In the Flesh (2013)

Aeth tak pięknie pisała o 3 sezonie "The Walking Dead" (porzuciłam ten serial jeszcze w pierwszym sezonie, jednocześnie mnie przerażał i nudził, jeśli ma to sens, ale do dziś mam kubek i T-shirt), że przypomniałam sobie o "In the Flesh" i że miałam obejrzeć. Jak też pomyślałam, tak zrobiłam i o rany, chyba lepszej rzeczy w tym roku w telewizji już nie zobaczę (piszę "chyba", bo nadal nie zobaczyłam drugiej serii "Black Mirror").

SPOILERY


Brytyjczycy mają długą tradycję odświeżania toposu zombie, żeby wspomnieć tylko "28 dni później" Danny'ego Boyle'a czy "Shaun of the Dead" Edgara Wrighta i spółki. Kiedy jednak za tematykę zombie zabiera się telewizja BBC (chociażby i jej trzeci kanał), można oczekiwać tylko jednego: łez. I tak jest w przypadku scenopisarskiego debiutu Dominica Mitchella. 

Zaczyna się dosyć typowo: obserwujemy atak grupy nieumarłych na plądrującą supermarket młodą kobietę - czyli typowa scenka w świecie po epidemii, każdy miłośników gatunku widział ją nieraz (np. w "Zombielandzie"). Pewnym novum jest jednak odkrycie, że jest to wspomnienie głównego bohatera, Kierena Walkera, pacjenta rządowej placówki w Norfolk, specjalizującej się w leczeniu ludzi ciepriących na Partially Deceased Syndrome. Terapeuta Kierena uważa, że jest on na najlepszej drodze ku może nie tyle wyzdrowieniu (bo to jest niemożliwe - "Warm Bodies" mogłoby się sporo od tego krótkiego serialu nauczyć...), co powrotowi na łono społeczeństwa. Problemem jest to, że społeczeństwo nie bardzo akceptuje Kierena i jemu podobnych, mając świeżo w pamięci to, co robili w stanie nieleczonym (czyli atakowali stadnie ludzi i wyjadali ich mózgi, nie owijajmy w bawełnę). W Roarton, gdzie Kieren mieszkał przed śmiercią wraz z rodzicami i młodszą siostrą, ciągle działa bardzo prężna bojówka HVF, pod dowództwem Billa-bohatera, którego syn zginął podczas misji w Afganistanie; dzielnie wspiera go w jego działaniach fanatycznie religijny wikary, będący święcie przekonany, że jeśli kogoś pochował, to ten ktoś powinien mieć na tyle przyzwoitości, by pozostać w grobie. Co prawda prawo uznaje cierpiących na PDS za obywateli, ale na północy kraju mało kto się tym przejmuje.

Kieren wraca więc do rodzinnego domu w tajemnicy przed wścibskimi sąsiadami. Siostra, aktywna członkini bojówki HVF, nie akceptuje brata, rodzice mają problem z dostosowaniem się np. do faktu, że Kieren nie je. W dodatku codziennie musi przyjmować lekarstwa w bolesnym zastrzyku, by jego mózg nie powrócił do stanu sprzed leczenia oraz nosi (by utrzymywać miraż bycia żywym) soczewki kontaktowe i tony makijażu - a przecież nawet nie wychodzi z domu.


Widz więc już w pierwszym epizodzie otrzymuje interesujący zarys fabuły: głęboką prowincję, ciekawe, wielowymiarowe postaci po obu stronach "barykady" (jak np. pielęgniarka opiekująca się w tajemnicy Kierenem i jej syn działający w radzie wsi, pod przewodnictwem wikarego), poprawność polityczną i relację rząd-obywatele. Społeczność w Roarton jest niewielka, lecz głęboko podzielona. Część ludzi ciągle żyje w przeszłości (część nie żyje wcale, he he), co jest zrozumiałe: trudno im pojąć, dlaczego osoby, które do niedawna zabijały sąsiadów, otrzymały możliwość powrotu na łono rodziny. Każdy kogoś stracił w trakcie epidemii. Ale też całkiem sporo osób odzyskuje swoich krewnych i świat w krótkim czasie zmienia się ponownie - a nie każdy, martwy czy żywy, potrafi to zaakceptować.

Skomplikowana fabuła jak na trzy epizody ("In the Flesh" trzyma się najlepszych brytyjskich tradycji dotyczących seriali telewizyjnych, których pierwsza zasada zapewne brzmi: "Less is more")? Ha, oczywiście, ale to BBC, więc jeśli da się coś uczynić bardziej dramatycznym, to nikt się przed tym nie zawaha. Kieren to samobójca: odebrał sobie życie po tym, jak jego najlepszy przyjaciel zginął podczas misji w Afganistanie. Zdecydował się na tak drastyczny czyn, bo czuł się winny; Rick zaciągnął się, bo nie akceptował własnego homoseksualizmu, tego, co czuł wobec Kierena. Do bagażu bycia zombie, pamiętającym swoje czyny (morderstwa) sprzed leczenia, należy więc też dodać to, że Kieren tak naprawdę nie chce wracać, nie widzi w tym sensu. Społeczeństwo go nie akceptuje, siostra go nienawidzi, on sam czuje, że nie ma po co żyć, jest całkowicie wyalienowany (i Luke Newberry, grający go aktor, rewelacyjnie to pokazuje - trzeba go dopisać do listy bardzo zdolnych Brytyjczyków, bo ma niezwykły talent do pokazywania bardzo delikatnych emocji) i właściwie nielegalne narkotyki, które powodują regres do stanu sprzed leczenia wydają się być całkiem kuszącą perspektywą. I wtedy w Afganistanie zostaje odnaleziony Rick.

Nietrudno zauważyć, że zombiactwo w "In the Flesh" może być uznane za metaforę homoseksualizmu. Trudno powiedzieć, czy taki był zamysł Dominica Mitchella, ale jest to jeden z najciekawszych komentarzy popkulturowych, jakie zdarzyło mi się oglądać. Serial nie daje łatwych odpowiedzi (ani happy endów), za to pobudza do myślenia. I łez, nie zapominajmy o łzach. Trzy epizody nie tylko pokazują historię Kierena, ale też wpływ, jaki jego samobójstwo miało na całą jego rodzinę.

Jeśli więc macie wolne trzy godzinki, obejrzenie "In the Flesh" jest zalecane. Jeśli nie macie czasu, postarajcie się go wygospodarować - gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni (a ja będę miała z kim porozmawiać o przepełniających mnie uczuciach).

P.S. Tak mi się wydawało, że ten przygnębiająco-optymistyczny feel serialu skądś znam: Jonny Campbell, reżyser, odpowiadał też za dwa odcinki "Doctora Who": "The Vampires of Venice" i "Vincent and the Doctor".

Komentarze

  1. zombiactwo w "In the Flesh" może być uznane za metaforę homoseksualizmu.



    Kupiłaś mnie tym zdaniem, jutro wyruszę na poszukiwania tego dzieła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam wszystkie trzy odcinki pod rząd. Szarpiąca uczucia miniseria obyczajowa o zombie już po wojnie z zombie? Jestem totalnie kupiona samym pomysłem.

    Strasznie przejechałam się na "walking dead" bo ktoś obiecywał mi właśnie, ze to komiks obyczajowy (tak, nie cierpię "WD" od pierwszego przeczytania."Obyczajowy".. totalnie i absolutnie, tylko ze wcale nie. Slasher post-apo raczej), ale w polecanym serialu faktycznie, nikt nie kłamał: najmocniejsze i grające główną rolę są elementy z życia i emocjonalne światy bohaterów. To jest właśnie tytuł, którego mi brakowało w tym wielkim wysypie zombie-wszystkiego. Przełożenia wszystkiego na ludzką perspektywę i na ludzką skalę ludzkich dramatów. Niezagłuszania efekciarstwem i pustym, przesadnym, histerycznym tragizmem i nawałem zdarzeń w rodzaju telenowelowego pokazywania wszystkiego bez nadawania temu emocjonalnej głębi.

    (Ech, nie umiem tego ładnie ująć, ale generalnie chodzi o to, że w serialach lubię takie bez spadających helikopterów i wiecznie dhramatycznych przypadków w rodzaju strzelanin, mordów etc. w nadmiarze, skoro można wpłynąć na emocje widza dużo mniejszym kalibrem wydarzeń, byle dobrze przedstawionym)

    A nietypowy wątek romantyczny, ładnie uzupełnia "metaforę". Uwielbiam nietypowe watki romantyczne. Chociaż w sumie, tu było to nieco staroświeckie w formie. To też lubię.

    Wielkie, wielkie dzieki za polecenie "In the Flesh". Zachwycona jestem. Wykonaniem technicznym takoż.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie coś ten serial jakoś nie kręci :( Znaczy, jasne, ma bardzo ciekawy i niespotykany koncept i nie mam wątpliwości, że BBC zrobiło z niego coś wyjątkowego, ale to chyba nie jest temat, który mnie w postapokalipsie kręci. Prędzej czy później zobaczę, ale akurat te głębokie metafory i komentarze na dzisiejsze problemy to trochę ponad moje oczekiwania...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja lubię zombie jako metaforę (jako nie-metaforę też lubię zombie, jeden z moich ukochanych toposów, tylko wolę, jak jest przedstawiony z twistem), strasznie spodobał mi się "Feed" Miry Grant i "In the Flesh" trochę kontynuuje ten pomysł na życie po (który chyba zapoczątkowała "World War Z"). Poza tym jak to jest zagrane!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie pisałam o zdjęciach, a są bardzo dobre, niektóre ujęcia to taka wypłowiała "Utopia". Żeby nie było, wczoraj pisałam na gorąco, dziś widzę więcej ambiwalentnych elementów, niektórzy ludzie (Jem) zbyt szybko zmieniają zdanie, wątek Amy jest trochę po macoszemu potraktowany, uważam, że serialowi przydałoby się jeszcze ze trzy odcinki, bo zbytnia skrótowość nie służy budowaniu portretów psychologicznych. Ale zdecydowanie zgadzam się, że opowiadanie o normalnych ludziach jest najmocniejsza stroną tego serialu. Czytałam wczoraj w nocy wywiady z Dominiciem Mitchellem i np. teraz wiem trochę więcej na temat Billa i jego przeszłości, sporo mi to wyklarowało. Trochę mam problem z Mitchella postrzeganiem seksualności Kierena, ale to on decyduje jako twórca. Myślę, że ten temat długo mnie nie opuści, już planuję kolejny seans.

    OdpowiedzUsuń
  6. Żeby nie było, tam jest zombie jako homoseksualizm i sam homoseksualizm. Ma nadzieję, że ci się spodoba, ja jestem zachwycona.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm, może napiszę jak ja widze te dwa ambiwalentne wątki. I zgadzam się: przydałyby sie trzy odcinki. Albo nawet dwa. Generalnie- wiecej.

    Co do Amy, ja uznałam ją ładne i ironiczne podsumowanie Manic Pixie Dream Girl- częsty schemat, a tu dosłownie pokazujemy brak świeżości i to, że zaczęło to już co nieco cuchnąć. Jak na MPDG i tak całkiem nieźle jej idzie myślenie o sobie i ma całkiem sporo czasu antenowego.

    A Jem uznałam za osobę udającą co najmniej na kilku poziomach i że niektóre warstwy jej sie przebijają i prześwitują przez siebie. Chyba tak było mi łatwiej kupić jej zachowania, jeśli uznałam ją za kobietę o nieregularnych zachowaniach auto prezentacyjnych, nieco zagubioną w sytuacji, ale bardzo chcąca pokazać, ze sobie radzi. Taką szukającą akceptacji przy trzymaniu dystansu i swoich myśli dla siebie, gdy te myśli jakoś i tak znajdują drogę by sie pokazać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ooo, to mamy diametralnie inną interpretację obu dziewczyn. Podoba mi się twoja, związana z Manic Girl, ale dla mnie przede wszystkim Amy ma być przeciwieństwem Kierena - osobą, która nie chciała umrzeć i teraz pełną piersią korzysta z drugiej szansy danej jej przez los (między innymi dlatego decyduje się na seks z Philipem - chciałabym natomiast wiedzieć, dlaczego on się na to zdecydował). Oprócz tego Amy jest metaforyczną biblijną ladacznicą, co pokazuje scena ze szminką, dla której miejsca w wiosce nie ma. Więc wyjeżdża, szukając Proroka i tu brakuje mi zakończenia (chyba że planowany jest drugi sezon, mam nadzieję, że jest).

    A Jem to faktycznie ta little sister, która za szybko musiała dojrzeć - i to rozumiem, tę całą szorstką, brutalną otoczkę. Czego nie rozumiem, to tego, że czasami Kierena nie akceptuje, nienawidzi wręcz, a potem idzie z nim do rodziców Lisy i gdzieś po drodze wybacza. Więcej czasu by się temu wątkowi przydało.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do |Jem, ja to odebrałam jako mnóstwo sprzecznych emocji, kiedy ona próbuje ściąć dysonans z nimi związany i zwyczajnie odciąć sie od przedmiotu tych emocji. Na zasadzie "jeśli on zniknie z życia, to zniknie też z mojej głowy i zniknie ten chaos". W takim razie ona nie tyle wybaczyła mu za łatwo, ale pogodziła się z tym wszystkim, co jej sie na przestrzeni akcji i poza nią działo. Zwracam uwagę na scenę rozmowy o jej chodzeniu na palcach.
    Co do Amy... też mnie zastanawia motywacja Phillipa. Może jakiś gest buntu, jaki go było stać, tym prostszy, ze ona jest wyzywająca, a on zawsze może tłumaczyc sie alkholem.
    MPDG- Biblijna Ladacznica. I za to kocham ten serial.

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że bliższe przyjrzenie się relacji Philipa z matką i wikarym mogłoby pomóc (no właśnie, kolejny dziwny wątek, Philip usiłuje włamać się do laptopa Shirley, poruszony tylko w pierwszym odcinku - udało mu się czy nie; a jeśli nie, to skąd wikary miał dane na temat sąsiadki?) w wyjaśnieniu sprawy Philipa i Amy. Bo nekrofilia jest trochę zbyt prostym wyjaśnieniem.

    Jem: tak, ale ona po scenie rozmowy o chodzeniu na palcach co prawda chce bronić Kierena przed znajomymi z HVF, ale następnego dnia jakby nigdy nic zabija zombiaki w grze komputerowej i traktuje go z buta. Dopiero, gdy Kieren przypomina sobie, co wydarzyło się w sklepie, ich relacja układa się na nowo. Ale znowu; Kieren po rozmowie z rodzicami Lisy zyskał pewien spokój ducha, ale Jem nadal nie przyznała się nikomu oprócz brata do swojej roli w tamtych wydarzeniach - a wiemy, że dręczy ją poczucie winy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzień dobry, podczytuję bloga od jakiegoś czasu a teraz nie wytrzymałam i muszę napisać;Warto było poświęcić trzy godziny, choć właściwie o żadnym poświęceniu nie ma mowy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Strasznie lubię, gdy ludziom podoba się to, co mnie też zachwyciło. Jest zawsze wtedy z kim porozmawiać na temat. A tu jest o czym rozmawiać. Jedyny mój żal wobec tej serii jest taki, że ma tylko trzy odcinki.

    OdpowiedzUsuń
  13. O rany, nawet nie pomyślałam o nekrofilii jakos dłużej, jako o sensownym wytłumaczeniu. Biedna niewinna ja. Ja myślałam raczej o łamaniu jakiegoś tabu i zdobywanie się na własny głos, jak to zwykle namawiają Pixie Girl męskich członków obsady.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie się narzuciła nekrofilia, jak ta starsza pani na spotkaniu grupy wsparcia zaczęła opowiadać o listach. Nie twierdzę, że w wypadku Philipa jest to słuszne wyjaśnienie, ale jest to pewien trop, którym można podążyć.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz