O konwentach na zgniłym Zachodzie (i w Polsce)

W połowie sierpnia około 70 fanów fantastyki z Polski uczestniczyło w Worldconie w Londynie. Worldcon to światowy konwent miłośników fantastyki, organizowany od 1939 roku. Ma on pewne tradycje: co roku odbywa się w innym miejscu (najczęściej w Stanach, ale w ostatnich latach ten trend się zmienia), jest organizowany przez fanów dla fanów, wręczane są na nim nagrody Hugo. Polacy wrócili zachwyceni konwentem i gotowi implementować na rodzimym gruncie podpatrzone rozwiązania: wstążeczki przy identyfikatorach, pomagające zidentyfikować funkcje uczestników (Ślaski Klub Fantastyki miał je na Polconach w 2001 i 2010 roku) czy Kaffeklatsche, czyli rozmowy z pisarzami w kameralnym gronie przy kawie.

Szkoda tylko, że nikt nawet się nie zająknął o jednym z najważniejszych założeń Worldconu: że oprócz gości honorowych (w skrócie GoHs) każdy płaci pełną cenę za wejściówkę, niezależnie od tego czy jest Connie Willis, czy fanem po raz pierwszy na konwencie.

Paul Cornell, pisarz i scenarzysta (między innymi do "Doctora Who"), w artykule dla The Guardian tak opisał Worldcon:
"I like it because it's a very socialist enterprise. The only people who aren't paying to get in are the guest stars – that's five people. George RR Martin paid to come and in the past I've seen him queueing up. If they make any money it gets evenly distributed between all the people who appeared on panels."
I to chciałabym zobaczyć na każdym Polconie. Ba, więcej powiem, chciałabym to zobaczyć na każdym konwencie organizowanym przez fanów dla fanów.

A jak jest w naszym pięknym, nadwiślańskim kraju? Po pierwsze prelegenci chcą zniżek, rosnących oczywiście w miarę ilości przygotowywanych punktów programu. Bo przecież to jest ich wkład w organizację konwentu. Osobiście twierdzę, że jeśli nie robisz prelekcji dla własnej przyjemności, to może lepiej się nie męcz, hm? Zwłaszcza, jeśli rezultat nie zawsze spełnia jakiekolwiek standardy, bo skąpi fani idą w ilość, a nie jakość. Fajnie jest polegać na zgłaszanych punktach programu, ale ja czasami wolę popytać znajomych, o których wiem, że prowadzą interesujące wykłady czy dyskusje, czy nie chcieliby przyjechać na konwent i o czymś opowiedzieć.

Po drugie - pisarze. Pisarze oczekują: zaproszeń na konwent, darmowej wejściówki, zwrotów kosztów przejazdu i noclegów załatwionych przez organizatorów. I spotkań autorskich. Spotkania autorskie są chyba najnudniejszymi punktami programu, siedzi taki autor i jest przepytywany przez prowadzącego i zwykle pada nieśmiertelne pytanie: "Skąd pani/pan czerpie inspiracje?" Ugh. Czy pisarz nie mógłby poprowadzić prelekcji? Jestem pewna, że w trakcie researchu do książki zdobył mnóstwo wiedzy, którą chce się podzielić z innymi uczestnikami konwentu, niejako przy okazji promując własną twórczość.

On płaci. Ty też możesz.

Jestem również przeciwna fundowaniu pisarzom wejściówek na konwent, podobnie zresztą jak prelegentom. Pisarz fantastyki jest zwykle również fanem fantastyki i właśnie na tej zasadzie powinien uczestniczyć w konwencie. Chyba, że jest gościem honorowym, wtedy jednak musi się liczyć z tym, że zamiast jednego punktu programu będzie miał ich "pińcet". Skoro GRRM tak może, to w Polsce też można by tak robić, nie? A jeśli pisarzom te rozwiązanie się nie podoba, to może warto na swoich stronach umieścić cennik typu: "przyjazd na konwent: 500 złotych plus zwrot kosztów podróży"? Ułatwiłoby to życie i autorom, i organizatorom, łatwiej byłoby zaplanować budżet konwentu i uniknąć przykrych nieporozumień finansowych?

Wiem, marudzę o utopijnych sprawach. Ale internet jest cierpliwy i dużo przyjmie, a mnie boli ucho i mam ochotę ponarzekać. Fandom jest naszą "spółdzielnią" i naprawdę chciałabym, żeby zamiast fundować darmowe akredytacje prelegentom i pisarzom, bardziej rozpowszechnić zniżki dla młodzieży, zorganizować profesjonalne bloki dla dzieci, pomyśleć nad ułatwieniami dla niepełnosprawnych, rozważyć bloki tematyczne. Tak tylko sobie gdybam.

Komentarze

  1. Ha, mnie Cornell zdumiał i rozbawił. Nasza interpretacja socjalizmu (przez zwolenników i przeciwników) jest taka, że nikt nie płaci. Albo płaci jakieś symboliczne pięć złotych, jak kiedyś na zajęciach pozalekcyjnych w szkole. To, co opowiada Cornell to stuprocentowy wilczy kapitalizm, gdzie orgowie tylko siedzą i kręcą maszynką do liczenia pieniędzy. Ale fakt, że goście na polskich konwentach straszliwie się rozbestwili i trzeba by im utrzeć nosa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od konwentu w Londynie cała ta dyskusja powraca. Czy pisarze powinni płacić za wejściówki na konwent? Moim zdaniem owszem. Właśnie w imię solidarności z fanami.
    Z tym, że Martin nie jest tu dobrym przykładem. Martina stać na pojechanie na każdy właściwie konwent na świecie, opłacenie sobie sobie wejściówek, noclegów i takich tam. Przeciętnego polskiego autora już niekoniecznie. I owszem - są na zachodzie pisarze, którzy nie zarabiają na pisaniu tyle co Martin i może raczej to ich przykłady powinno się przytaczać.

    I wracając do autorów, którzy niekoniecznie są przy kasie. No niestety - tacy na część (większość? wszystkie?) konwenty nie przyjadą, jeśli będą musieli płacić. Oczywiście, taka uwaga dotyczy każdego fana - czy publikuje, czy nie. Tyle, że pisarze mają być jakąś tam atrakcją programu. Ludzie przyjeżdżają (a w każdym razie część z nich) także po to, by się z nimi spotkać.

    Czy jest dobre rozwiązanie? Chyba niekoniecznie. Może dałoby się zostawiać autorom decyzję - płacą za wejściówkę, czy nie? Wierzę (oby nie naiwnie), że ci, których byłoby na to stać by płacili. Podobnie z noclegami. W ten sposób nie zamykano by drogi na konwenty tym, których na jeżdżenie na nie nie stać.

    OdpowiedzUsuń
  3. W Polsce mało kto jest się w stanie utrzymac z samego pisania, zwykle jest to dorabianie do pensji. Poza tym GRRM nie jest tutaj przykładem pisarza bogatego, tylko raczej takiego, który odniósł sukces.

    Ja nie lubię spotkań autorskich. Wolę pisarzom proponować prelekcje lub udział w panelach dyskusyjnych. I w tym wypadku niewiele się różnią od innych prelegentów. Rozumiem atrakcyjność pisarza na konwencie, naprawdę, ale już kilkudziesięciu nie. A jesli chcemy pomagac tym, dla których konwenty mogą być sporym obciążeniem finansowym, to może lepiej skupmy się na młodzieży i studentach.

    (Chciałabym mieć twoją wiarę w ludzi.)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też nie lubię spotkań autorskich i na nie nie chodzę (chyba, że znajomy). Mimo wszystko zostawiłbym je, bo nie każdy pisarz to chodząca maszyna autopromocyjna i wielu potrzebuje kogoś, kto przeprowadzi z nimi wywiad z uczestnictwem publiczności. No i - mimo wszystko - są fani, którzy taką właśnie formułę cenią.Tyle, że takie spotkanie nie powinno trwać więcej niż pół godziny, bo o czym jeszcze autor może powiedzieć po trzydziestu minutach?

    I zgadza się - doszliśmy do sytuacji, w której prawie każdy, kto coś napisał, poczuwa się do bycia gościem konwentu. W efekcie w częściach literackich konwentów ilość gości może niedługo zacząć przeważać nad liczbą uczestników. Niech tych gości będzie dwóch, trzech, czworo - ale rzeczywiście ważnych. Może jeśli trzydziestu autorów i prelegentów nie dostanie wszystkiego za darmo, konwent będzie stać na zaproszenie kogoś, kogo chętnie spotkaliby i ci autorzy i prelegenci?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapominacie o jednej kwestii: zaproszenie. Dwa przykłady:


    Na Pyrkony jeżdżę od lat, od lat też robię po kilka punktów programu, zdarzało się, że i 7 czy 8 miałem. Wcześniej nocowałem u znajomych, teraz sam sobie po prostu wynajmuję hotel. Za akredytację nie płaciłem, ale w sumie to był efekt uboczny tego, że chciałem być w kolejce media lub goście, która jest o wiele krótsza. Choć w ramach tego, że uważam, iż orgowie Pyrkonu powinni mieć pensję mam zamiar płacić pełne 100%. Tu jeżdżę sam z siebie, bo lubię, płacę więc za siebie.


    Ale przykład drugi: tegoroczny Polcon. Nie planowałem jechać, nie ciągnęło mnie. To orgowie do mnie dotarli, to oni namawiali mnie na przyjazd, Toudi molestował mnie nawet na Avangardzie. Zgodziłem się, ale poprosiłem o nocleg i zwrot przejazdu. Dlaczego? Bo ja jechać nie chciałem, zrobiłem to, bo mnie poproszono, stawiłem więc się i zrobiłem 3 punkt programu. I w takiej sytuacji, gdy to orgowie cię namawiają i chcą ściągnąć, imho zwrot kosztów itp powinno byc standardem. Inaczej zakrawało by to o absurd: "Tak, proszę przyjechać, bardzo zależy nam na pana obecności, proszę zorganizować kilka punktów programu. Ale proszę sobie wszystko opłacić, bo przecież fani dla fanów".

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakoś nigdy wcześniej tej kwestii nie rozważałem. Przyjmowałem, że autorzy czy aktorzy są magnesami dla pobliczności, a że nie mają tego czasu tylko dla siebie, to dostają inne bonusy, np. zakwaterowanie czy zwrot kosztów. Tak samo rozumiem zniżki dla gżdaczy czy prelegentów. Bo są tam częściowo w pracy, więc niech coś dostają.
    Jeśli pisarz czy aktor przyjeżdża na konwent, żeby sobie po prostu pofanić, to płaci. Jeśli częściowo do pracy, to nie płaci albo ma jakieś preferencyjne warunki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Od czasu jednego, bardzo krepującego i nudnego spotkania autorskiego wieki temu zawsze prowadzę prelekcje. I jeśli znowu wydam książkę i znowu będę pisarką, to też nie będę prowadzić spotkań autorskich.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, ale moim zdaniem tych zaproszonych gości powinno być jak najmniej. A w sytuacji, gdy prelegenci oczekują zniżek za punkty programu, nie przyjeżdżają tam, gdzie ich nie ma, bo uważają, że im się to nie opłaca. I wtedy orgowie są zmuszeni prosić o pomoc znajomych, by stworzyć program. Tak było właśnie w tym roku. I dlatego miałeś 3 punkty porgramu, czego też nie lubię, bo jakbyś nie dojechał (tfu, tfu), to w programie nagle są trzy dziury do załatania.

    Nie wydaje też mi się, by zasadne było porównywanie Pyrkonu i Polconu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Prelekcje są bardziej interesujące. Można przy ich okazji promować własna twórczość i daje to o wiele lepszy efekt.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak są w pracy, to nie są fanami. A jak nie są fanami, to powinni założyć działalność, w ramach której będą zarabiać na prowadzeniu prelekcji na konwentach. I nie mam tu na myśli pisarzy.

    Jeśli pisarz przyjeżdża na konwent promować swoją twórczość, to chyba konwent nie powinien mu jeszcze za to płacić, prawda? A "zatrudnieni" (używając twojej nomenklatury) przez organizatorów powinni być tylko goście honorowi.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nigdy nie byłam na żadnym konwencie (ale coraz bardziej chcę być!), natomiast nie do końca się zgadzam z tym płaceniem autorów i prelegentów za udział w konwencie. Tzn. to jest jakaś praca na rzecz konwentu, na rzecz jego atrakcyjności i rozumiem, że nie zawsze może być wynagrodzona finansowo, w przypadku gdy ktoś wygłasza prelekcję to nawet niekonieczny jest zwrot kosztów przejazdu i pobytu, ale darmowe wejście (albo przynajmniej z znaczącą zniżką) jest wg formą wynagrodzenia pracy, która ma taki konwent przecież uatrakcyjnić.
    Inna sprawa,że w przypadku autorów honoraria czasem są śmiesznie wysokie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ależ zgadzam się- nie, orgowie nie powinni specjalnie ściągać ludzi, którzy nie chcieli na konwent przyjechać. Jeżeli natomiast ci ludzie planowali - fajnie by było, żeby zrobili prelekcję, jeżeli nie chcą, trudno.
    Konwent powinien być zjazdem ludzi którzy chcą przyjechać, chcą coś opowiedzieć i tyle. Jak ktoś nie chce,to powinno się rozważyć, czy konwent chce go aż tak bardzo, żeby był jednym z nielicznych gości honorowych. Na ogół odpowiedź na to pytanie brzmi "nie".

    OdpowiedzUsuń
  13. Polcon trwa cztery dni, w piątek i sobotę program trwa średnio 12 godzin, w czwartek i niedzielę po 6, co daje łącznie 36 godzin. Pomnóż to przez średnio 10 nitek programowych (36x10=360 punktów programu). Załóżmy, że każdy prelegent robi 1 punkt programu (wiem, ze często robi więcej, ale są też punkty programu prowadzone przez dwie czy trzy osoby, głównie konkursy). To oznacza 360 osób, które wchodzą za darmo, czyli nie płacą 50 złotych za akredytację. Daje to kwotę: 360x50=18000. To jest kwota, która pozostali uczestnicy konwentu muszą wysupłać z własnej kieszeni, równa się mniej więcej kosztom zaproszenia 2 pisarzy zagranicznych, w tym jednego nawet z USA, pod warunkiem, że nie zażąda on zwyczajnego honorarium, tylko niższego, bo cię lubi. Czy może twoim zdaniem powinni ją zapłacić z własnej kieszeni organizatorzy?

    Ja robię prelekcję, bo lubię. Albo ktoś mnie o to poprosi. Czasami nawet zdarza mi się organizować konwenty, raz nawet na europejską skalę. Zawsze płacę za wejściówkę. nikt nikogo do prowadzenia prelekcji czy przyjeżdżania na konwenty nie zmusza.

    OdpowiedzUsuń
  14. Polcon trwa cztery dni, w piątek i sobotę program trwa średnio 12
    godzin, w czwartek i niedzielę po 6, co daje łącznie 36 godzin. Pomnóż
    to przez średnio 10 nitek programowych (36x10=360 punktów programu).
    Załóżmy, że każdy prelegent robi 1 punkt programu (wiem, ze często robi
    więcej, ale są też punkty programu prowadzone przez dwie czy trzy osoby,
    głównie konkursy). To oznacza 360 osób, które wchodzą za darmo, czyli
    nie płacą 50 złotych za akredytację. Daje to kwotę: 360x50=18000. To
    jest kwota, która pozostali uczestnicy konwentu muszą wysupłać z własnej
    kieszeni, równa się mniej więcej kosztom zaproszenia 2 pisarzy
    zagranicznych, w tym jednego nawet z USA, pod warunkiem, że nie zażąda
    on zwyczajnego honorarium, tylko niższego, bo cię lubi. Czy może twoim
    zdaniem powinni ją zapłacić z własnej kieszeni organizatorzy?

    Ja robię prelekcję, bo lubię. Albo ktoś mnie o to poprosi. Czasami nawet
    zdarza mi się organizować konwenty, raz nawet na europejską skalę.
    Zawsze płacę za wejściówkę. Nikt nikogo do prowadzenia prelekcji czy
    przyjeżdżania na konwenty nie zmusza.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale selekcja gości to jest zupełnie inny temat. Ja też się dziwię, gdy na liście gości widzę osoby, które opublikowały kilka opowiadań w totalnie niszowych antologiach. To jednak widzocznie orgowie chcą sobie podbić PR tekstami typu: "Mamy 40 gości."

    OdpowiedzUsuń
  16. No to właśnie te magnesy dla fanów=goście honorowi. I takim można (nie trzeba) płacić, jeśli biznesowo ma to sens (czyli więcej ludzi przyjdzie i zwróci się to, co trzeba zapłacić danemu Autorowi przez wielkie A). A jeśli jest to tylko ekwiwalent targów książki, to za udział w nich się zasadniczo (z wyjątkiem j.w.) płaci.

    OdpowiedzUsuń
  17. "Jeśli pisarz przyjeżdża na konwent promować swoją twórczość, to chyba konwent nie powinien mu jeszcze za to płacić, prawda?"


    Bardzo, bardzo złe rozumowanie. Czyli konwent nic nie zyskuje na obecności takiego pisarza? Tylko sam pisarz coś z tego ma? Bo ja myślałem, że konwent zaprasza tych ludzi, by ściągnąć uczestników. Wykorzystuje nazwisko Ćwiek, Dukaj czy Pilipiuk. Czyli to nie tak, że autor tylko bierze, a z siebie nic nie daje. To może niech ludzie od reklamy bez pytania wykorzystują twarze i nazwiska rozpoznawalnych pisarzy czy aktorów, tłumacząc, że przecież tak ich promuje, więc żadna kasa się nie należy.


    Konwety wykorzystują gości marketingowo.


    Odnośnie zaś porównania Polcon i Pyrkon. To porównanie dotyczy imprezy, na którą sam z siebie planowałem jechać (zamiast Pyrkonu może być Ava), a taką, na którą mnie ściągnięto i na którą jechałem kilkaset kilometrów i zabrała mi cały weekend.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nieuczciwe porównanie. Proszę porównać to z kosztem zlecenia przygotowania tylu punktów programu profesjonalistom. Ile konwent zaoszczędza, naganiając fanów, którym daje zniżkę czy całą wejściówkę?


    A pisanie "wchodzą za darmo" to już w ogóle przegięcie. Przygotowanie prelekcji to nie praca? No przepraszam, ale takie stwierdzenie to negacja dziennikarstwa jako zawodu.

    OdpowiedzUsuń
  19. No właśnie, ja uważam, że za pracę należy się płaca. W tym przypadku - chociażby zniżka na konwent. Chyba, że się od początku jasno stawia sprawę - robimy to charytatywnie, prosimy was o to samo, bo zbieramy kasę, żeby starczyło na te wielkie nazwiska, co będzie korzyścią dla wszystkich. Zapraszamy, jeśli się na to zgodzicie. No i jak ktoś nie chce to spoko, od razu sytuacja jest jasna. I pewnie się znajdzie mnóstwo osób, które i tak zrobią te prezentacje, zrobią je dobrze i z radością i będą wiedziały, żeby nie oczekiwać niczego w zamian. Bo skoro pojawiają się jakieś żądania to chyba ni jest jasno powiedziane? Czy znowu kwestia czytania ze zrozumieniem?

    OdpowiedzUsuń
  20. "Wykorzystuje nazwisko Ćwiek, Dukaj czy Pilipiuk." no ale właśnie o to chodzi, że wymienione przez Ciebie nazwiska podpadają jak nic pod "gości honorowych". I im się płaci.
    Natomiast całej rzeszy półanonimowych autorów z trzema opublikowanymi tekstami mówi się: bardzo miło, że przyjeżdżacie, jeśli chcecie zniżkę, zróbcie jakąś ciekawą prelekcję.

    OdpowiedzUsuń
  21. No i to jest bessęsu. Bo trzy Duże Nazwiska przyciągną więcej niż 40 autorów kilku tekstów.

    OdpowiedzUsuń
  22. Jestem bardzo za tym, żeby pisarze robili na konwentach prelekcje i może warto tego od nich oczekiwać? Spotkania autorskie też mogą być, dlaczego nie, ale nie jako jedyna forma aktywności konwentowej.
    Co do marketingowej obecności pisarza, na pewnie pomaga, ale nie przeceniałabym. Chyba że ktoś jedzie specjalnie, żeby zdobyć autograf tej konkretnej osoby, w nosie mając całą resztę konwentu. Poza tym, gościom zdarza się nie dojechać.

    OdpowiedzUsuń
  23. Charytatywnie, ale kasę od uczestników się pobiera. To proponuję najpierw zorganizować zbiórkę, jak crowdfounding, żeby było na szkołę i podstawowe wydatki oraz progi typu: zrobimy 150%, to zaprosimy gościa zagranicznego. Zarobimy 200%, to będzie koncert zespołu. Itp.


    Wtedy impreza jest otwarta, a nikt nie dostaje za nic kasy, bo to charytatywnie w ramach ściepy narodowej.

    OdpowiedzUsuń
  24. Kto zaprasza tych półanonimowych?

    OdpowiedzUsuń
  25. A to byłby całkiem niezły pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  26. Wejdź na stronę Worldconu, spójrz jak wykorzystano nazwiska osób które nie były gośćmi honorowymi i zastanów się co piszesz. Ok?

    OdpowiedzUsuń
  27. Za pracę należy się płaca w kontekście konwentów to ryzykowna sprawa.


    Po zerowe - jeżeli to jest dla kogoś praca, to nie powinien się za to brać. W sensie prelekcje na konwencie zawsze były odpowiednikiem pokazywania kolegom swojej super kolekcji modeli do sklejania.


    Włożyło sie wysiłek w ich skonstruowanie? Bez wątpienia! Bierzemy od znajomych pieniądze? Nie.


    A założeniem konwentu jest to, że w zasadzie jesteśmy znajomymi, nawet jeżeli ie znamy sie osobiście.


    Po pierwsze - generuje to kliencko-usługowe podejście do tego typu imprezy, a to trochę załatwia ideę konwentu.

    Po drugie - pieniądze biorą, ale zasada Polconu jest to, że celuje się w minimalny zysk/wyjście na zero. Innymi słowy - mechanizm ogniska skłądkowego. Wszyscy się zrzucają, przychodzimy, bawimy się, jak Zenek umie grać na gitarze to zagra, ale nie będzie oczekiwał, że nie musi się zrzucać. Bo jak on, to czemu nie kto inny, kto np umie świetnie opowiadać kawały?


    Nie wiem jak u Was, ale na przykład jak znajomi robią zbiorowe wyjście do kina to też mnie namawiają, mimo, że nie zamierzają mi zwrócić za bilet.

    Po trzecie- jeżeli już tak fajnie merkantylnie podchodzimy, to praca jednych jest warta więcej niż innych. Moja prelekcja będzie warta mniej niż warsztat powiedzmy Shamanna, który za szkolenie normalnie zgarnia grubą kasę. Więc właściwie dlaczego mamy dostawać tyle samo/taką samą zniżkę?


    Po czwarte - dlaczego na przykład autor ma dostawać nocleg a inny prelegent nie? A jeżeli już inny prelegent, to czemu nie gżdacz? Brak opłat bardzo ładnie niweluje te problemy. Chcemy się bawić. Niektózy chcą coś powiedzieć fajnego co fajnego niedawno znależźli, żeby inni ich znajomi (konwentowicze to nie obcy sobie całkowicie tłum na koncercie XYZ) się dobrze bawili.


    System od fanów dla fanów działa świetnie na konwentach rozmiaru wordlconu czy euroconu. Tylko u nas ostatnio się to psuje.


    Przyznam też, jakbym organizował wspólne wyjście do kina i na pizzę i kogoś namaiwał, żeby poszedł z nami i może zabrał swoje decki do GOTa czy Magic bo się super z nim gra, a potem mi ta osoba powiedziała, że przecież powinienem jej chyba zwrócić za bilet, do kina ponieważ włożyła pracę (złożenie kilku decków, przypomnienie sobie isntrukcji, wymyslenie fajnych anegdot) w uatrakcyjnienie mojej imprezy w wyjście do kina i knajpy - prawdopodobnie nie zapraszałbym jej po raz drugi.


    I, szczerze mówiąc, byłoby fajnie, jakby organizatorzy przyjęli podobne podejście. Niech prelegują ci, którzy chcą się podzielić wiedzą/historyjkami bo uważają, że to fajne, a nie ci, któzy uważają to za dniówkę.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ok, teraz rozumiem. Jak pisałam, nie byłam nigdy na żadnym konwencie, więc się zupełnie na tym nie znam. Twoja argumentacja mnie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  29. Konwenty to (na ogół) nie przedsięwzięcia komercyjne. Polcon na pewno już taki nie jest.


    Konwent w założeniu to zjazd znajomych. Przyjaciół. Jeżeli ktoś nie chce na niego jechać - nie ma sensu, żeby się zmuszał. Jeżeli chce i chce się podzielić czymś fajnym - super. Ale traktowanie tego jak pracę niejako automatycznie sugeruje, że nie powinno sie tego robić. Bo albo traktujemy to jako hobby i dzielimy sie na zasadzie opowiedzenia ciekawych rzeczy znajomym albo potencjalnym znajomym, albo te 60 PLNów zniżki w żadnym razie nie pokryje nakładu pracy włozonej w prelekcje.

    A co do przyciągania przez pisarzy... nie sądzę. Może jest z 5 takich, u których przyciąganie mogłoby być czynnikiem decydującym dla nie-pomijalnego odsetka konwentowiczów. Pisarz to prelegent, któremu zdarzyło się napisać książkę. Lub konwentowicz, któremu się to zdarzyło, jeżeli akurat nie ma prelekcji.

    OdpowiedzUsuń
  30. Wejściówki na nasze konwenty nie są wcale takie drogie. Zwykle o
    wiele bardziej boli dojazd, żarcie i noclegi. Jestem przyzwyczajona do
    zniżek, darmówek itd., zawsze z tego korzystałam jako smarkula nie
    posiadająca funduszy, bo można było, bo tak było to organizowane od
    kiedy pamiętam. I chyba było to właśnie podyktowane takim myśleniem -
    twój wkład w organizację czyni cię organizatorem a nie uczestnikiem
    tylko, ty robisz coś co zabawia wiele osób i to one za to płacą, a twoja
    zniżka to zapłata za twój czas. Potem moi koledzy trochę urośli i się
    zestarzeli, zamiast grać na konwentach sami zaczęli je organizować -
    wtedy się nasłuchałam opowieści o finansach, historii typu "wy to na nas
    zarabiacie miliony!! - no na pewno, jeszcze popłynęliśmy tak, że za
    jakieś rozbite szyby czy zniszczone krzesła dopłacaliśmy z własnej kasy,
    dzięki..." i zaczęło do mnie docierać jaka różnica była w samym
    podejściu organizatorów "fani dla fanów" a rzeczywistością organizacji
    imprez masowych, na którą często nie byliśmy przygotowani w pełni, nie
    na poziomie samego planu. Poziom odpowiedzialności dla mnie był
    odczuwalny jako "robienie konwentu to zwyczajnie niebezpieczna sprawa";)
    Każdy konwent różni się ilością uczestników, lokacją, możliwościami
    ekipy organizacyjnej, terminami, tematem/klimatem i całą masa losowych
    wypadków. Każda ekipa organizująca ma i powinna mieć prawo do swoich
    założeń w kwestii kto płaci za wejście i na jakich zasadach. Byłoby
    fajnie mieć to ustalone raz na zawsze wszędzie, ale dla dobra każdego
    konwentu musi to pozostać w rękach orgów. To oni robią za dorosłych i
    ponoszą tego konsekwencje.

    Posiadam wykształcony odruch "jak
    nie mam zniżki??!!!" i paskudny charakter typu "ja się bawię a ty
    istniejesz dla mnie". A jednak jak przychodzi do myślenia o tzw.
    rozliczeniu za godziny pracy to wychodzi mi, że jak zrobiłam prelekcję
    to zarobiłam na... czyjąś jedną darmową prelekcję. I tyle. Dokładnie. No
    to tego raczej nie policzymy, naszym wyborem była fantastyka a nie
    praca w księgowości poczty polskiej. Odmawiam na rzecz większego dobra -
    mojego dobra;) Czyli tu sie nie zgodzimy, nigdy, nie mamy szans liczyć
    czasu a także jakości pracy, żeby zgodnie z tym przyznać wynagrodzenia.
    Wszystko podpada pod minimalne myślenie o pracy na zlecenie i
    rozliczenia także minimum, czyli wykonano w ogóle albo i nie.


    Osoby specjalne uświetniające imprezę: kto uświetnia a kto nie jest
    kwestią czasem sporną, ale niekoniecznie musi być ta świetność mierzona
    nazwiskiem - to jest impreza, czasem atrakcją jest paczanie na personę i
    wystarczy, czasem oczekuje się czegoś więcej i persona niestety nie
    zawsze umie/jest na kacu/chce dostarczyć nam takiej aż rozrywki, decyzje
    kto jest ważny dla danej imprezy podejmują osoby organizujące i tak
    jest dobrze, oni zbiorą konsekwencje tego jak zachwyca jeśli nie
    zachwyca;)Konwent zyskuje nazwiskiem, ale i nazwisko zyskuje
    konwentem, co bardziej kiedy - to też się zmienia w czasie, ogólnie
    raczej się wyrównując.

    OdpowiedzUsuń
  31. Czy muzycy powinni za darmo koncertować na imprezach?

    OdpowiedzUsuń
  32. Ale mówimy o fanach robiących prelekcję? Czy o publicystach lub pisarzach, o których obecność się zabiega, których na imprezę się ściągą, żeby nimi ją promować?

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie mieszaj pojęć "zwrot" i "płaci". Zwrot jest po to, żeby autor wyszedł na zero. Gdyby konwent "płacił" zwykłe stawki honorarium za spotkanie czy prelekcję (razy kilka punktów), to na pewno by nie mógł funkcjonować.

    Dla mnie kwestia jest prosta - jeśli konwent zabiega o to, żeby ktoś na nim był, to powinien zapewnić zwrot i darmową wejściówkę. Kwestia honorariów jest zależna od konwentu, ale w większości konwentów twórcy honorariów nie mają, bo właśnie robią to fani dla fanów.

    Pisarze określeni przez Was jako "półanonimowi" sami zabiegają o to, żeby na konwencie być, żeby móc wygłosić prelekcje. Siłą rzeczy mają zniżkę, taką jak inni twórcy programu.

    OdpowiedzUsuń
  34. "Czy pisarz nie mógłby poprowadzić prelekcji?" - nie wiem nawet, jak to skomentować... Krzysztof Piskorski, autor "Cieniorytu", prowadzi chyba najlepsze prelekcje, jakie zna fandom. Ewa Białołęcka, Aneta Jadowska, Michał Studniarek, Aleksandra Janusz również są świetnymi prelegentami. Niżej podpisana, jeżdżąc na 3-4 konwenty rocznie, takoż ZAWSZE głosi na nich prelekcje (zwykle więcej niż jedną), a spotkania autorskie nie zawsze miewa (nie na wszystkich konwentach się odbywają, bo zwykle jest na nich nieduża frekwencja, jeśli autor nie jest gwiazdą pokroju Sapkowskiego czy Ćwieka). Przygotowanie ciekawej godzinnej prelekcji z ładnymi slajdami i przygotowanie się do jej wygłoszenia to wiele godzin pracy - przykro mi bardzo, dla własnej przyjemności wolałabym poświęcić ten czas na coś innego, choćby na pisanie... Właśnie wróciłam z Coperniconu, gdzie mój udział w tworzeniu programu wyglądał tak: 2 prelekcje, każda po 50 minut, udział w 2 panelach dyskusyjnych - każdy po 2 h, plus prowadzenie warsztatów literackich trwających prawie 3 h. Uważam, że bardzo uczciwie "zarobiłam" na zwrot kosztów dojazdu i nocleg. Worldcon a nieduży rodzimy konwent to dwie zupełnie różne bajki, na Worldcon można jechać dla samego prestiżu imprezy.

    OdpowiedzUsuń
  35. Słuchaj, to może faktycznie pisz, zamiast robić prelekcje? Może wtedy będziesz faktycznie coś z tego miała oprócz zwrotu kosztów. Bo satysfakcja wyraźnie ci nie wystarcza.

    OdpowiedzUsuń
  36. Malakh, albo jesteś na imprezie jako dziennikarz, albo jako fan. Weź się zdecyduj. Jako dziennikarz możesz się starać o akredytację prasową, w zamian dajesz relację z imprezy. Jako fan płacisz za wejściówkę i możesz, ale nie musisz tworzyć programu.

    OdpowiedzUsuń
  37. Bardzo dojrzała wypowiedź. Wiele mówi.


    Czyli co, orgowie robią konwenty, a ludzie muszą przygotowywać prelekcje, autorzy jechać przesz pół kraju, bo to takie dobrodziejstwo? Ja tu widzę podejście: autor=zło konieczne, a z pewnością pazerne. Skoro tacy oni straszni i nic tylko się promują, to może ich nie zapraszać? Po co org zaprasza autora? Dla lansu tego drugiego? Bo na to wychodzi. No to proszę, można robić konwenty bez tych literatów-darmozjadów.


    Bo to fanie tak wygląda: ja zorganizuję, a ty mi tu przyjeżdżaj i rób program, wszystko za swoje, i jeszcze dziękuj za dobrodziejstwo, jakim jestem.

    OdpowiedzUsuń
  38. Rusty, a może pisać i tłumaczyć też powinnam dla samej satysfakcji, co? Bo przecież jest to przyjemne i promuję w ten sposób swoje nazwisko... Zresztą to nawet nie oddaje istoty rzeczy, przecież za szykowanie prelekcji, warsztatów etc. nikt mi nie PŁACI. Wkładam naprawdę dużo czasu i wysiłku w to, żeby współtworzyć program konwentu - nie bawię się na tym konwencie jak normalny uczestnik - w zamian dostaję nocleg i ew. rekompensatę kosztów włożonych w to, żeby dojechać do innego miasta. Uważam, że to jest fair.

    OdpowiedzUsuń
  39. Agnieszko: to po co jeździsz? Bo ja naprawdę nie rozumiem. Wygląda na to, że to dla ciebie same koszty, niewygody podroży i jeszcze uszczerbek na zdrowiu.

    OdpowiedzUsuń
  40. Acha, bo orgowie zarabiają kokosy na konwentach, wykorzystując biednych autorów i prelegentów, niecnie ich namawiając na przyjazd na swoją imprezę.

    News for you: zorganizowanie Polconu to jest praca na cały dodatkowy etat przez rok. Praca bez wynagrodzenia, dodam. Ba, często cierpi na tym praca zarobkowa, życie rodzinne, finanse domowe. A jednak ludzie to robią.

    Więcej powiem: jest grupa takich pro społecznych ludzi w fandomie, którzy cały rok pracują w ZSFP. Też bez wynagrodzenia. Są korektorzy, którzy za darmo sprawdzają teksty w antologii zajdlowej, co roku ten sam człowiek ją za darmo składa. Ktoś co roku przygotowuje informacje dla prasy na temat laureatów. W fandomie są prawnicy, którzy za darmo przygotowują statuty i inne dokumenty potrzebne np. do KRSu. Są księgowi, którzy prowadzą finanse klubów fantastyki. Bo są fanami, czują się częścią fandomu, robią coś dla wspólnego dobra.

    Wy nie, wy robicie to dla siebie. Bo uważacie, że za waszą pracę coś wam się należy.

    Nie neguję jej wartości. Na pewno robicie świetne prelekcje. Ale neguję waszą niechęć wobec idei pro publico bono.

    OdpowiedzUsuń
  41. Zabawne, tej dziewczynie z gali zajdlowej jakoś chyba nie płacono za występ.

    Ale do rzeczy.


    Jeżeli muzyk organizuje sobie koncert - niech zarabia bierze kasy ile tam chce. Jeżeli muzyk jest fanem i powie "wiesz, to ja ci zagram na gali Zajdla - to zakładam, że nie oczekuje gaży. Więcej, jeżeli muzyk jest moim kumplem i powiem "stary byłbys tak miły i zagrał dla mnie na gali Zajdlowej, jesteś na Polconie i tak" to raczej też zarabiac nie będzie.


    Powiedz mi dodatkowo ile z osób które wystepuja na konwentach jest zawodowymi mówcami? Obstawiam, ze niewielu, a jeszcze mniej z tych tematów, o których mówią (na przykład ja rzadko mówie o matematyce lub informatyce, gdzie mógłbym sobie uzurpować status "zawodowego mówcy w temacie", bo faktycznie mi za to płacą). To znaczy, że nie oferują zawodowych umiejętności za które normalnie biora pieniądze. Oferują podzielenie sie swoją pasją bo o to chodzi w konwencie.


    Podam Ci jeszcze jeden przykład - jak wprowadzalismy sie do mieskzania całkeim sporo znajomych przyjechało pmóc nosić nam meble. Żaden nie poprosił o zwort kasy za benzyne (inne miasto). Kiedys może my im pomożemy. Komuś sie postawi piwo. A może nie i bedziemy im wisiec przysługę.


    Dodam, jakby powiedzieli "chłopie nie mam czasu" - nie byłoby problemu.
    Jakby powiedzieli "mój czaskosztuje 50 PLN za godzinę" - przyznam, że patrzyłbym na nich inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  42. Zawsze uważałem, że piknem konwentów jest to, że wszyscy tam przychodzimy jako fani za wyjątkie guests of honor. Na Polconie są to trzy osoby, wiadomo które, ustala to FF.


    I jeżeli publicyści i pisarze nie czują się fanami, to zwyczajnie nie jest to impreza dla nich (nie, że ktos ich wygoni, po prostu nie będą się czuli dobrze, choćby ze wzgledu na warunki finansowe) - ale zawsze, jeżeli na takim Polconie uzna się, że chce sie promowac akurat ich nazwiskiem, jest szansa na gościa honorowego, za którego faktycznie się płaci. Wtedy bedą mogli przyjechać na imprezę, na którą ich normalnie nie ciągnie i będą nalezycie docenieni.

    OdpowiedzUsuń
  43. Wydaje mi się, że albo nie rozumiesz, albo nie chcesz zrozumieć. Lubię konwenty. Ale gdybym miała płacić za wszystko - dojazd, nocleg, wejściówka - to dlaczego miałabym poświęcać dużo czasu na tworzenie punktów programu, zamiast się wesoło bawić jak zwykły uczestnik, przyjeżdżający na takich samych warunkach, a w kuluarach porozmawiać sobie z ludźmi, którzy czytali moje książki? News for you, i tak robię sporo rzeczy społecznie (patrz komentarz niżej).

    Ponownie podkreślę - my (goście) nie dostajemy WYNAGRODZENIA za bycie na konwencie, po prostu nie ponosimy kosztów udziału. W zamian nie bawimy się beztrosko, tylko współtworzymy konwent.

    Organizując konwent, masz pełne prawo decydować, kogo zaprosisz i na jakich warunkach. Dlaczego właściwie przeszkadza Ci, że organizatorzy innych konwentów uważają, że warto zaprosić Ewę Białołęcką, Krzysztofa Piskorskiego, Anię Kańtoch, Witolda Vargasa itd. i zafundować im hotel bądź akademik oraz wejściówkę? Nie wiem w zasadzie, jaka jest myśl przewodnia tej całej dyskusji - chciałabyś, aby na forum fandomu uchwalono oficjalny zakaz zapewniania noclegów gościom, którzy nie są George'em Martinem, czy jak?

    OdpowiedzUsuń
  44. Ok, "nie znam się, ale się wypowiem" strikes back! ^^

    Mam wrażenie, że cała sprawa rozbija się o podstawowy problem pod tytułem: jedna strona prelekcję na konwencie traktuje jako pracę (mniej lub bardziej przyjemną, ok, ale jednak pracę), druga jako hobby (czasem wymagające dużego nakładu sił i środków, ale wciąż dobrowolnie i dla funu realizowane hobby). Jak ktoś wie, jak wypracować z tego kompromis, to szacun. ;)

    Tak tylko jeszcze dodam, że nie wiedziałam, że w wielkim świecie tak to wygląda. o.O Wow. Człowiek uczy się całe życie.

    OdpowiedzUsuń
  45. Masz rację, możliwości porozumienia nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  46. Ale - żeby nie było, że Fryy się tak łatwo poddają - rozkminiałyśmy sprawę ze znajomymi. I przynajmniej udało się zdiagnozować, skąd ta różnica.

    Piszesz o konwencie jako o imprezie dla fanów od fanów. Ok, ja to kupuję. Bardzo czytelnie w sumie znajoma to ujęła: konwent to taki duży zlot. No i super, dla mnie sprawa jest jasna.
    Parę lat temu spotkaliśmy się z ludźmi z internetów w ramach wspólnego
    pisania NaNoWriMo. Było nas może z piętnaście sztuk, szczerze nie pamiętam, w
    każdym razie ktoś zarezerwował knajpę, ktoś ogarnął odbieranie ludzi z
    dworca, ktoś miał krótką prelekcję, a jeszcze ktoś przez pół Polski
    jechał z gitarą, żeby pośpiewać nam filk, bo to u nas gatunek niemal
    nieistniejący. I żadna z tych osób nie chciała zwrotu kasy za dojazd ani
    niczego takiego, bo to naturalne, że robimy to wszystko dla dze grejter
    gud i dla zabawy. Podobnie wyobrażamy sobie konwent, tylko ofkoz pomnożony razy
    kilka setek osób.

    Ale istnieje duża szansa, że (przynajmniej w Polsce) dla większości ludzi to po prostu impreza masowa. Znaczy no - tak mówiła jedna z dyskutantek^^ Że parę razy była i ogólnie miała wrażenie, że to taka sama impreza masowa, jak milion innych festiwali, koncertów, szkoleń itp. I twierdziła, że owszem, jakąś zniżkę miło by było dostać itp. Stwierdziłyśmy, że jest chodzącym dowodem głównego problemu: że zagubiła się idea. Tu nic nie da, że nagle organizatorzy stwierdzą "wszyscy płacą pełną cenę", bo widać, czym to owocuje: oburzeniem. Którego nie popieram, ale w obecnej sytuacji - rozumiem. Nie wiem, czy da się tu w ogóle coś zmienić, bo trzeba by zmienić mentalność... erp... całego fandomu? :D

    OdpowiedzUsuń
  47. Owszem, masz rację, ale ja głównie na myśli miałam Polcon, który komercyjny nie jest. I nie powinien być.

    OdpowiedzUsuń
  48. Nawyki i oczekiwania każdy wyrabia sobie na podstawie jakiegoś pakietu doświadczeń, wśród których taki na przykład jeden Polcon nie będzie niczym ponad... czy ja wiem? rozczarowujący i dziwaczny wyjątek i o co się wogle czepiasz? ;)

    OdpowiedzUsuń
  49. Why not both? Serio pytam. Dlaczego mam przyjeżdżać na konwent tylko jako prelegent (parogodzinny, bo przecie nie będę trzy dni bez przerwy gadał, bez przesady), fan, autor planszówek z firmy X albo pisarz z dorobkiem? Czy te dwie i jeszcze inne role się wykluczają? Dlaczego?

    I dlaczego mam robić prelekcje na zasadzie "albo fun, albo praca", podczas gdy obie te części się pokrywają w znacznym stopniu?

    OdpowiedzUsuń
  50. Rusty, to po co to robisz, skoro to takie ciężkie? Dopiero co pytałeś o to Agnieszkę.

    Dla mnie cała notka jest bez sensu. Po pierwsze, skoro mówimy o Worldconie to weźmy pod uwagę Pyrkon jako odpowiednik tego konwentu na naszym poletku. I nawet może nie tegoroczny tylko ten w mniejszej wersji, tych 12 tys. ludzi. Jak myślisz, ile osób z tych 12 tys. osób dostało zniżkę za swój wkład w konwent? Niech to będzie 200, nawet 300 osób. Wyliczyć, ile to procent całości? Po drugie, Pyrkon już korzysta z zaufanych, sprawdzonych prelegentów i sam zaprasza rożne osoby do współpracy, a ta tendencja ma się ponoć utrzymać. Po trzecie, tu zarzucę cytatem: "zorganizować profesjonalne bloki dla dzieci, pomyśleć nad ułatwieniami dla niepełnosprawnych, rozważyć bloki tematyczne." Skąd Tyś się urwała? Przecież to wszystko już jest i to od dawna (prócz może usprawnień dla niepełnosprawnych, ale tutaj to już kwestia budynków, które są dostępne).



    Pojadę chamskim tekstem, ale cholera jasna, ile Wy macie lat i jak bogatych rodziców, że pieniądze nie mają dla Was żadnego znaczenia i wszystkim każecie wszystko robić nie tylko za darmo, ale wręcz żądacie kasy za ten niesamowity przywilej. Mi się to kojarzy z pracodawcami płacącymi walutą zwaną "wpis w CV/portfolio", tylko u Was się to nazywa szumnie "satysfakcją". No wybacz, ale gdybym czas poświęcony na przygotowanie prelekcji przeznaczyła na pracę to miałabym ładny dodatek do pensji. A jednak chcę za to zniżkę lub darmową wejściówkę, co jest bardziej symbolem niż realną zapłatą.

    OdpowiedzUsuń
  51. W jednym muszę ci przyznać rację, ostatni akapit był chamski.

    Tu nie chodzi o to, czy ktoś jest nastolatkiem czy emerytem, czy jest sierotką czy ma rodziców czy stadko własnych dzieci - tylko o pewien światopogląd. Rusty widzi konwenty jako spotkanie fandomowe, jako coś, co organizujemy razem, razem zrzucamy się na koszty, których się uniknąć nie da i razem robimy wszystko to, co jesteśmy w stanie zrobić sami, żeby wszyscy ponieśli jak najniższe koszty. Jasne, można by zatrudnić profesjonalną firmę do obsługi imprez, zatrudnić profesjonalnych prelegentów - tylko że wtedy bilety poszybowałyby pod niebiosa i w ogóle dzieciaki już by przyjechać nie mogły. Po co nam to? Odnoszę wrażenie, że pójścia w tą stronę wszyscy obawiamy się najbardziej - przejścia od imprezy zrzutkowej, na której wszyscy bawimy się po koleżeńsku w komercyjną masówkę. Bo jeśli taki prelegent ma zniżkę - to czy jeśli ja pojadę i prelekcja się nie odbędzie, na drugą i trzecią się nie dostanę, bo tłok (a to się coraz częściej zdarza), na czwartej prowadzący był beznadziejny, mogę żądać od organizatorów zniżki w ramach zadośćuczynienia? W końcu to już nie impreza zrzutkowa, tylko ktoś dostał pieniądze za to, żebym się dobrze bawiła.
    I takie komercyjne spojrzenie na fanowskie imprezy już po ludziach widać - brak zniżki kojarzy ci się, jak piszesz, nie ze wspólną zabawą, tylko z pracą, pensją i że ktoś cię z twoich słusznie zarobionych pieniędzy chce obrobić. Z drugiej strony mamy ludzi, których te zniżki odstręczaja - sporo starych fanów mówi, że rezygnuje z gżdaczowania na tego typu konwentach, bo organizatorzy czują, że opłacaja sobie tanią siłę roboczą i tak też ich zaczynają traktować.
    Więc, jeśli, jak piszesz, liczy się dla Ciebie i innych prelegentów nie tyle pieniądze ile symbol, to może w imię zachowania przyjacielskiej i niezarobkowej wizji konwentów zrezygnować z nich, a zorganizować dla prelegentów i gżdaczy salę z opieką, kawą, poczęstunkiem, jakieś drobne gadżety na pamiątkę? A zniżki zachować, jak pisze Rusty, dla faktycznie ich potrzebujących fanów nastoletnich czy w trudniejszej sytuacji finansowej.

    Jeśli zaś konwentów jest tak mnogo, że ci lepsi prelegenci nie są w stanie wszędzie pojechać i trzeba ich finansowymi gratyfikacjami zachęcać, żeby przyjechali tu czy tam, może zrezygnować z wypełniania programu od góry do dołu prelekcjami i pójść w większą liczbę paneli dyskusyjnych? Jak sądzę prowadzący taki panel nie musi się przygotowywać godzinami jak do prelekcji, łatwiej jest też go w razie czego zastąpić, a ludziom powinna się spodobać możliwość posiedzenia i wspólnego pogadania na zadany temat ( tak, wiem, zwykle jest piwo po programie, ale w tedy się siedzi ze znajomymi, jest głośno a dyskusja zjeżdża w różnych kierunkach, na panelu można by poznać inne osoby tych samych zainteresowaniach i przełamać lody, a prowadzący byłby w stanie moderować rozmowę, żeby nie poszła w oślą łaczkę)

    OdpowiedzUsuń
  52. Podoba mi się przyrównanie Worlconu do Pyrkonu, bo on dokładnie ilustruje ten problem, o którym mówimy.

    Tak, Pyrkon zwraca kasę. Nie, Worldcon tego nie robi. I nie próbujmy udawać, że to dlatego, że dla przeciętnego innostrańca konwent jest tani. Nie, to jest spora kasa też dla nich, moim skromnym zdaniem (popartym rozmowami z localsami) większa niż nasze 40-60 PLN. Da się - da się.

    Różnica? Podejście.

    Wroldcon nadal ma feel nie masowej biletowanej imprezy a zjazdu przyjaciół (nawet dużego zjazdu) i wszyscy się składają. Martin? Jasne. Pratchett - póki jeździł to tak. Zenek z Pcimia Dolnego? Też. Dlaczego? Bo wszyscy są fanami i każdy chciałby być na tej imprezie.

    Teraz punkt drugi. Weźmy konwent, który nie jest Pyrkonem. Jest konwentem na 2000 osób. Ma te same 8-10 bloków programowych (konwenty tyle teraz mają), 4 dni po powiedzmy (uśredniając) 7 prelekcji dziennie daje około 224-280 prelekcji, czyli lekką ręką około 200 prelegentów (niektórzy mają prelekcji więcej inni za to robią dwie osoby/prelekcja). Do tego jacyś gżdacze, of course.

    To już jest 10-15% populacji konwentu. Dla mnie całkiem spory odsetek, a 2k to już całkiem spory konwent.

    Innymi słowy - w konwencie porównywalnym do dużych Polskich konwentów - jakoś fanom chce się płacić. W przypadku małych konwentów - argument o "jaki to jest odsetek" można wyrzucić do kosza - bo zdecydowanie zauważalny.

    "ile Wy macie lat i jak bogatych rodziców, że pieniądze nie mają dla Was żadnego znaczenia i wszystkim każecie wszystko robić nie tylko za darmo,"

    Ja mam 33 i nie pochodzę z dobrze sytuowanej rodziny. Ale zwykłem się dorzucać do imprez zrzutkowych nawet jeżeli to ja przynoszę planszówkę.

    Nikt nie każe płacić za przygotowanie prelekcji bo nikt nie każe Ci przygotować prelekcji. Nie chcesz - nie musisz. Odmówisz - nikt nie będzie miał pretensji. Chcesz się czymś podzielić z innymi fanami (w kontekście formuły konwentu "zjazd przyjaciół" - z przyjciółmi, lub przyjaciółmi to-be) - proszę bardzo.


    Jeżeli nie chciałaś jechać na konwent - by all means nie jedź, nie zmuszaj się do tego, to bez sensu jechać tylko dlatego, żeby wygłosić prelekcję.

    "Mi się to kojarzy z pracodawcami płacącymi walutą zwaną "wpis w CV/portfolio""

    Rozumiem, że jak przynosisz swoje karty/gitarę na zrzutkowe ognisko też żądasz zwolnienia ze zniżki bo za wpis do portoflio nie będziesz pracować?



    Agnieszko, naprawdę fajnie, że dużo robisz dla esensji, doceniam, I really do. Podam więc przykład z Esensji


    Esensja wydała zbiór opowiadań, w ramach klubu esensji. Taki bonus dla uczestników. Szczytny cel. Esensja jest fajna, warto pomagać esensji. Ba, nawet napisałem do tego zbioru tekst.


    Czy esensja zaproponowała mi zniżki w sklepie? Czy chociaż dostałem ten zbiór? Nie. A przecież "włożyłem pracę w to, żeby esensja była bardziej atrakcyjna". Umyślnie nie poruszam tematu jakości tego tekstu (nie mnie oceniać) bo to nie jest takie istotne - (prelegentowi tez może zdarzyć się kac, albo zatrucie).


    Żeby nie było wątpliwości - czy oczekuję tego? NIE! ABSOLUTNIE NIE!


    Esensja nawet jeżeli nie składa się wyłącznie z moich znajomych, składa się z ludzi, których wiem, ze chciałbym znać, lubię, podoba mi się to co robią, chcę, żeby to co robili było fajne i jak pojawiła się sprawa - zrobiłem tyle ile mogłem.


    Konwenty działają na podobnej zasadzie. Lubimy konwent/organizatorów? I tak chcemy jechać? To czemu nie zrobić czegoś fajnego?
    Czy uważam to praca?


    Tak w sensie przyłożenia energii. Na ogół coś trzeba zrobić znaleźć wiedze, przygotować prezentację, na ogół jednak na temat, który i tak lubimy.


    Nie, w sensie pracy zawodowej. Nie bardziej niż zrobienie larpa na urodziny kumpla, albo przyniesienie fajnej planszówki i nauczenie ludzi w nią grać.

    OdpowiedzUsuń
  53. Skasowalo mi komentarz i nie chce mi się pisać całości jeszcze raz, więc streszczając:

    Gdzieś poniżej czy powyżej przeczytałam bardzo fajny tekst: "Za pracę należy się płaca". To ja się pytam "gdzie moje kokosy"? Bo włożyłam pracę, czas, zasoby własne i poza satysfakcją oraz gigantycznym rachunkiem za telefon nie mam z tego nic.

    IMO: albo robimy imprezę "fani dla fanów", spotykamy się jak równi z równymi, żeby razem pogadać o swoim hobby, dać sobie coś nawzajem - wszyscy, jak leci: pisarze, goście, twórcy programu, uczestnicy, wystawcy albo...robimy to komercyjnie i wtedy każdy twórca programu czy inna osoba, co kiwnęła palcem przy organizacji ma prawo wymagać zwrotów, zniżek czy czego tam jeszcze.

    PS. Nie, Eydis (śpiewaczka z Gali) nie chciała wynagrodzenia za występ. I to nie dlatego, że ma hajsu jak lodu i lata śmigłowcem.

    OdpowiedzUsuń
  54. Organizując konwent masz takie prawo, ba możeszmieć dotację z miasta i robić wejście za friko dla każdego (były i takie, zdaje się DFy)


    Tymczasem jednak okazało się, że jeżeli NIE płacisz wejściówki/hotelu itd to nagle konwent "źle traktuje gości".
    Innymi słowy następuje ocena konwentu według warunków finansowych (muszę-sobie-sam-zapłacić-za-spanie/wejście) - bo jakiś inny konwent robi inaczej.


    Jeżeli właściwie interpretuję ducha wpisu


    Nie chodzi o to za co konwent płaci. Może płacić za wszystko i za nic, to jest jego wybór. Problemem jest to, że ludzie nauczyli się OCZEKIWAĆ tego, ze konwent za nich zapłaci. Że zwrot kosztów i hotel nie jest miłym dodatkiem.


    Jest czymś, bez czego "konwent źle traktuje prelegentów/gżdaczy/ciocię Zenobię".

    OdpowiedzUsuń
  55. JA przyznam bez bicia mam mieszane uczucia. Prawda jest taka, że na wszystkich konwentach na których byłam ktoś mi zapłacił za wejście a właściwie nie kazał płacić. uznałam to za naturalne z kilku powodów min. gdybym stała na Polconie po swoją wejściówkę to pewnie bym na swoje własne punkty programu nie dotarła. Czy należy zwracać prelegentom za wejście (a właściwie nie pobierać opłaty?) - cóż widzę tu kwestie techniczne - jeśli mam cztery prelekcje dziennie to nie idę na cudzą prelekcję - OK prelekcja to frajda ale też większa dla tych co mnie słuchają niż dla mnie. Ja wolę być na tej o morderstwach w sali obok. Co do zakwaterowania - korzystam bo inaczej mnie nie za bardzo stać ale np. nigdy nie żądam zwrotu za przejazd (no bo to by za dużo było) - przy czym ja to traktuję jako bonus a nie warunek konieczny (choć na Polcon bez zagwarantowanego zakwaterowania bym nie pojechała z braku kasy). Przy czym wychodzę z założenia, że jeśli ktoś mnie zaprasza to ma prawo żądać wszystkiego - dodatkowej prelekcji wieczorem (zdarzyło się na Coperniconie) udziału w czterech panelach, pojawienia się na jakimś konkursie. Jestem tu podporządkowana - chce pięciu prelekcji- OK spoko (chce bym mówiła na konkretny temat - też spoko). Dla mnie to w pewien sposób spłata tego, że nie płacę za wejście. Przy czym problem jest taki, że jeśli ktoś mnie zaprasza i mówi, że nie zapłacę za nocleg, to ja się nie buntuje. Chyba tylko raz w życiu zapytałam o nocleg na Polconie. Ale raczej dlatego, że było u mnie masakrycznie z kasą (plus nadal nie wiem dlaczego rok wcześniej nie płaciłam za wejściówkę na Polcon. Może jestem komuś coś winna). Natomiast tak to myślę, że jakbym dostałą zaproszenie tak jak na Imladris od razu z zastrzeżeniem że wszystko opłacam sama to bym się źle nie poczuła. Może to kwestia tego kiedy się to info pojawia.

    OdpowiedzUsuń
  56. Sytuacja 4 prelekcji dziennie jest dla mnie jak nic sytuacją gościa honorowego/głównego. Znaczy się osoba godzi się być gościem więc jest obecna do spodu, bo jest główną postacią na konwencie. Prelegent, który decyduje sie na posiadanie 4 prelekcji dziennie (więc 12-16!) musi naprawdę uwielbiać robić prelekcje:) Bo jednak większość prelegentów robi ich mniej. Na przykład 1-2 w ogóle.:)


    Zresztą chyba nikt nie neguje, że fajnie jest, jak nie trzeba płacić. Albo nocują. Albo jedno i drugie i zwracają za przejazd. Chyba nikt się nie obrazi:) Ale też uważam, że niewłaściwe jest - i jak rozumiem Ty tego nie robisz - OCZEKIWAĆ, że będzie darmowa wejściówka, nocleg, transport.


    Ja dodatkowo uważam, że to jest "ustawienie domyślne", że bonusów nie ma, więc dla mnie ta informacja siedzi mi w głowie od początku i ewentualnie okazuje się, że organizatorzy ją zmieniają na "są perki!", A nie - "w domyśle są zwroty i jak nie ma to powinni mnie ostrzec". Ale to może kwestia indywidualnego ustawienia:)

    OdpowiedzUsuń
  57. Powiem tak - zanim zaczęłam jeździć na konwenty w ogóle nie wiedziałam co jest domyślne, natomiast jak zaczęłam jeździć to powszechne było dawanie zniżek (zwłaszcza tym tytanom prelekcyjnej "pracy") i opierałam się już na swoim doświadczeniu. Może gdybym zaczęła konwentować wcześniej co innego byłoby domyślne.

    OdpowiedzUsuń
  58. Własny wpis ci wyszedł, zauważyłeś?

    Organizowałam green room na Polconie 2007 i dosyć wyraźnie pamiętam spięcie z jedną osobą z północy kraju na temat tego, co się organizatorom należy, a co nie. Nie wiem, co sprowokowało u Witka napisanie tych dwóch wpisów, pewnie miał własne niemiłe doświadczenia z tego roku. Na FB Lucas twierdzi, że moja notka to odgrzewanie kotletów, bo już w 2007 roku Polcon płacił za pobyt tylko gości honorowych. Jako główny koordyntaor Polconu/Euroconu 2010 wiem też, że tak było w Cieszynie. Ale jako organizator bloku literackiego w Bielsku wiem tez, że w tym roku tak nie było. Warszawa czy konwenty ŚKFu mogą sobie na to pozwolić i ich program na tym nie ucierpi, a "prowincjonalne" Bielsko już nie. I zgadzam się z tobą, Polcon co roku powinien mieć te same zasady.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz