikcyjnych postaci, czy to z książek, czy z filmów, ale warto zwrócić uwagę na fakt, że zakochiwanie się w bohaterach to przede wszystkim początek fanfików i fanartów spod znaku głównie Mary Sue i Gary Stu. Podobno jest to coś, z czego się wyrasta, ale ja osobiście lubię wierzyć, że raczej zmienia się nasz kreatywny stosunek do tego typu twórczości; jest to etap, który trzeba zaliczyć i wyciągnąć z niego najwięcej jak się da, bo może nam zapewnić energię do działania na wiele, wiele lat (patrz: George R. R. Martin, który zaczynał od takich właśnie ff publikowanych w komiksowych fanzinach).

A co, jeśli człowiek zakocha się w historii? Na przykład w "Phantom of the Opera", które właściwie jest idealnym do tego typu uczucia produktem? To właśnie przydarzyło się Ashe Rhyder, amerykańskiej użytkowniczce deviantarta, która w 2007 roku zaczęła publikować pod wpływem takiego uczucia fanowski komiks "Roommates", opowiadający historię osadzoną w tak zwanym "Buildingverse" (od budynku, w którym mieszka nie tylko Eric (Upiór), ale również Jareth the Goblin King (moja wielka miłość), komodor James Norrington oraz Javert z "Les Mis"; końcówka "verse" funkcjonuje w żargonie fanfikowym jako określenie stworzonego przez daną autorkę świata, w którym żyją bohaterowi i ma zastosowanie głównie do cyklu opowiadań) - bo po co ograniczać się do jednej popkulturowej miłości, jeśli można mieć je wszystkie naraz. Próbowałam kiedyś to czytać i choć kreska poprawiła się zdecydowanie przez 6 lat publikowania, tak historia nadal jest zbyt poważna, by była mnie w stanie na dłużej zainteresować. Nie można jednak zaprzeczyć, że Rhyder zrobiła coś, czego nie podjął się przed nią nikt i wyniosła "transformative works" na nowy poziom - a wszystko z powodu miłości do historii.

Poziom "Incepcji" jest zdecydowanie głębszy: są bowiem ludzie, którzy zakochali się w historii opowiadanej przez Ashe (a może tylko w jej pomyśle) i zaczęli tworzyć fanfiki (fanarty?) do "Roommates"; TV Tropes na dzień dzisiejszy wymienia ich aż 8, część jest apdejtowa na bieżąco, część zapewne porzucona, wszystkie nazywane są spin-offami, co nie jest do końca odpowiednim terminem, ale też chyba odpowiednia terminologia nie istnieje. Najbardziej popularny z tych tworów to właśnie "Girls Next Door" autorstwa bo Pika-la-Cynique, liczący w tej chwili 219 odcinków, publikowanych cotygodniowo. GND rozpoczęło swoje istnieje jako historia identyczna do "Roommates", ale opowiadane z punktu widzenia Sary Williams z "Labiryntu" i Christine Daaé z "Upiora w operze", szybko jednak okazało się być zdecydowanie bardziej humorystyczne, bardziej meta (bardzo szeroki termin, oznaczający zarówno analizę wybranych aspektów danego dzieła, jak i np. komiks o komiksach), oraz, nie da się tego ukryć, zdecydowanie lepiej rysowane (niestety, z uwagi na copyrighty, jest to dzieło już na zawsze internetowe, ale autorka tworzy również inne komiksy).

Jareth jako Król Olch.
Tylko czy jest to ff sensu stricto? Bo może historie Christine i Erica oraz Sary i Jaretha mogłyby tak wyglądać (jak zignorujemy sequel "Phantoma" i mangę "Return to the Labirynth", co zdecydowały się zrobić postaci for their own sanity's sake i wam też to radzę zrobić), tak już trudno uznać pojawienie się Kapitana Hammera (tylko w tle, w bardzo zabawnym odcinku) czy Nicholasa Angela jako sił policyjnych za nawet w najszerszym znaczeniu AU ("alternative universe", rodzaj ff, gdzie występują postaci z kanonu, ale świat jest zupełnie inny; fandom "Teen Wolfa" ma np. fiksację na punkcie "coffee shop AU"). Jest to bardziej taki wiedźmi kociołek, do którego trafiają wszystkie kulturowe fascynacje naszego pokolenia (bo przecież wszyscy lubimy Simona Pegga, "SPN", książki Terry'ego Pratchetta, przystojnych krasnoludów, Czwartego Doktora, londyńskich detektywów czy absolutnie wszystko, co wymyślił Joss Whedon - a przynajmniej to zdaje się sugerować mi tumblr), podlane sporą dawką meta-narracji i nie traktujący się zbyt serio. Cyda zasugerowała termin "uber!crossover" na opisanie "GND", co chyba jest najlepszym wyjściem. Crossover to fanfik, który zazwyczaj łączy w sobie elementy dwóch dzieł źródłowych, np. "Teen Wolfa" i "SG-1", tworząc nowy świat lub osadzając akcję w jednym z nich - a "Buildingverse" idzie po prostu o krok dalej (OK, idzie mnóstwo kroków dalej, bo absolutnie każdy może w nim zamieszkać; polecam epizod ze spotkaniem klubu dziewczyn z dziwnymi chłopakami - oczywiście Christine i Sarah do niego należą, ale szefuje mi Chihiro, której chłopak jest rzeką - tam świetnie widać, jak szeroko rozciąga się świat przedstawiony).

Bo to właśnie jest post-modernistyczna popkultura - jak ośmiornica wyciąga macki przez cały multifandom (to taki fandom, tylko dla wielu rzeczy na raz, jeśli ma to sens - w dobie powszechnego dostępu do internetu nasze gusta kulturowe się uśredniły, co niektórzy świadomi tego procesu twórcy wykorzystują w swoich dziełach, że wspomnę tu tylko o Stevenie Moffacie czy producentach "SPN"; coraz więcej też my, odbiorcy kultury, wiemy na temat zasad jej działania). Co tam SuperWhoLock (czyli połączenie gifów z "Supernatural", "Doctora Who" i "Sherlocka BBC", opierające się na pomyśle, że jak znasz i lubisz jeden z seriali, to pewnie znasz i pozostałe, choćby biernie, tzn. z postów na tumblrze - lub po prostu jesteś fanem wszystkich produkcji), "Girls Next Door" idzie jeszcze dalej: tworzy świat, w którym żyją postaci z różnych historii i różnych mediów (seriali, filmów kinowych, musicali i książek: tak z biegu jestem w stanie wymienić DW, SPN, Buffy, Narnię, twórczość Edgara Wrighta, Les Mis, LotR, PotC oraz HP), które świadome są tego, że gdzieś za sobą pozostawiły oryginalne dzieło, w którym występowały, ale teraz mieszkają razem w jednym budynku (którym zarządza Marcia ze "Spaced"!), są studentami tego samego uniwersytetu i żyją tworząc nową historię, trochę w typie serialu "Friends" - przy czym pamiętają, skąd pochodzą i ma to wpływ na ich decyzje. Ale jednocześnie jest to fanowskie przedstawienie postaci, co wyraźnie widać, gdy fanon!Eric w pewnym momencie zaczyna się zachowywać jak canon!Eric (fanon=fanowskie wyobrażenie danej postaci, canon=postać z oryginalnego źródła, bez żadnych zmian; moim ulubionym, ilustrującym ten problem przykładem jest fanon!Draco z "Harry'ego Pottera", który w fanfikach Cassandry Clare nosi skórzane spodnie, spore ilości eyelinera, pali jak smok oraz posługuje się kwestiami dialogowymi Spike'a z "Buffy"). Dwie główne bohaterki to młode dziewczyny, które mimo występowania w bardzo tradycyjnych historiach są bardzo wyemancypowane i jasno informują o tym swoich stalkerów. W dodatku całość jest bardzo meta: bohaterowie zdają sobie sprawę z kalek kulturowych, konwencji baśniowych i tym podobnych rzeczy, często również przewidują pewne wydarzenia, bo przecież tak działa narrativum (jeśli nie wiecie, jak działa narrativum, polecam lekturę właściwie dowolnej powieści o wiedźmach Terry'ego Pratchetta).

Ekhem.
Wyobraźnia autorki (i jej poczucie humoru) właściwie nie znają granic. Jednym z moich ulubionych fragmentów jest ten, gdzie Jareth zostaje zmuszony do spełnienia urodzinowego życzenia Toby'ego i ostateczny rezultat został narysowany w stylu "Calvina i Hobbesa" Billa Wattersona - co w sumie samo się narzuca, ale ktoś musiał na to wpaść jako pierwszy. Jest też polski akcent w postaci Geralta z Rivii, a Christine jest shipperką (na pewno Sary i Jaretha, ale również Javerta i Valjeana). Pika-la-Cynique bawi się konwencjami, ma własne running jokes ("Glitter!") i potrafi z wielu na pierwszy rzut oka niedobranych elementów stworzyć bardzo wciągającą fabułę; przy czym wyraźnie widać, że widzi wzorce i nie obawia się ich eksploatować i wyśmiewać (gdy trzeba), ale przede wszystkim kocha każde dzieło, z którego czerpie inspirację. Świetnie też zdaje sobie sprawę z tego, że "Buildingverse" ma swoje ograniczenia, przede wszytkim związane z tym, że co poniektórzy aktorzy w RL grali różne postaci (tutaj przykład z Hugh Jackmanem). Czytelnik zawsze chce więcej, zwłaszcza, że wiadomo o co najmniej trzech scenach, które wydarzyły się poza kadrem i były epickie (np. walka pomiędzy Jarethem a Frankiem-n-Furtherem... zostawić was na chwilę samych z tym obrazem w głowie?).

O sile rażenia "GND" niech świadczy fakt, że ja właściwie nie czytam sieciowych komiksów (to domena Beryl), a ten połknęłam kiedyś w trakcie jednego wieczoru. Sporą rolę odgrywał w tym oczywiście Jareth, ale sam jeden nie byłby mnie w stanie przy "GND" utrzymać. Na szczęście jest też humor, inteligentna fabuła i ciekawa kreska. Jeśli już czytacie ten komiks, to wiecie, o czym mówię; jeśli nie, strasznie wam zazdroszczę przyjemności przed wami. I koniecznie dajcie znać, co o nim myślicie!



Dodatkowe linki:

1. Jeśli ktoś nie lubi czytać komiksów, to wierni fani przerobili je na youtubowe videosy. Poziom dubbingu poprawia się z czasem.

2. Przy pisaniu tekstu korzystałam oczywiście z odpowiedniej strony na TVTropes, bardzo polecam.

3. Jeszcze jeden przykład na to, w jak fantastyczny sposób działa umysł Pika-la-Cynique: fanart do Sherlocka BBC, twórczości Davida Bowiego (co najmniej dwie aluzje!) i oczywiście "Labiryntu".

4. Polecam właściwie całą inspirowaną "Labiryntem" galerię, bo jest to miłość, którą dzielę z autorką od dzieciństwa (co, jeśli mnie znacie, sporo dziwnych cech mojej osobowości potrafi nieźle wyjaśnić).


P.S. W zeszłym tygodniu FGttG przekroczył magiczną liczbę 100k wyświetleń (yay my!) oraz zyskał 70-tego Obserwatora (witamy!). Reflektujecie z tej okazji na jakiś konkurs? :D Tylko mam problem z wymyśleniem odpowiedniego, egalitarnego zadania.

Komentarze

  1. Darzę GND miłością głęboką i szeroką ale jednego nie potrafię autorce wybaczyć- kompletnie nieczytelnej czcionki. Z czasem się lekko poprawia ale i tak ten gąszcz poskręcanych literek przyprawia o ból głowy :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zwłaszcza jak mówi Jareth, ja dostaję migreny przed ekranem.

      Usuń
  2. Jestem jak najbardziej za konkursem, zwłaszcza, że uważam się za cichą fankę strony (małe lizusostwo nie zaszkodzi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja ciągle nie mam pomysłu na zadanie! :(

      Usuń
  3. Ee, miał być potwór, a tu skromny, zwięzły, oszczędnego rozmiaru wstęp do przedmowy do analizy. :) (Tak, wiem, mam obłąkane normy objętościowe).

    komandor James Norrington
    *khe*Komodor, a właściwie, jeśli GND, to już admirał*khe* Sorry, to kompulsywne, już się zamykam. :)

    jest to etap, który trzeba zaliczyć
    Zgadzam się, też wydaje mi się to zupełnie normalnym, mimo że pokracznym i ubawogennym, etapem rozwoju zarazem podejścia do kultury i ewentualnej twórczości własnej. Przy okazji, to mi przypomina jeden z bardzo nielicznych (jedyny jaki pamiętam?) głosów broniących Mary Sue jako zjawiska. KLIK

    "Roommates" nie czytam, ale mnie odrzuca właśnie kreska.

    Hmm, nad klasyfikacją dotąd się jakoś specjalnie nie zastanawiałam. U mnie GND ma etykietkę "crossover wszystkiego ze wszystkim".

    Do listy dorzucam Good Omens i Sweeneya Todda, z tych bardziej widocznych, i Legendę, z tych mniej.

    ja właściwie nie czytam sieciowych komiksów (to domena Beryl)
    Pani już dziękujemy... to jest, ten, tfu, yyy... chciałam rzec: a Beryl da się namówić na wpis okołowebkomiksowy albo chociaż listę rekomendacji? ^^ A ty nie czytasz, bo cię nie pociąga ogólnie, czy z jakiegoś innego powodu? :) (Typu np.: jakoś tak wychodzi, że mi na nie brakuje czasu, albo typu: dotąd nie spotkałam, poza GND, nic wartego uwagi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mary Sue

      Cieszy mnie, że więcej osób ma taką samą opinię na temat tego zjawiska. Warto się nad nim zastanowić, zamiast od razu wyśmiewać.

      @komodor/komandor

      Zaraz poprawię, dzięki!

      Ja tam lubię próby klasyfikacji, to chyba pozostałość po fascynacji biologią, choć zawsze zamiast systematyki wolałam genetykę.

      @Beryl

      Jak pewnie zauważyłaś, współautorki tego bloga nie cierpią na logoreę w tak wielkim stopniu jak ja i trudno je namówić na cokolwiek. Ale próbować możesz. Wiem, że jeden jeden taki o superbohaterach, gdzie poszli w biologiczną poprawność i np. Spider-woman ma osiem kończyn, ale nie pamiętam, jak się nazywa.

      @potworność wpisu

      Miałam na myśli to, że co innego zaplanowałam, a co innego powstało, taka hybryda, ogon węża, nogi lwa, te sprawy.

      Usuń
    2. Ej, Spinerette była samicą.
      http://www.spinnyverse.com/2010/02/09/20100209/
      Ale poza tym ją polecam, bo zabawna cholernie. Zwłaszcza kanadyjscy superbohaterowie. Zwłaszcza Zielony Wzgórek z Avonlea.

      Alex przesadza, nie czytam tego na tyle, żeby się dało coś sensownego skleic na temat. Poza tym z moimi ulubionymi komiksami jest ten problem, że się urywają bez sensu i nie są kontynuowane - jak Pandeckt (wydaje wam się że GND się nie da czytać? Ha!) albo Metanoia.

      Ale za to Lackadaisy jest prześliczne - http://www.lackadaisycats.com/archive.php Koty i prohibicja, czego chcieć więcej.

      Usuń
    3. Superbohaterstwo w wydaniu dowolnym jakoś do mnie nie trafia, ale sam pomysł z ośmionogą Spiderką znajduję fajnym. :) Znośna kreska, może kiedyś przyjrzę się dokładniej. Metanoi kiedyś próbowałam, ale nie pociągnęło mnie poza pięć-sześć pierwszych stron. A od Lackadaisy zaczęłabym każdą listę polecanek. Treść treścią, ale grafika jest genialna. I jest coraz lepiej - pojedyncze kadry kilku ostatnich stron są godne wieszania na ścianach - pole kukurydzy; Viktor w płonącym budynku; Viktor, Mordecai i Asa w lesie... Uwielbiam też te dodatkowe drobiazgi - graficzne odpowiedzi na pytania czytelników, ludzkie wersje postaci... Nie mogłam przestać się gapić na Ziba, szczególnie, że jego w ogóle lubię najbardziej. :)

      z moimi ulubionymi komiksami jest ten problem, że się urywają bez sensu i nie są kontynuowane
      Albo aktualizowane raz na ruski miesiąc... Z fanfikami jest tak samo. Niedokończony dobry fanfik to największa tragedia Internetu, chlip.

      Usuń
    4. Tak, dlatego moją obecną fanfikową idolką jest Pagination, która nie tylko pisze tak, że da się umrzeć ze śmiechu przy pojedynczym akapicie, ale też równiutko, co tydzień rozdział.

      Usuń
  4. Ależ się miłość przelewa po blogach. Ja tak na marginesie - z webkomiksów bardzo warty uwagi jest "Searching for the Truth" Lydii Butz, który swego czasu też łyknęłam za jednym posiedzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłość w sensie tematyki czy miłość w sensie atmosfery w komentarzach? Bo z tym drugim ostatnio jest krucho, mam wrażenie :D.

      I nie dałaś linka. Ja jestem leniwa, samej mi się nie chce szukać :D

      Usuń
    2. Tematyki oczywiście. Co do komentarzy - nie mam ostatnio nerwów śledzić, może to ta nachalna wiosna tak wszystkich rozdrażniła.

      Masz Ci leniwcu: http://girl-on-the-moon.deviantart.com/gallery/154207

      Usuń
    3. Dzięki ci, dobra kobieto.

      Usuń
  5. Z Jarethem znamy się od czasów, kiedy chodziłam na jeden seans "Labiryntu" po drugim, a Upiora szukam od dwóch miesięcy w każdym dostępnym fragmencie rzeczywistości - więc sama rozumiesz, że kiedy dzięki Tobie dowiedziałam się o istnieniu "Girls Next Door", od mojego radosnego, potężnego SQUEE zatrzęsły się szyby w całej okolicy :-D
    Dzięki Ci, Rusty, wielkie, ogromne dzięki :-)

    ukłony,
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się, że mogłam pomóc. I strasznie zazdroszczę tego, co jeszcze przed tobą. Ten komiks jest cudowny i wspaniały.

      Usuń

Prześlij komentarz