W obronie Gaimana

Oto post, o którym nie sądziłam, że kiedykolwiek go napiszę. Nie jestem wielką fanką twórczości Neila Gaimana, w dodatku przez kilka lat miałam do niego osobiste pretensje i ogólnie uważam, że  jest takim rock star pisarzem (jak Tony Stark jest rock star inżynierem, jeśli to porównanie ma jakiś sens dla kogokolwiek oprócz mnie), którego popularność jest oparta w dużej mierze na nim samym, a nie na jego twórczości.

Gdy więc pod dyskusją o filmach Tima Burtona Misiael rzucił uwagą, że wszystko, co Gaiman stworzył po "Sandmanie" jest już tylko piątą wodą po kisielu, właściwie powinnam się nim zgodzić. Ale jakoś nie potrafię.

Cały "zapalny" komentarz brzmi tak:
To zależy, czy czytałaś Sandmana. Jeśli tak, to wiesz, że na tak kompleksowym dziele kreatywność Gaimana musiała się w końcu wyczerpać. I tak cud, że potem napisał jeszcze bardzo, ale to bardzo udane "Neverwhere" i dosyć udanych "Amerykańskich Bogów", a potem tłukł tylko popierdówki i fanfiki (a to do Sherlocka Holmesa i mitologii Cthulhu ["Studium w szmaragdzie"], a to do Doctora Who {"Doctor Wife"]). Już przy "Chłopakach Anansiego" zgrzytałem zębami, bo to była po prostu nieudana, bardzo wtórna książka, ale "Księga cmentarna" już w ogóle mnie odrzuciła. Gaiman wyraźnie zachłysnął się swoim niewątpliwym talentem do kreowania unikalnego klimatu (notabene, trochę podobnego to burtonowskiego), przez co kompletnie olewa warstwę fabularną, prezentując jakieś kuriozalne opowieści bez najmniejszych twistów fabularnych.
i postaram się do niego odnieść najlepiej, jak potrafię.

Po pierwsze więc, owszem, czytałam "Sandmana". Więcej powiem, pod koniec grudnia zeszłego roku miałam nawet w planach przeczytać cały cykl ponownie, porównując go tom po tomie z "Sandman Companion", ale chwilowo pomysł z braku czasu zarzuciłam; moje twarde dyski zaś nazywają się Destiny, Death i Dream. I owszem, jest to "dzieło kompleksowe", pełne intertekstualnych nawiązań i dygresyjnych historii, dwie z nich są nawet moimi ulubionymi tekstami autorstwa Gaimana ever. Jednak trzeba wziąć pod uwagę to, jak bardzo złożonym medium jest komiks: scenariusz to faktycznie zasługa Gaimana, takoż bardzo twórcze przetworzenie postaci Sandmana, wywodzącej się przecież z superbohaterskich komiksów DC, ale do tego trzeba dodać oprawę graficzną McKeana i rysunki dziesiątek artystów zaproszonych do współudziału w tym ogromnym przedsięwzięciu. Gdyby to nie Jill Thompson i jej talent, scena z rozdziału 9 "Ulotnych żyć", gdzie Morfeusz po prostu siedzi na fotelu, zakrywając w smutku twarz, nie byłaby taka mocna. Kolejna rzecz to fakt, iż publikacja "Sandmana" (a więc i jego tworzenie) zajęło pełną dekadę (1989-1999) - nie jest to powieść, której napisanie zajmuje powiedzmy rok, czy opowiadanie, które zajmuje jeszcze mniej czasu. Gaiman zaś to nie Bułhakow, który dłubał i dłubał "Mistrza i Małgorzatę" do upadłego, tylko prosty autor, który siada, pisze, publikuje, voila i przechodzi do następnego projektu. Co chcę powiedzieć, to fakt, iż "Sandman" osiągnął taki sukces (i poziom) jest zasługą nie tylko Gaimana, ale i też np. redaktorki prowadzącej serię; podczas gdy za swoje powieści pisarz jest odpowiedzialny zazwyczaj sam.

Idźmy dalej. Nie wiem, jak Misiael rozumie słowo "kreatywność", ale słownik PWN definiuje je jako "tworzenie czegoś nowego, oryginalnego". Wracamy więc pośrednio do dyskusji o fanfikach: czy fakt, iż jedną z postaci występujących w "Sandmanie" jest Puk czyni całość fanfikiem do Szekspira? :D Ale nie o tym miałam pisać, tylko o oryginalności (bo chyba wszyscy się zgodzimy, że Gaiman cały czas coś nowego tworzy). Prześledźmy więc po kolei dokonania autora na polu powieści. W 1991 publikuje, wraz z Terry'm Pratchettem, "Dobry omen", oparty na "Apokalipsie św. Jana", potem na podstawie własnego scenariusza serialu dla BBC tworzy "Neverwhere" (1996), i jak nie jest całe założenie świata mocno inspirowane pierwszym urban fantasy, czyli "Polowaniem na jednorożca" Mike'a Resnicka, to zjem swój kapelusz; potem jest "Stardust" (1999), inspirowany brytyjskimi podaniami, do którego genialny fanfik napisała Susannah Clarke. Dopiero po zakończeniu pisania scenariuszy do "Sandmana" Gaiman napisał "Amerykańskich bogów" (2001) i odpryskowych, zdecydowanie lżejszych w tonie "Chłopaków Anansiego" (2005) - obie powieści inspirowane mitologiami, ale koncept bogów żyjących we współczesnym świecie jest chyba dostatecznie oryginalny? Potem jest jeszcze "InterWorld", którego nie czytałam, więc trochę trudno mi się na jego temat wypowiadać. Wygląda więc na to, że Gaiman oryginalny w swoich dziełach dla dorosłych nigdy nie był.

"Księga cmentarna" (2008), która odrzuciła Misiaela, jest natomiast pozycją kierowaną do dzieci i trudno od niej wymagać "twistów fabularnych", bo jej komplikacja fabularna jest dopasowana przede wszystkim do wieku desygnowanego czytelnika. Jest to typowe "coming-of-age story", podobnie zresztą "Koralina" (2002). Zarówno te dwie pozycje, jak i kierowane do jeszcze młodszych czytelników "Wilki w ścianach" (2003) są horrorami i rozumiem, że można je odgórnie przyporządkować do kategorii "burtonowskiego klimatu", choć jest to pewna generalizacja. Co jednak z "Oddem i lodowymi olbrzymami" (2008), bardzo zabawnym re-tellingiem nordyckiego mitu, który do zaproponowanego schematu zdecydowanie nie pasuje?

Kolejna rzecz, z którą się nie zgadzam (przechodzimy płynnie do opowiadań oraz scenariuszy telewizyjnych, więc na marginesie warto zapytać, ilu pisarzy potrafi tak bardzo dywersyfikować media, dla których piszą - że nie wspomnę o poezji*), to stwierdzenie, że Gaiman "potem tłukł tylko popierdówki i fanfiki (a to do Sherlocka Holmesa i mitologii Cthulhu ["Studium w szmaragdzie"], a to do Doctora Who {"Doctor Wife"]. Każdy, kto czytał "Studium w szmaragdzie" wie, że jest to absolutnie genialny crossover, który w mniejszym stopniu oddaje hołd twórczości Lovecrafta niż ACD, poza tym ma wspaniały twist. Nie jest to moja osobista opinia, w 2004 roku opowiadanie otrzymało nagrodę Hugo, a w 2005 Locusa. Podobnie zresztą "The Doctor's Wife", już zdobyło nagrodę im. Raya Bradbury'ego, a jest nominowane do Hugo w tym roku (czy wygrało, dowiemy się już we wrześniu), które jest bardzo wyciszonym odcinkiem, pełnym emocji, rewelacyjnych dialogów, w przepiękny sposób łączy "starego" Doktora z "nowym" i już chwilę po emisji zapisało się jako klasyczna pozycja w uniwersum DW - że nie wspomnę o tym, iż Gaimanowi pozwolono wprowadzić jedną nową postać Time Lorda oraz dwie bardzo istotne zmiany do kanonu (osobowość TARDIS oraz zmiana płci przy regeneracji).

Jeśli już przy nagrodach jesteśmy, to wszystkie powieści dla dorosłych Gaimana (z wyjątkiem "InterWorld" zdobyły co najmniej nominacje do branżowych nagród: Locusa, Hugo, World Fantasy. Nebuli i BSFA. Podobnie zresztą utytułowany został za "Sandmana" czterema nagrodami Eisnera dla najlepszego scenarzysty. Misiaelowi nie podobali się ani "Chłopacy Anansiego", ani "Księga cmentarna" - jego prawo, ale vox populi się z nim nie zgadza.


Prawda jest zaś taka, że Neil Gaiman to idealny do roli idola twórca post-modernistyczny. Jego dzieła są pewne nawiązań kulturowych, napisane w dostatecznie rozpoznawalnym stylu, a jednocześnie bardzo uniformistycznym stylu, który będzie łatwy do odczytania dla wielu ludzi. Czy ma "talent do kreowania unikalnego klimatu"? Osobiście tego nie zauważyłam, wiem natomiast, że ma bardzo dobre wyjściowe pomysły, do których dorabia porządne fabuły (żeby daleko nie szukać, "1602", superbohaterowie Marvela w czasach elżbietańskich). To się sprzedaje na tyle dobrze, iż Gaiman doczekał się grona imitatorów, na naszym rodzimym podwórku jest to przede wszystkim Jakub Ćwiek.

Co do zaś "zachłyśnięcia" się talentem przez Gaimana, jest to człowiek, który osiągnął sukces w swojej dziedzinie. Pozostał przy tym w miarę skromny, w głębi ducha jest po prostu fanem (np. Douglasa Adamsa). Mógłby już właściwie nic nie pisać i tylko żyć z tantiem, a jednak co jakiś czas coś wydaje. Nie musi przy tym pisać "'pod publiczkę", jeśli więc jego dzieła są "kuriozalne" (czego nie zauważyłam), to takie jego prawo, bowiem osiągnął ten etap w swoim życiu, gdzie może w twórczości literackiej eksplorować te obszary, który interesują przede wszystkim jego samego, a i tak mnóstwo ludzi zechce to przeczytać. Jak dla mnie jest to sytuacja idealna.

*O poezji nie wspomnę głównie dlatego, że jest słaba.

Komentarze

  1. czy przez "Karolinę" masz na myśli, pierwowzór do filmu "Karolina i tajemnicze drzwi"? Bo jeśli nie to zupełnie nie wiem o kim piszesz, choć emocjonalność tej obrony każe się zastanowić nad przeczytaniem, którejś ze wspomnianych książek

    szczególne ciekawi mnie ten cały "Sandman", choć nie mam pojęcia o czym to ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, mam na myśli "Koralinę", na podstawie której powstał film Selicka.

      Sandman to cykl komiksów, które zapoczątkowały serię Vertigo, czyli ambitnych pozycji dal ludzi, którzy odczuwali już przesyt historyjkami o superbohaterach. Jest to kolosalna, epicka historia i właściwie nie da się jej opowiedzieć w kilku słowach, trzeba przeczytać.

      Usuń
  2. Zgadzam się z całym postem w 100% i oddaje w pełni moje odczucia wobec Gaimana i jego twórczości. Zgadzam się że Doctor's Wife jest fanfikiem Doktora Who ale jest to być może jeden z najlepszych fanfików jakie napisano. Podejrzewam, że tak sformułowana niechęć wobec pisarza bierze się przede wszystkim z faktu, że jest bardzo popularny i powszechnie znany - dla niektórych to najlepszy punkt wyjścia by pisarza nie lubić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótko - miałem nie podejmować rękawicy, ale...

      Przede wszystkim - twórczość Gaimana lubię, a raczej lubiłem do czasów Amerykańskich Bogów, po których Gaiman nie stworzył chyba już nic oryginalnego. Bardzo szanuję jego pracę, Sandmana uwielbiam, Neverwhere od BBC podobnież.

      @Koncept bogów żyjących we współczesnym świecie jest chyba dostatecznie oryginalny?

      Byłby, gdyby nie funkcjonował wcześniej choćby w regularnym uniwersum Marvela (Thor pojawił się tam już 1961, od tamtego czasu koncepcja była rozwijana aż do dzisiaj). Gaiman jedynie przeniósł ten koncept do świata literatury. I to dwa razy. Mógłym użyć też argumentu, że kopiuje sam siebie, w koncepcja owa wykorzystana była również w Sandmanie, ale nie zrobię tego, bo w Sandmanie było już chyba wszystko. Nawet kosmici.

      @"Księga cmentarna" (2008), która odrzuciła Misiaela, jest natomiast pozycją kierowaną do dzieci i trudno od niej wymagać "twistów fabularnych", bo jej komplikacja fabularna jest dopasowana przede wszystkim do wieku desygnowanego czytelnika.

      No patrz, a Koralinę z kolei darzę bardzo dużą sympatią, choć sytuacja, zdawałoby się, analogiczna.

      @Misiaelowi nie podobali się ani "Chłopacy Anansiego", ani "Księga cmentarna" - jego prawo, ale vox populi się z nim nie zgadza.

      Jestem tego świadom, ale nie bardzo wiem, po co pisać o takich oczywistościach?

      @Osobiście tego nie zauważyłam, wiem natomiast, że ma bardzo dobre wyjściowe pomysły, do których dorabia porządne fabuły.

      Z pierwszą częścią tego zdania zgadzam się w stu procentach, z drugą - już niekoniecznie. Większość ostatnich utworów Gaimana cierpi właśnie ze względu na prostotę fabularną - Mirrormask nie jest w moich oczach klapą totalną tylko dzięki McKeanowi i temu, co z robią z oprawą graficzną tego filmu, Księga Cmentarna to było właśnie fabularne kuriozum z intrygą bez jakiegokolwiek sensownego rozwiązania (fakt, że toto dostało Hugo do dziś budzi moje niepomierne zdziwienie). Nie wiem, jak to wygląda ostatnio, bo jakoś nie palę się do czytania kolejnych pozycji Gaimana (o wiele bardziej interesuje mnie twórczość jego obecnej partnerki życiowej), ale raczej wątpię, by coś się zmieniło na lepsze.

      cdn.

      Usuń
    2. @osiągnął ten etap w swoim życiu, gdzie może w twórczości literackiej eksplorować te obszary, który interesują przede wszystkim jego samego, a i tak mnóstwo ludzi zechce to przeczytać. Jak dla mnie jest to sytuacja idealna.

      Ależ proszę bardzo, życzę mu wszystkiego najlepszego na jego drodze twórczej i nieustającego wianuszka fanów. Ja widzę tylko, że artystycznie Gaiman kręci się w kółko. Są ludzie, którym to odpowiada - i nie ma w tym absolutnie nic złego! - ja jednak należę do osób oczekujących od artysty/rzemieślnika popkultury, że ciągle będzie eksperymentował z czymś nowym, ciągle będzie łamał schematy, szukał czegoś nowego, robił coś, czego jeszcze nie robił. Taki typ wolnego elektronu przemawia do mnie naprawdę mocno, gaimanowa (i burtonowska) zachowawczość (zwłaszcza w obliczu olbrzymiej wyobraźni obu tych panów) dokucza mi o tyle, że wyobrażam sobie, co mogliby osiągnąć, gdyby zaczęli łamać schematy, jakimi się obudowali w toku swojej pracy twórczej. No, ale to oczywiście ich prawo, tworzyć jak chcą - z tym polemizować nie zamierzam. Mnie zaś ma prawo się to nie podobać, co wcale nie musi oznaczać, że jestem jakimś tam hejterem (bo nie uważam się za takowego).

      I uroczy bonusik:

      @cara
      "odejrzewam, że tak sformułowana niechęć wobec pisarza bierze się przede wszystkim z faktu, że jest bardzo popularny i powszechnie znany - dla niektórych to najlepszy punkt wyjścia by pisarza nie lubić"

      Wyjątkowo marna prowokacja. Równie dobrze mógłbym napisać, że bronisz Gaimana tylko dlatego, że jest przystojny. Dla Twojej (i wszystkich zainteresowanych) wiadomości - nie obchodzi mnie czy dany twórca jest sławny czy nie, mam to w jak najgłębszym poważaniu. A nawet gdybym miał coś personalnie do autora, to i tak nie miałoby to dla mnie znaczenia w przypadku, w którym jego twórczość jest w stanie mnie (za)chwycić (casus Orsona Scotta Carda, którego personalnie wybitnie nie trawię, a którego twórczość - a przynajmniej jej niektóre obszary - kocham miłością głęboką, fanbojowską wręcz). Rzekłem, co rzec miałem. Ewentualnego flejma ciągnąć nie zamierzam.

      Usuń
    3. Dlaczego od razu flejma, na razie dyskutujemy, choć przyznam szczerze, że nie mam ochoty ciągnąć dyskusji, bo widzę, że się raczej nie dogadamy.

      Usuń

Prześlij komentarz