Towarzysze, których nie było

Mam wrażenie, że po tygodniu, jaki wrzesień zaserwował mi na sam koniec, nic już mnie nie przerazi do końca roku i nic nie wyda mi się zbyt trudne, by sobie z tym poradzić. Czuję, że potrzebuję długich wakacji w jakimś luksusowym spa, by wszystko odreagować. Ponieważ jednak nie mam na to czasu, spróbuję w ramach terapii napisać dawno temu obiecaną Ninedin notkę. Nie będzie ona dokładnie taka, jaką miałam nadzieję, że uda mi się stworzyć, brak czasu na dokładniejszy research (czytaj: ponowne obejrzenie wszystkich odcinków ^_^), więc wybaczcie mi, drodzy czytelnicy, jeśli będzie po łebkach.

Jak wiemy, Doktor potrzebuje towarzysza, by trzymał go w ryzach, inaczej zdarza mu się zachowywać niebezpiecznie podobnie do prezydenta Rassilona (re: wydarzenia z "Waters of Mars" a.k.a Time Lord Victorious). Od 2005 roku mieliśmy trzy towarzyszki, różniące się nie tylko kolorem włosów, ale przede wszystkim osobowościami; Rose, Martha i Donna, każda z nich podróżując z Doktorem przeżyła przygodę życia, która nieodwracalnie ją zmieniła (choć tylko Martha wyszła na tym dobrze). Wraz z Jedenastą regeneracją dostaliśmy Amy - która była cudowna jako dziecko, mało zachwycająca jako osoba dorosła i całkiem przyzwoita jako mężatka - oraz Rory'ego, który wyrabiał się z odcinka na odcinek jako postać. Tak na marginesie, uważam, że pomysł wprowadzenia małżeństwa jako towarzyszy Doktora był genialnym posunięciem. Dlaczego? Bo mam nieodparte wrażenie, że choć towarzyszki się zmieniały, ciągle miały jedną wspólną cechę: wszystkie były młodymi, ciekawymi świata, wrażliwymi i inteligentnymi, pochodzącymi z Wielkiej Brytanii kobietami. Oczywiście tak musi być: choć nie ma w tym temacie żadnych oficjalnych badań, założę się, że gros widzów "Doctora Who" to właśnie przez mnie opisana grupa demograficzna. Ale chciałabym, żeby scenarzyści puścili wodze wyobraźni. Czasami nawet im się to udaje: tworzą postaci, które pojawiają się tylko w jednym odcinku, ale są tak cudowne, że widz chciałby, by zostały na dłużej. I im właśnie poświęcony będzie dzisiejszy wpis.

Towarzyszy, których nie było, nie i nie będzie podzieliłam na kilka kategorii, zdając sobie sprawę z tego, że niektórzy z nich pasują do kilku - ale trzeba było podjąć trudną decyzję i gdzieś ich przyporządkować. Lista jest oczywiście subiektywna i szczerze zachęcam do stworzenia własnych albo przynajmniej żywiołowej dyskusji w komentarzach (myślę, że taka dyskusja bardzo by mi się dzisiaj przydała).

EMERYCI

Pierwsza kategoria to emeryci (prawdopodobnie mogłam wymyślić lepszą nazwę, ale mój mózg nie pracuje na pełnych obrotach). Inspiracją do stworzenia tej kategorii było oglądanie nowych odcinków siódmej serii "Doctora Who" na przemian z "End of Time": sami rozumiecie, że jeśli dostaje się dwie tak cudowne postaci jak Wilfred Mott i Brian Williams (a.k.a. Arthur Weasley), to trudno nie zacząć się zastanawiać, co by było, gdyby Doktor faktycznie podróżował z osobą starszą. Z pewnością odbiło by się to na dynamice odcinków (zdecydowanie mniej biegania, więcej moralnych dylematów), ale im bardziej o tym myślę, tym wyraźniej jawi mi się problem wieku Doktora jako przeszkody. Jak bowiem ostatni członek potężnej obcej rasy w podeszłym wieku 1200 lat mógłby się zachowywać jak pięciolatek? Co nie zmienia faktu, że dynamika pomiędzy Doktorem z towarzyszem zyskałaby na świeżości - ja ciągle w pamięci mam pierwsze słowa Wilfa, gdy po raz pierwszy zobaczył TARDIS od wewnątrz. :D

I jeszcze jedna uwaga: z jakiegoś powodu mam głębokie poczucie, że silna kobieta pokroju Adelaide Brooke by się nie nadawała. Ona nie potrzebuje Doktora, by sięgnąć gwiazd.


DZIECI I NASTOLATKI

Zwrot o 180 stopni. Co by było, gdyby na pokład TARDIS trafił ktoś młodszy? Tumblr pełen jest wpisów na temat tego, jak to nieco starszy Stormaggedon byłby idealnym towarzyszem dla Doktora i ja się z tym zgadzam, pod warunkiem, że wyrósłby on na kogoś pokroju Calvina z "Calvina i Hobbesa": hiperaktywnego, sprawiającego mnóstwo kłopotów, żyjącego głównie w świecie wyobraźni i nieco samotnego chłopca. Nadawałby się również Tim Latimer ("Family of Blood"/"Human Nature"), wychowywany w szkole z internatem wrażliwy chłopiec, który na pokład TARDIS trafia uciekając przed wojną (Thomas Brodie-Sangster jest poza tym znakomitym aktorem, więc zawsze miło na niego popatrzeć na ekranie). Ale też nastolatkowie by się nadawali. Ręka w górę, kto choć przez moment nie zastanawiał się, jak sprawdziłby się jako towarzysz Jethro ("Midnight"). Albo Luke Smith, syn Sarah Jane Smith - przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni.


POSTACI Z PRZESZŁOŚCI

Cały wpis został zainspirowany odcinkiem "Dinosaurs on a Spaceship". Nie oceniłam go może zbyt wysoko, ale na plus należy mu zapisać fakt, że oprócz cudownej postaci ojca Rory'ego Chibnall dał nam również Johna Riddella (Rupert Graves) oraz Nefretete (Riann Steele). Oczywiście należy się zastanowić, dlaczego co poniektóre egipskie królowe tak łatwo akceptują koncept podroży w czasie i przestrzeni i nie mają problemów z adaptacją do wynalazków technicznych, ale już Riddel został napisany i zagrany znakomicie, z jego edwardiańskim akcentem, umiłowaniem do broni palnej (której Doktor nie używa!) i światopoglądem rodem z XIX wieku. Ciekawie byłoby zobaczyć jako towarzysza kogoś, kto nie dzieli z widzami zestawu zasad moralnych. Innym ciekawym przykładem w tej kategorii byłby Shakespeare - choć przyznam szczerze, że głównie interesowałoby mnie to, z iloma osobami bard z Avonu jest gotów flirtować.


OBCY

Amy z "The Big Bang Theory" zauważyła kiedyś słusznie, że jak na kogoś, kto może podróżować po całym czasie i przestrzeni, Doktor wykazuje niepokojącą słabość do odwiedzania Londynu z początku XXI wieku - oraz do wybierania sobie towarzyszy z tego okresu. Choć rozumiem motywację (widz musi mieć możliwość utożsamiania się z którąś z postaci), czasami chciałabym, by scenarzyści puścili wodze wyobraźni i dokooptowali Doktorowi kogoś z innej planety (są precedensy!) - albo nawet z Gallifrey (Master, anyone? - ich wzajemne relacje byłyby interesującym zwrotem fabularnym). Zaczęłam mieć takie poczucie dosyć wcześnie, już w drugim odcinku pierwszej serii nu!Who, gdy wprowadzono (a następnie uśmiercono) Jabe z Forest of Cheem ("The End of the World"). Podobne odczucia miałam przy Branniganie ("Gridlock") -  choć on oczywiście nie mógłby porzucić rodziny, by podróżować z Doktorem. Jako potencjalne towarzyszki w rankingach fanów przodują oczywiście madame Vastra i jej wierna pokojówka Jenny ("Good Man Goes to War"); od siebie dodam, że całkowicie zrozumiale.


MŁODE KOBIETY

Nie da się jednak ukryć, że najczęściej na towarzysza nadają się młode kobiety. Większość widzów pewnie chciałaby, by Doktor podróżował z madame de Pompadour, ale ja prędzej wybrałabym konia ("Girl in the Fireplace") niż ją. Natomiast do dziś po nocach śni mi się Sally Sparrow ("Blink") w TARDIS, nic na to nie poradzę, uważam to za zmarnowaną okazję na zatrzymanie cudownej Carey Mulligan w serialu. Podobne odczucia mam wobec Astrid (Kylie Minogue w "Voyage of the Damned"), nawet jeśli byłoby to bezczelne granie na fetyszu pokojówki. Bardzo lubiłam też Yvonne Hartmann, bezwzględną, acz nie pozbawioną ludzkich uczuć szefową Torchwood ("Doomsday") - nie mieliśmy na pokładzie TARDIS typowej kobiety sukcesu, prawda? Mam również wrażenie, że propozycji podróżowania z Doktorem nie oparłaby się wnuczka Joan Redfern ("Family of Blood"/"Human Nature"), a lady Christina de Souza ("The Planet of the Dead") całkowicie podbiła moje serce (choć przez większość fanów została oceniona dosyć chłodno) nie tylko cudownym nazwiskiem, ale przede wszystkim tym, że nie uznała automatycznie kierownictwa Doktora. Listę zamyka Rita z "The God Complex", dokładnie z tych samych powodów - plus mam słabość do sarkastycznych postaci!

Wczoraj pożegnaliśmy się z państwem Pond (a przynajmniej tak podejrzewam, bo seans "Aniołów na Manhattanie" dopiero przede mną, więc bez spoilerów proszę), a ja już nie mogę się doczekać nowej towarzyszki. Clara Oswin, mimo że jest młodą, znudzoną kobietą, wydaje się być kimś nowym i oryginalnym (a przynajmniej nie pochodzić z naszych czasów). Czas pokaże, co z niej wyrośnie, ale początek jest bardzo zachęcający.

EDIT: Przyjaciele, których nie miałem czyli Dziesięciu towarzyszy których nie miało Jedenastu Doktorów (a właściwie dwóch) zwierza i Do TARDIS trzeba dwojga (zwykle) ninedin to przecudowne uzupełnienia tego wpisu. Ja traktuję je jako wcześniejsze prezenty urodzinowe.:D

P.S. W sprawie urodzin: Teoria się na nas wypięła, więc chyba zmienimy lokal. Detale podamy w przyszłym tygodniu, jak już coś na 100% ustalimy.

Komentarze

  1. Lubimy obie lady Christinę, wow :) (i ja też bym mogła widzieć Merlina, znaczy, Jericho, w roli towarzysza!

    Doktor i Master, razem, w TARDIS, byli (rewelacyjni!) w "Scream of the Shalka", gdzie Jacobi był Masterem. Kupiłabym to tego samego dnia, gdyby tylko wyszło kiedyś na DVD...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BTW wczoraj przed Doktorem widziałam zapowiedź nowego sezonu Merlina - wyglądała tak fanie, że aż Wam trochę zazdroszczę, że oglądacie, ale nie na tyle, żeby samej zacząć i nadrobić poprzednie serie.

      Usuń
    2. My? Ja Merlina nie oglądam. Mam wrażenie, że nie jestem targetem. Co nie zmienia faktu, że podobnie jak tobie jest mi żal. Ale nie mam aż tak dużo czasu, by sobie kolejny serial dokładać.

      Usuń
    3. Hm, w takim razie tylko Ninedin zazdroszczę :) hmm, skąd mi się wzięło, że Ty też oglądasz?

      Wizards vs Aliens sobie dołożysz :>

      Usuń
    4. Nie tylko, mam zamiar zacząć Once Upon a Time i Paradise. Ale z drugiej strony muszę sporo nagonić, Good Wife, House'a i Dwonton Abbey. Właściwie tylko z DW i Glee jestem na bieżąco.

      Usuń
    5. Ja po pierwszym odcinku Paradise mam mieszane uczucia, ale zdecydowanie zamierzam oglądać dalej.

      Usuń
    6. Mnie dzisiaj znajoma poleciła mówiąc, że to najlepsza premiera sezonu.

      Usuń
    7. Trailer do Merlina dobry jest, a ponieważ spotkałam się z nim dużo wcześniej, więc postanowiłam nadrobić zaległe serie i naprawdę nie żałuję. A ile zabawy jest przy zgadywaniu kto z obsady Merlina pojawił się w Doktorze.

      Usuń
    8. I vice versa, też jest fajna zabawa. Choć jeszcze lepsza jest wymiana aktorów pomiędzy ekranizacjami książek o Potterze i DW. Już nigdy się nie nauczę, że ojciec Rory'ego to Brain, a nie Arthur.

      Usuń
  2. Oraz, mam o tym (Shalka) notkę :P: http://ninedin.blox.pl/2011/09/Skakanie-po-animacjach.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że masz, pamiętałam o niej, ale nie widziałam Shalki, więc pisząc te słowa, miałam na myśli głównie Simma i głównie z końcówki "End of Time".

      Usuń
  3. Proszę Cię, to by był przerażający ideał: jakby Master (Simm) i Doktor (Tennant) mieli być towarzyszami w TARDIS, to ja bym ze szczęścia nie odeszła od telewizora już chyba nigdy i umierała po kawałku, czekając nerwowo na kolejne odcinki. Chyba napiszę odpowiedź na Twój wpis, ale dopiero po konferencji (czyli za tydzień :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz, napisz, takie serie wpisów "rozmawiających" są bardzo fajne.

      Usuń
  4. Poprawka do powyższego: Jethro, Jethro, jethro - nigdy nie zapamiętam, jak on miał na imię :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pierwsza zrobiłam błąd. Co zabawne, nie sprawdziłam jego imienia, będąc święcie przekonana, że pamiętam dobrze.

      Usuń
  5. Napisałam własny wpis na ten sam temat :). Dzięki za inspirację!

    OdpowiedzUsuń
  6. Luke jak Luke, jako towarzyszy Doktora wolałbym Rani i Clyde'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie oglądałam starych serii, y'know.

      Usuń
    2. Przecież nie mówię o starej serii tylko o Sarah Jane Adventures. Nie The Rani tylko Rani Chandra i Clyde Langer.

      Usuń
  7. Riddell miał na imię John, nie Charles:

    http://tardis.wikia.com/wiki/John_Riddell

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz