Ten drugi film o szopach i karabinach, a.k.a. "Captain America: The Winter Soldier"

Na niektórych ludziach nie można polegać. Beryl na przykład obiecała dawno temu, że napisze recenzję najnowszej odsłony najdroższego (bo kinowego i pełnego wybuchów) serialu świata, ale niestety z obietnicy się nie wywiązała. W związku z tym, zamiast czytać jej koheretny, wyważony wpis, zmuszeni byliście A) długo czekać, nie mając zbyt wielkich nadziei (in your face, Dickens!) na to, że wpis na temat "Kapitana Ameryki" w'ogle się na Fangirl's Guide to the Galaxy pojawi, bo mnie ostatnio z kinem nie po drodze B) gdy wreszcie udało mi się na seans wyrwać, endorfiny tak uderzyły mi do głowy, że notka składać się będzie z samych zachwytów. Zostaliście ostrzeżeni; chciałam również zauważyć, że każda krytyka filmu w komentarzach będzie ignorowana, a ja będę sobie w głowie na wasz temat mówić "Just you wait, 'enry 'iggins, just you wait!", tak wysoki jest mój poziom fangirlingu.

(Poza tym ukradłam Beryl tytuł notki. YOLO.)


SPOILERY ZA WCIĘCIEM
Winna jestem Kapitanowi Ameryce spore przeprosiny. Od samych początków Marvel Cinematic Universe uważałam go za bohatera o najmniejszym potencjale, jeśli chodzi o opowiadanie ciekawych historii na dużym ekranie. Jego "origin story", czyli "Captain America: The First Avengers", był wizualnie ciekawy (lata 40-te!), acz miałki fabularnie, bo typowy w takim bardzo amerykańskim stylu, do którego główny zły, Red Skull, mimo iż grany przez Hugo Weavinga, wydawał się być tylko niepotrzebnym dodatkiem.


Ale gdy udało mi się wreszcie wybrać do kina na "Kapitana Amerykę: Zimowego żołnierza", okazało się, że nakręcono najlepszy film w dotychczasowym dorobku MCU. I to głównie dzięki Steve'owi Rogersowi. Wyobraźcie sobie moje zdumienie: wzięto to, co do tej pory uważałam za najgorszą cechę Kapitana - jego prostolinijność - i przekuto w w zaletę i siłę napędową fabuły. Przy czym wspomniana fabuła mogłaby się obejść bez superbohaterów - pewnie, nie można by wtedy pokazać dwóch 95-latków bardzo ambitnie tłukących się po mordach w coraz to nowych lokacjach i spektakularnie wybuchających helicarrierów, ale też nie w tym zasadza się siła filmu.

"Avengersi" byli punktem zbornym dla kilku nitek fabularnych, prowadzonych przez tych bohaterów, którzy tworzą drużynę (bo przed wyruszeniem w drogę...). Od ich czasu Marvel Studios kręci filmy z Thorem, które subtelnie przesuwają fabułę całego universum do przodu, jednocześnie otwierając furtkę do kosmicznych przygód ("Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii'm HOOOOOOOOOOOOOOOKED on a feeeeliiiing!!!" ...ekhem...), filmy o Tony'm Starku, które głównie są o Tony'm Starku (nie dziwota, RDJ jest w stanie sam udźwignąć film) oraz dosyć nieoczekiwanie, film z Steve'm Rogersem, który jest dosyć transparentną krytyką naszego świata. Serio, jedyne, czego temu filmowi brakuje, by był jeszcze bardziej oczywisty, to cameo Stephena Colberta (który zresztą po "Civil War" dostał tarczę Kapitana Ameryki, wisi u niego w studio).

NSA odbija się czkawką w kinematografii (wspomnę tylko o "Person of Interest"). Tu reprezentowana przez HYDRĘ, która ma dodatkowo ten tak uwielbiany przez Amerykanów wątek spisku ("X-Files" czy "Teoria spisku"). Dziwił mnie w zwiastunie Robert Redford w filmie o superbohaterach - niby Marlon Brando lata temu przetarł ścieżkę, ale nadal widz zastanawia się, czy Marvel Studios nie dostało od Wesa Andersona całego krępującego dossier na hollywoodzkich aktorów, bo obsady są imponujące - ale po seansie już wiem, dlaczego zgodził się zagrać Alexandra Pierce'a. Widzicie, pierwszym filmem z Redfordem, jaki widziałam, był "Więzień Brubaker" i dla mnie zawsze był to aktor podejmujący trudne tematy. I taki właśnie jest "Zimowy żołnierz". Mówi prawie to samo, co "Iron Man 2" (hej, lubię ten film, choć chętnie wycięłabym co poniektóre kawałki): rząd (i jego agencje) nie mają na celu dobra obywateli. Tylko tam, gdzie w "IM2" z rządem dyskutował celebryta Tony Stark, tu jak ta siłaczka świat usiłuje zmienić zwykły chłopak z Brooklynu. "Iron Man" (cała trylogia) zajmuje się głównie kontestowaniem wydatków zbrojeniowych oraz prawdziwych powodów interwencji zbrojnych. Kapitan zaś odkrywa, że Ameryka, za którą walczył w trakcie drugiej wojny światowej, tak naprawdę nie istnieje (Wojtka Orlińskiego przepraszam za podebranie frazy, było to zupełnie nieświadome). Jest za to słabe państwo, które usiłuje sprawować kontrolę nad resztą świata. Wzajemne zaufanie jest przeżytkiem, tu każdy każdego szpieguje (mimo, że zimna wojna już się skończyła), wszystko podszyte jest (uzasadnioną) paranoją o wszechobecnym spisku. HYDRA może i jest wygodną metaforą na NSA, ale tak naprawdę chodzi o konserwatystów. Znamienna jest postać senatora, z którym rozmawia Sitwell - choć nie wiemy, do jakiej partii należy, możemy się tego domyślać. Taki polityczny pastisz nam zafundowało Marvel Studios, które chyba usiłuje wychować nastoletnich widzów na pokolenie demokratów.

Ale aluzje polityczne są subtelniejsze. Wspaniały jest Steve Rogers mówiący "On your left". Bo Rogers na pewno ma lewicowe poglądy, popiera Obamacare, obowiązkowe szczepienia i opiekę nad weteranami. Na pewno zastanawia się nad zasadnością wysyłania wojsk do Afganistanu, a nie Korei Północnej. Symboliczne, czarno-białe jak światopogląd Steve'a Rogersa, są napisy końcowe - to jest dobre, a to złe, plus czerwony, który może symbolizować HYDRĘ, ale raczej Bucky'ego Barnesa (a przynajmniej ja się skłaniam ku takiej interpretacji, inaczej po co zostawiono by mu gwiazdę na ramieniu?). Zwierz uważała, że Zimowy żołnierz jest niepotrzebny, ale to nieprawda, on dopełnia symboliczną trojkę tragicznych historii tego filmu: Nicka Fury'ego, który "temi ręcami" budował S.H.I.E.L.D., a został zmuszony do rozwiązania swojej agencji; Natashę Romanow, która wreszcie musi zdecydować, kim jest i komu zaufać; i Barnes, który właściwie przestał być niewolnikiem systemu i musi zacząć samodzielnie myśleć. Steve Rogers w trakcie trwania filmu właściwie się nie zmienia: on jest kagankiem, który wskazuje drogę innym, moralnym kompasem. Symboliczna jest też kradzież kostiumu ze Smithsonian Institute - USA powinno wrócić do wartości, którymi kierowało się w trakcie drugiej wojny światowej.

(Ciekawą interpretację postaci Steve'a w "Zimowym żołnierzu" zaproponowała HelloTailor. Według niej jest on typowym przykładem depresji spowodowanej samotnością.)


Mimo jednak tej uporczywej niezmienności, a może właśnie dzięki niej, film mógł się skupić na wątkach, o których wspomniałam wyżej. pewnie, nadal jest to produkcja Marvela, więc można się pośmiać, pogapić na efektowne wybuchy i pozachwycać scenami walki (zwłaszcza, gdy na ekranie walczy Zimowy żołnierz). Jednocześnie jednak dostaliśmy bardzo poważny film, na którym naprawdę trudno się nudzić. Uwierzcie, że gdybym mogła, poszłabym do kina jeszcze ze dwa razy. Na razie jednak zostaje mi oglądanie pierwszego "Kapitana Ameryki", który nagle w moich oczach zyskał na wartości.

P.S. Czy tylko mnie irytuje, że Pietro będzie miał teraz dwa różne ekranowe wcielenia?

Komentarze

  1. Uważam że ZImowy Żołnierz jest przede wszystkim niepotrzebny w tytule a nie w ogóle/

    OdpowiedzUsuń
  2. Filmu nie widziałam, raczej nie zobaczę, czekam na Twój komentarz do In the flesh.

    OdpowiedzUsuń
  3. W The Good Wife też się NSA odbija. Ale tam to takie urocze chłopaki są.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem praktycznie zachwycona filmem, a widziałam w wersji z dubbingiem (jak stawiają Ci bilet to nie grymasisz). Owszem, jest bardzo widowiskowy, ale przede wszystkim udowodniono, że taki archaiczny, patetyczny superheros jak Kapitan Ameryka może się odnaleźć we współczesności. Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że będę czekać na filmy z tą postacią to poczułabym się głęboko urażona. Do tego dochodzi ta warstwa dająca do myślenia. Sama się zastanawiałam dlaczego Redford się zdecydował na udział w tym filmie (prędzej bym pomyślała o kruchych funduszach lub chęci przypomnienia o sobie szerszej publice) i chyba trafiłaś w samo sedno.

    O jakiego Pietra chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  5. A o tego: http://en.wikipedia.org/wiki/Quicksilver_%28comics%29

    Był w scenie po napisach, razem ze swoją siostrą Wandą. Jest o tyle irytujące, że jest też w zwiastunach do Days of the Future Past.

    I mam tak samo z Kapitanem (mój mąż mówi, że teraz to już chyba pułkownikiem :D) Ameryką, przecież on powinien być nudny.

    Redford ma co robić, Sundance się przecież liczy na świecie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Musze nadrobić, a na razie nie mam jak. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie poczekać na całą serię, ale mój kalendarz serialowy twierdzi, że będzie 6 odcinków. Jutro postaram się obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  8. A jakby w tytule zamiast dwukropka był ukośnik, byłoby lepiej? Bo IMHO Winter Soldier jest bardzo potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Aaa, no faktycznie. Nie znam komiksowych światów Marvela, DC i innych - ale czuję, że muszę coś w tym temacie nadrobić choćby posiłkując się stronami i wikipediami. Z drugiej strony jak zginę to mam Ciebie. ;)

    Wiem, że Redford ma co robić i Sundance to jego dziecko. Chodzi mi bardziej o przypomnienie o sobie mainstreamowi, który niekoniecznie zagląda w sundance'owe rewiry. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. *klaszcze radośnie niczym foka*
    Też jestem oczarowana Zimowym żołnierzem. I to nie tylko filmem, ale samą postacią. Może meta-teksty, które czytałam odnośnie Bucky'ego na Tumblr zbyt mocno wpłynęły na mój odbiór postaci, ale (choć było go w filmie mało) Barnes był dla mnie bardzo istotnym elementem filmu. Poza tym, akurat ja w jego powściągliwej mimice byłam się w stanie dopatrzyć się wielu skomplikowanych emocji (a czasem niemalże całych historii). I te sceny walki! <3
    Chciałabym poczytać więcej Twoich przemyśleń na temat Bucky'ego. Ale nie będę popychać, bo sama wiszę Ci nadal tekst o Howl'u :)

    PS. Nie tylko ty. Ale lubię obu aktorów, więc może będzie ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Był w planach fragment o tym, jak Alexander Pierce był abusive father figure dla Winter Soldiera, ale wypadł, bo wydawał mi się zbyt oczywisty. A o kwestii psychiki nie czuję się władna pisać, bo FEEELS, pewnie sama rozumiesz.


    I powiem tak: do tej pory moją ulubioną sceną walki była ta pomiędzy Black Widow a Hawkeye'm w Avengersach. Jednak teraz każda scena walki Zimowego żołnierza ją bije na głowę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ej, tak długo, jak wiem, że masz FEEELS odnośnie Bucky'ego, wiem -dokładnie- co czujesz (i podejrzewam, że wiem też, co myślisz o postaci). We're in agreement :)

    Jak Zimowy robi ten ślizg po betonie i się hamuje łapką, albo jak "uskakuje" (raczej "z namysłem schodzi z drogi") przed tym płonącym vanem... GENIUSZ!

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale też jak strzela z wiaduktu, a henchmeni podają mu broń!

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie myślałam, że Sebastian Stan będzie w tej roli taki dobry. Był okej jako Bucky i ubóstwiam go w Once Upon a Time, ale nie sądziłam, że tak dobrze zagra Zimowego. Bez problemu uwierzyłam w to, że jest to ludzka maszyna do zabijania - oszczędne, wykalkulowane ruchy, dokładnie wyegzekwowane tak, by osiągnąć zamierzony (zabójczy) efekt... mogłabym długo patrzeć na gify z jego scenami akcji.

    OdpowiedzUsuń
  15. Amen, siostro, mam dokładnie tak samo. Dla mnie on był do tej pory takim kogucikiem, a nagle pokazał klasę aktorską. I kaskaderską. Świetnie przemyślał swoją postać.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chcę by Winter Soldier był we WSZYSTKICH filmach Marvela!
    I bardzo chcę by się zaprzyjaźnił z Black Widow - żeby go wzięła pod swoje skrzydła, jako ta, która wie, jak to jest -zgubić- część siebie. I żeby Hawkeye był zazdrosny, ale potem go bardzo polubił i próbował sie z nim siłować na rękę. I żeby Thor miał totalnie wszystko w nosie i traktował Bucky'ego zupełnie normalnie, bo "If Steven says mr Barnes is alright, I have no reason to doubt his word". I żeby Tony i Bruce strasznie chcieli zbadać rękę Bucky'ego, ale Steve na nich nawarczał, żeby zostawili go w spokoju, więc Tony i Bruce tylko łakomie patrzą na tę rękę z daleka, a Bucky to widzi i nieśmiało tą ręką macha...
    ...i... i to ja już może pójdę do kąta. The feeeeeeels. They be strong.

    OdpowiedzUsuń
  17. hyhy, fajnie sie Was czyta dziewczyny! Zgadzam się ze wszystkimi ochami i achami. W ogóle to mi szkoda było iść na to do kina- serio, myślałam, że na Kapitana to nie warto. A tymczasem oglądało mi się lepiej niż ostatniego Thora czy Iron Mana. Może to po części dlatego, że nie było mocarnych superbohaterów. W zasadzie to do momentu, kiedy odzywa sie Zola z tych antycznych komputerków w mega tajnej piwnicy tajnej bazy nie pamiętałam, że mam do czynienia z adaptacją komiksu. Chyba tęskniłam za takimi scenami walki, gdzie co chwila nie wystrzeliwuje się swoich oponentów poza orbitę i nie pruje fajerwerkami.
    Po zakończeniu po raz pierwszy tez miałam bulwers, no bo jak tak można zostawić nas widzów w tej wielkiej niewiadomej. Serio mam ochotę zobaczyć co się zdarzy w kolejnym odcinku. I to jest wstętne uczucie, no bo niby kiedy ten następny odcinek będzie? ; )

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie bez kozery ten blog ma "fangirl" w nazwie. :P Tu zawsze będzie można kwiczeć z radości i zachwytu w komentarzach.

    No właśnie, bo w "Avengersach 2" raczej wiele Winter Soldiera nie będzie. :(

    OdpowiedzUsuń
  19. You cannot make me! Już i tak ledwo wyrabiam z blogiem.
    PS. Podobny fanfic już jest (chociaż chyba bez Winter Soldiera) - ten gdzie Avengers są a'la Friendsi. Jak zwykle zgubiłam do niego linka. ARGH.

    OdpowiedzUsuń
  20. WiP? Srsly? Are you crazy?

    OdpowiedzUsuń
  21. Lata świetlne temu na Tumblr krążył link do... pierwszych 5 rozdziałów. Pomyślałam "a, co tam, pewnie będzie do kitu".
    But it was sooooo goooood. Nie czytam nie bieżąco (opadłam przy... 9tym?). Czekam aż PRZESTANIE być WIP. Taka jestem. A co.

    OdpowiedzUsuń
  22. Wiem, że łatwo powiedzieć, ale spróbuj nadrobić, naprawdę. Piąty sezon jest tak dobry, że to aż prawie nielegalne.

    OdpowiedzUsuń
  23. Wierzę, ale przy dwójce dzieci oglądanie czegokolwiek oprócz kreskówek jest trudne. :P

    OdpowiedzUsuń
  24. Przy dwójce dzieci to jak sobie wyobrażam nawet pomyśleć nie ma kiedy...

    OdpowiedzUsuń
  25. No lepiej nie myśleć, bo wtedy człowieka trochę szlag trafia, że czasu dla siebie starcza tylko na szybki prysznic.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz