Coś się kończy, a ja tego nie lubię (pierwszy raz jest najważniejszy)

Mam ci ja, jak pewnie każdy człowiek, swoje malutkie "quirksy" (mam też duże "issues", ale dzisiaj, a najlepiej wcale, o nich nie rozmawiamy), np. strasznie mnie irytuje, gdy dyskusje, które powinny toczyć się na blogu, przetaczają się przez FB, mimo iż zdroworozsądkowo wiem, że social media są ważnym narzędziem promowania bloga - dlatego tak mnie cieszy możliwość podpięcia systemu komentarzy z FB pod bloga na niektórych platformach blogowych i żałuję, że więcej osób z niej nie korzysta (to jest wygodne!)

Innym moim "quirksem" jest coś, co wyszło na jaw w zeszłym tygodniu na tumblrze. Otóż zaczęłam czytać "Rivers of London" Bena Aaronovitcha, książkę, którą prawie trzy lata temu poleciła mi znajoma z Australii; owa znajoma ma bardzo wysoki współczynnik kompatybilności gustu czytelniczego ze mną, jeśli mi się coś spodoba, jej prawdopodobnie też i vice versa, więc mamy tendencję do polecania sobie nawzajem rzeczy, które nas zachwyciły (Matthew Swift, Aaronovitch - dostaną niedługo własną notkę, obiecuję - czy Flora Segunda), ale niekoniecznie do ich natychmiastowego czytania. Te odwlekanie w czasie jest właśnie owym "quirksem", który pomogła mi doprecyzować Fabulitas, zostawiając suche, złośliwe komentarze pod moimi wpisami (ale nie marudzę: i ona, i Carrie postanowiły zacząć w najbliższym czasie czytać "Rivers of London", Beryl już czyta, więc przynajmniej zalążki polskiego fandomu są  - my work here is done :D)

No bo proszę: czytam książkę, podoba mi się ona na tyle, że co chwilę przerywam lekturę i albo umieszczam cytat na sieci, albo wysyłam smsa do Beryl (dzięki za cierpliwość, mniejsze dzięki za rewanż), aż nagle przestaję ją czytać, bo wiem, że nie mam drugiego (ani trzeciego!) tomu i raczej w najbliższym czasie mieć nie będę (na szczęście zaraz potem się okazało, że jednak będę mieć, już chyba przyszedł,  jest geograficznie mniej więcej w tym samym miejscu co ja i może już dziś wieczorem będę mogła go zacząć czytać!)

Inny przykład: z wszystkich discworldowych cykli powieściowych najbardziej lubię ten o Tiffany Obolałej; jest on stworzony jakby pode mnie, trochę na obrzeżu cyklu o wiedźmach, z młodocianą bohaterką (wpis o małych dziewczynkach, pamiętam, też w końcu powstanie), świadomą zasad rządzących światem, plus są Nac Mac Feeglowie (zdałam sobie ostatnio sprawę, z faktu, że serwis klopsztanga, czyli taki kwejk po śląsku, śmieszy mnie głównie dlatego, że kojarzy mi się podświadomie z Nac Mac Feeglami), ale tomu czwartego, czyli "W północ się odzieję", nie przeczytałam aż do tego roku. Dlaczego? Bo mam świadomość, że to jest zamknięty cykl, więcej książek o Tiffany już nie będzie i jak przeczytam ten czwarty tom, to już nigdy nie będę go mogła przeczytać po raz pierwszy.

Dalej: posiadam wszystkie powieści Diany Wynne Jones (i kolejny pomysł na notkę), ale przeczytałam ich mniej więcej połowę. DWJ nie żyje, nie napisze już więcej książek, więc ja je sobie dawkuję, by mi ich nie zabrakło. Powiecie, że mogłam bym je czytać ponownie (i tak robię, z cyklem o Chrestomancim), ale to nie zmienia postaci rzeczy: każdą z tych książek tylko raz mogę przeczytać po raz pierwszy, potem mogę już tylko do nich wracać - i choć jest to przyjemnie, nie powoduje już takiej maniakalnej euforii jak pierwszy raz.

Fabulitas zdziwiło też, że mimo mojego zachwytu serialem "The Good Wife" (sooo good) kończę dopiero oglądanie drugiego sezonu. I znowu: nie chcę oglądać zbyt wielu odcinków na raz, bo wtedy nie będę ich dostatecznie doceniać, tych wszystkich subtelnych zachowań, powerplayów pomiędzy postaciami, sieci powiązań i zależności, prób podejścia przeciwników, sędziów, manipulowania innymi. Temu serialowi należy się powolne oglądanie.

Podobno zachowywałam się tak od dziecka: nie zjadałam otrzymanych słodyczy, tylko chomikowałam je i dawkowałam sobie przyjemność przez dłuższy czas; przełożenie tego na odbiór kultury jest po prostu naturalnym przełożeniem mojej osobowości na zainteresowania. Nie macie pojęcia, jak bardzo nagimnastykowałam się przy pisaniu pracy magisterskiej, by nie musieć przeczytać wszystkich książek Angeli Carter. :D W jednym przypadku oparłam całą tezę o pierwszą stronę powieści, such fun.

Dziwne? Może, ale to po prostu "quirk". Jestem pewna, że każdy jakieś ma, choć może nie do końca zdaje sobie z nich sprawę. Ja swój znam i akceptuję i właściwie nawet się z niego cieszę, choć czasami sama się na siebie wkurzam, bo nie mogę o pewnych rzeczach dyskutować na bieżąco. Dlatego np. "Doctora Who" oglądam najszybciej jak się da; plus dochodzi tu jeszcze jeden czynnik, czyli spoilerujące gify na tumblrze - a ja za spoilerami nie przepadam, choć też nie staram się ich bardzo unikać.

A wy macie jakieś dziwaczne zachowania, jeśli chodzi o odbiór kultury? Chętnie o nich poczytam.

Komentarze

  1. A ja mam zupełnie odwrotnie. Jeśli coś mi się spodoba, to muszę się z tym zapoznać kompleksowo zaraz, natychmiast, bo inaczej umrę. A później mogę wracać po raz tysięczny do całości, lub ulubionych fragmentów. Przez to bardzo często czytanie książek zaczynam od ostatniej strony.

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba z kryminałami masz problem, prawda? :D Ja tak czytywałam Marthę Grimes (cykl o Richardzie Jurym), zaglądałam na ostatnią stronę i zwykle udawało mi się uniknąć spoilera, kto zabijał, ale raz nie, więc zamiast zwykłej techniki czytania kryminałów (domyślić się, kto zabił) musiałam zastosować inną (czy jest odpowiednia ilość wskazówek, by czytelnik się domyślił, że to ta osoba jest zabójcą).

    OdpowiedzUsuń
  3. Kryminałów ostatnimi laty prawie nie czytam, więc nie stanowi to jakiegoś większego problemu, ale w przypadku takich książek zazwyczaj starałam się powstrzymywać przed zajrzeniem na koniec (nie zawsze skutecznie).

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam dokładnie to samo! Najgorzej jest, kiedy człowiek wciągnie się w coś bardzo popularnego i potem wszyscy znajomi mu spojlerują. Z tego powodu przeczytałam jednak szósty i siódmy tom Pottera od razu, jak tylko wyszedł po angielsku i chociaż raz byłam przed wszystkimi ;) Ale ogólnie też wolę sobie dawkować i też chomikowałam słodycze w dzieciństwie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się boję dzielić tym, co polubiłam. Książkami, filmami, muzyką. Boję się, że to moje ukochane się komuś nie spodoba, a mi wtedy jest strasznie żal. No i w sprawie filmów i muzyki to nie jest problem, ale jeśli chodzi o książki... To nie jest dobra cecha dla bibliotekarki. Mam od jakiegoś czasu nawet rozgrzebany o tym wpis na bloga, muszę go w końcu dokończyć. A właśnie, to ciekawe - na blogu nie mam większych oporów z dzieleniem się moimi fascynacjami.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, czasem też tak mam, nie podoba mi się to uczucie, gdy ktoś krytykuje coś, co ja bardzo lubię, czuję się nadopiekuńcza matka wtedy. Ostatnio tak miałam z najnowszym odcinkiem "Doctora Who", mnie się bardzo podobał, a ludzie na sieci powiedzieli "meh" i poczułam się smutna i wyalienowana. Na szczęście mniej więcej wiem, co się znajomym może spodobać i vice versa i nasze polecanki są już teraz zazwyczaj trafne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam podobnie z Potterem, przy czym zamawiałam w księgarni kilkanaście kopii nawet, przychodziły rano w dzień premiery i wszyscy albo siadaliśmy razem i zaczynaliśmy czytać, albo rozjeżdżaliśmy się do domów. Prowadziło to do zabawnych sytuacji, gdy np. osoba najszybciej czytająca dochodziła do momentu, gdy Snape zostawał nauczycielem DADA i robiła głośno "Aaaaaa!", po czym czekała, aż ktoś dojdzie do tego samego fragmentu, by móc z kimś o tym porozmawiać. Such fun.

    OdpowiedzUsuń
  8. strasznie mnie irytuje, gdy dyskusje, które powinny toczyć się na blogu, przetaczają się przez FB
    Chryste na motorze, kocham cię kobieto, wyjdź za mni...!!! To jest, yyy, znajduję twój punkt widzenia wysoce zbieżnym z moim, prawdaż. ^^

    Do tej pory nie mogłam pojąć co ludzie takiego widzą w kwejku, ale po ślunsku it totally makes sense! XD (Ale dla mnie "Łojzicku!" to po góralsku jest).

    Oszczędzam dobre cukierki (a w mieszankach zawsze na koniec zostawiam jeden z najlepszej odmiany), ale nie umiem tak ze strawą kulturową. Jak wpadnę w fan-ciąg, nie przerywam, póki się nie obudzę po ostatnim The End, wokół kurz opada, a do mnie dociera nie tylko świadomość (bo ta była już wcześniej, w miarę zbliżania się do końca), ale i poczucie, że już więcej nie będzie. I zawsze mi tym okropnie... :(

    Mam podobnie do Karoliny, nie potrafię rozmawiać "realowo" o moich fascynacjach. A przy czytaniu, od dziecka pilnowałam, żeby nie odsłaniać okładki postronnym oczom, do dzisiaj mi to zostało.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja tak miałam z "Nawałnicą mieczy", musiałam przeczekać, aż znajoma przeczyta, bo mnie aż język świerzbił od nadmiaru death issues. I niestety,jam jedną z tych, co wolą się nachapać na zapas-choć niekoniecznie, ostatnio trochę przystopowałam. Bo często jest tak, że seriale, które śledzę nadają po tygodniowej (labo dłuższej przerwie)-i wtedy mam wrażenie, że część rzeczy mi ulatuje. Dlatego zmieniłam swoje podejście do tych spraw (jak na razie się tego trzymam).

    OdpowiedzUsuń
  10. U mnie problem pojawił się też teraz, z "Rivers of London", chciałam z kimś pogadać, zareklamowałam Beryl, ona zaczęła czytać, myślałam, że problem jest rozwiązany, ale ona czyta powoli, bo tylko w autobusach. W efekcie plan spalił na panewce, ale hej, inne osoby zaczęły czytać, będzie z kim rozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale ja już mam męża, więc z żalem muszę odmówić propozycji małżeństwa.


    Nac Mac Feeglowie posługują się gwarą góralską, zgadza się, dlatego moje skojarzenie nie jest do końca trafne, ale w mojej głowie istnieje wyraźnie. Poza tym jest jeszcze kwestia pewnej filozofii życiowej, jak ten facet, to przesuwa rekina, bo patrzy na wodę - bardzo nac mac feeglowe zachowanie, prawda?


    Ale nie czytałaś harlekinów? :D


    Mam wrażenie, że kiedyś mogłam się zachowywać inaczej, a potem przyszedł "Cowboy Bebop" i "You gonna carry that weight" i wszystko się zmieniło. Dopóki czytam/oglądam, to w pewnym sensie czuję się częścią świata przedstawionego i nie chcę tego uczucia utracić.

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja znowuż a propo spoilerów nie lubię, jak wyraźnie zaznaczam, że czegoś nie widziałam/czytałam, a ci dawaj i tak zaczynają nawijać jak katarynka. I potem wychodzi, że np. nie zaczynam dalej oglądać "Boardwalk Empire", czy innego tytułu dzięki uprzejmym donosicielom;p No a poza tym: jedni wchłaniają w trymiga, inni wolą do czegoś inaczej przysiąść. Jak tak mam z "Doctorem Who" [z cyklu nie oglądam, bo właściwie czemu?].

    OdpowiedzUsuń
  13. A obejrzyj ze dwa epizody, "Blink", "Midnight" i "The Eleventh Hour" lub "Rose" lun "The Bells of Saint John" do wyboru; bo to całkiem inna rzecz, gdy czytasz o fabule, a całkiem inaczej, gdy sama ją oglądasz. A to są bardzo dobre odcinki, może akurat cię wciągnie.


    Tak przy okazji, informowanie o spoilerach jest dobrą praktyką. Zawsze staram się umieścić disklejmer na początku posta.

    OdpowiedzUsuń
  14. Z góry się zgadzam, że feeglowe, ale rekina muszę dopiero znaleźć, bo skupiłam się na kocie, co wyszedł na plac szukać wiosny. :D

    Ale nie czytałaś harlekinów? :D
    Próbowałam, jeszcze na nastoletnim etapie czytania wszystkiego co było papierowe i nie uciekło, ale nie zwalczyłam nawet pierwszej strony. Znakiem tego, anty-jakość musiała być naprawdę mocarna, zważywszy, że mi wtedy jeszcze nie przeszkadzało nawet straszliwe drewno Panów Samochodzików. Wobec tego przy znawczyniach tematu jestem cienka, jako że moje obycie ogranicza się do okazyjnie zapuszczanych żurawi i koneserstwa okładkowego, bo mam słabość do bukietowo-jedwabno-klejnotowego kiczu. W kwestii literatury pościelowej jestem zwolenniczką zasady, że fanfiction najlepszym przyjacielem dziewczyny. ;D

    w pewnym sensie czuję się częścią świata przedstawionego i nie chcę tego uczucia utracić
    Ja też, jeszcze jak. To jest taka esencja fanowania - "jeszcze trochę, jeszcze nie chcę stąd odchodzić". Zwierz miał jakiś czas temu wpis o tej rozpaczy po nieuchronnym zakończeniu...

    OdpowiedzUsuń
  15. Rusty: 1. Ja też czytam "Rivers of London", przez Was; 2. Z odwlekaniem masz DOKŁADNIE TAK SAMO jak Drakaina, a dokładnie inaczej, niż ja - ja muszę już, teraz, natychmiast, do nocy i bez snu, jak trzeba; 3. Mnie się też bardzo ostatni odcinek Doktora podobał; 4. Fajna notka. 5. Przepraszam za fejsbuk.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja mam problem z pochłanianiem, kiedy coś mi się spodoba, często popadam w lekko obłąkane oglądanie/czytanie, z cyklu teraz zaraz i wcale nie potrzebuje spać, jeść i żyć. Książki czytam od końca [znaczy rozwiązanie], seriale oglądam w kratkę [pierwszy sezon normalnie, przy kolejnych skaczę -pierwszy, drugi, trzeci odcinek, ostatnie trzy i środek sezonu]. Nie lubię napięcia jakie towarzyszy takiemu oglądaniu, dlatego czasem robiąc to, na drugim monitorze czytam spojlery i rozwiązania fabularne. A i dochodzimy do kolejnego dziwactwa - absolutnej miłości do spojlerów. Mam jeszcze problem z przewijaniem kiepskich filmów. Podobno staję się przez to mniej true kinomanem, ale cóż, czasem nie mogę znieść nagromadzenie głupot na minucie taśmy.


    I też zgadzam się z Karoliną. Wirtualnie ok, mogę pisać co myślę o niektórych dziełach i swoich fascynacjach, ale wiem z doświadczenia, że przenoszenie tego do reala kończy się dziwnym "poklepywaniem po pleckach" i zdezorientowaniem słuchacza. Unikam :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ninedin, ja rozumiem pisanie notek według punktów, ale komentarzy? :D To już wyższy poziom skrótowości. Nie masz co przepraszać za FB, przecież nie twoja wina, tak samo nie wymagam, żeby nagle wszyscy zaczęli wchłaniać kulturę tak jak ja czy Drakaina. Mówię tylko, że mi to działa na nerwy. I dobrze, że czytasz "Rivers of London", to sympatyczna książka.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja czytałam, tylko znajoma mamy mi odmawiała dostępu do tych spod znaku Temptation, czyli tych najbardziej porno. Zupełnie nie wiem czemu, w domu miałam dostęp do Mastertona i Friday i Lwa-Starowicza.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ach, internet sprawia, że czujemy się wspólnotą z innymi odbiorcami kultury bardziej niż w RL. Ale twój system oglądania jest szalony! Szalony, powiadam! Ja bym chyba tak nie potrafiła, cenię sobie linearność. Choć zdarza mi się przewijać filmu, stary "TRON" tak oglądałam, bo w latach 80-tych miało to sens, takie popisywanie się efektami specjalnymi, ale już dawno przestały być imponujące.

    OdpowiedzUsuń
  20. Jak masz kindle'a, to najlepiej przez amazona.co.uk, jak nie masz, to polecam stronę awesomebooks.com, która wysyła za darmo, jeśli tylko kupisz dwie książki. Ja za swoje kopie płaciłam ok. 20 złotych i ta książka jest warta zdecydowanie więcej. A od dzisiaj zaczynam na tumblrze spamować "Moon Over Soho", bo wczoraj dostałam do rąk. :D



    Ja tak kupowałam cykl o Chrestomancim Diany Wynne Jones, każdy tom w innej księgarni internetowej (wydał to Amber, który szybko daje książki do tanich punktów sprzedaży), bo tylko tam były.

    OdpowiedzUsuń
  21. Niestety, kindle'a się jeszcze nie dorobiłam, ale na awesomebooks zajrzę. Twórczości pani Jones też się chyba przyjrzę... Kurczę, tkwiłam sobie kiedyś w nieinternetowym świecie i miałam wrażenie, że dużo książek czytam, a teraz ciągle widzę coś nowego na co mam ochotę ;) Nie mówiąc już o serialach. Nie to, że narzekam, ale chętnie wydłużyłabym trochę dobę :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Ależ to ci zupełnie nie przeszkadza, rozmawiaj, rozmawiaj.

    OdpowiedzUsuń
  23. Internet poszerza horyzonty. :D A tak serio, ja mam dokładnie ten sam problem, musiałam odstawić blogi książkowe w większości, bo jak sobie poczytałam wpisy, to potem od razu fortunę na książki wydawałam. A czasami nie były one dobre. Teraz staram się polegać na polecankach znajomych bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  24. Taa, ja tak mialam z Teen Wolfem...

    OdpowiedzUsuń
  25. Kurczę, pamiętam DWJ, swego czasu zaczytywałam się w Chrestomancim, stanęłam na Konradzie. I właśnie przyszło mi do głowy żeby wygooglować czy było coś po tym (yay, byo! :>)

    Na ogół jestem z tych, którzy po znalezieniu czegoś mega fajnego wpadają w manię i - o ile możliwe - łykają wszystko na raz. Ale trochę zaczybam to podejście rozumieć. Cały czas szukam "Asha" Herberta ale wiem, że nawet jeśli kupię - nie zacznę czytać. Bo ta świadomość, że nic więcej nie powstanie jest naprawdę dołująca. A jeśli na tym się nie kończy? Damn, just... damn.

    OdpowiedzUsuń
  26. W Polsce już chyba nie, "Los Konrada" wyszedł bodajże jako ostatni, w UK wyszło jeszcze "Pinhoe Egg", bardzo dobra książka, chyba moja ulubiona w cyklu, głównie dlatego, że po niej zrozumiałam Kota (strasznie go nie lubiłam w "Zaczarowanym życiu").

    Re: Herbert: "Ash" jest na awesomebooks.com za niecałe 7 funtów (http://www.awesomebooks.com/search/default.aspx?sort=price_asc&q=herbert&fs=1&keywords=ash&x=0&y=0&condition=all&price=all&format=), ale jeśli nie kupisz, to zrozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  27. Jak to dobrze. Myślałam, że w kwestii dyskusja na FB vs blog tylko ja tak mam. Nie daj Boru zrobię sobie dzień zaległości na FB, a wtedy spróbuj nadgonić takie komentarze w siedmiu różnych wątkach u trzech różnych blogerów. A gdyby było na blogu, jak pan Bór przykazał to możnaby hurtem przeczytać, zamiast dostawać oczopląsu.
    Mam też podobnie jak Karolina Przybyła - boję się dzielić. Ale wynika to stąd, że lata temu się nacięłam gdy Żonie swej poleciłam Moulin Rouge (ukochany film). Ona uznała go za najgorszą hollywoodzką szmirę - zdania do dziś nie zmieniła - i od tego czasu używa tego jako koronnego argumentu przy moich polecankach, że "nie znam jej gustu".
    Na szczęście w Lubego gust trafia 95% przypadków. Ostatnio np. "Love and Other Drugs" ale dla nas to film o dość osobistym wydźwięku (Mysz ma podobnie jak postać Hathaway w tym filmie...)

    OdpowiedzUsuń
  28. Jak można nie lubić "Moulin Rouge"? OK, wiem jak, to jest chyba faktycznie film, który albo się kocha, albo nienawidzi. Nie widziałam "Love and Other Drugs".

    U mnie dochodzi jeszcze problem tego, że mnie na FB już od lat nie ma i raczej już nie będzie Przyzwyczaiłam się do tego, że pewne rzeczy w związku z tym mnie omijają, jest to konsekwencja decyzji, którą podjęłam. Ale dyskusje o notkach blogowych powinny się odbywać na blogu, inaczej nie ma to sensu: równie dobrze można by publikować notki na FB.

    OdpowiedzUsuń
  29. MR jest rzeczywiście filmem wywołującym skrajne emocje (love/hate), ale byłam przekonana, że jej się spodoba. Mam wrażenie, że Żona jest zbyt wielkim cynikiem by docenić duszę tego filmu :P
    "Love and Other Drugs" polecam. Jeśli podejdziesz do tego jak do zwykłej komedii romantycznej, możesz być mile zaskoczona.


    Dokładnie. Ja też powoli dochodzę do decyzji, by nie spinać się tak strasznie, gdy coś blogo-pochodnego mnie na FB omija. W razie czego mili blogerzy wytłumaczą co zostało powiedziane wcześniej. Po to są sekcje komentarzy w blogach by tam wszystko trzymać. Inaczej powstaje CHAOS. A jego miejsce jest w starożytnej mitologii.

    OdpowiedzUsuń
  30. Niech żyją polscy wydawcy ucinający końcówki serii.

    Dzięki za info. :) Może po wypłacie, tak czy siak wychodzi o wiele taniej niż allegro.

    OdpowiedzUsuń
  31. A, nie, to nie tak, po prostu Amber kupił to, co na dany moment istniało, "Pinhoe Egg" wyszło już później, a oni tego nie dokupili.

    OdpowiedzUsuń
  32. Ja to jestem z tych łapczywych. Cukierki zjadam wszystkie naraz, poczynając od tych najlepszych, a kończąc na tych które smakują mi mniej. Książki lubię czytać całymi seriami, pamiętam, jak z gorączką obdzwaniałam wszystkie księgarnie w Białymstoku, żeby skompletować serię o Żywostatkach Robin Hobb - w każdej księgarni była inna część - a potem mąż musiał je wszystkie objechać i zakupić natychmiast. Seriale też lubię oglądać sezonami, raczej niż odcinkami. Jedynie z LOSTem było inaczej...

    Nie cierpię zatrzymywania filmów na dvd, żeby zrobić herbatę, czy pójść do toalety. Doprowadza mnie to do szału. Wczoraj zagroziłam rozwodem mężowi, który zgłodniał w trakcie ostatniego odcinka pierwszego sezonu Sherlocka. Seriously???


    Za każdym razem, gdy leci w TV, ogłądam LOTR - nieważne, że z reklamami trwa ponad 4 godziny...

    Muszę, po prostu muszę, dorwać Rivers of London.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz