Szaleństwo króla Thorina, czyli "Pustkowie Smauga"

Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy i 12 grudnia wyruszyliśmy na południe, do Shire (znaczy do Czech, ale ja ciągle mam w głowie stareńki już felieton Jarosława Grzędowicza), by zobaczyć drugą część "Hobbita" w ostrawskim kinie. Nie pierwszy raz stosujemy tę metodę, od czasu do czasu polscy dystrybutorzy starają się zaoszczędzić trochę pieniędzy i nie wprowadzać premier do kin od razu, co w czasach internetu jest strzelaniem sobie w stopę. Tym razem grupa była tylko sześcioosobowa (ale znane są przypadki, gdy sekcja tolkienowska musiała wynajmować autokar, by zawieźć za granicę wszystkich chętnych na seans).


Nie wszystkim podobało się tak bardzo jak mnie, ale też powinnam wyjaśnić, że nigdy wielką fanką "Władcy pierścieni" nie byłam. Doceniałam epickość, rozmach, odzwierciedlenie artystycznych wizji Howe'a i Lee na taśmie filmowej, ale żeby oglądać w kółko? Co to, to nie. Porwał mnie dopiero "Hobbit". W postaci Bilba w wykonaniu Martina Freemana odnalazłam wiele z siebie (z tą różnicą, że ja bym na żadną wyprawę nie poszła), Richard Armitage jako Thorin wreszcie mi pokazał, o co chodziło z całym tym uwielbieniem dla Aragorna, a Śródziemie... No cóż, mogłabym się tam jutro przeprowadzić. Marzę o tych wszystkich albumach omawiających kostiumy, scenografię czy techniki kręcenia filmu, oglądam dodatki na rozszerzonej edycji DVD i wywiady promujące "Pustkowie Smauga".

Są ludzie (do niedawna zaliczałam się do ich grona również ja), którzy narzekają na to, że z niewielkiej objętościowo książki dla dzieci Peter Jackson zdecydował się nakręcić trzy filmy, podobnie jak z ogromnego LotRa, widząc w tym skok na kasę; ja osobiście widzę fana, który chce dać innym fanom szansę powrotu do świata, który pokochali. Jeśli kiedyś zdecyduje się nakręcić "Silmarillion", też grzecznie do kina pójdę. :D

Moje teściowa-tolkienistka ma na ten temat jeszcze inną opinię. Uważa, zresztą bardzo słusznie, że "Hobbit", w przeciwieństwie do "Władcy pierścieni", jest ekranizacją (de facto adaptacją), która jest zdecydowanie lepsza od książki. Nie żeby książka była zła, ale zdecydowanie skierowana do młodszych czytelników, natomiast Jackson i Del Toro, opierając się na materiale źródłowym, zdołali stworzyć (mam nadzieję), że trzy równie dobre filmy, które nie tylko ekstrapolują historię uproszczoną do takiej, która faktycznie mogła się wydarzyć, ale w dodatku czynią to w zgodzie ze stylistyką pierwszej trylogii. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwa sprawa (Star Wars, anyone?), a panowie wychodzą z tej sytuacji obronną ręką.

Pewnie, materiału źródłowego widzimy na ekranie może z 50%, ale nie jest to zła rzecz. Dzięki temu widz lepiej rozumie motywacje postaci, a fani dostają niespodzianki. Weźmy na ten przykład Legolasa, który w trylogii jest jednym z milszych bohaterów; w "Pustkowiu Smauga" jest jeszcze elfim nazi-bucem, Jackson dopiero kładzie podwaliny pod jego postać, wprowadzając elfkę Tauriel, której w książce nie uświadczysz. Evangeline Lilly, która ją gra, rozsądnie w którymś wywiadzie stwierdziła, że w XXI wieku w filmie nie może nie być postaci kobiecej i ja właściwie się z nią zgadzam. Trochę irytował mnie wprowadzony na siłę wątek romansowy, ale i on (optymistycznie zakładam) będzie miał szansę faktycznie rozbłysnąć (i nabrać sensu) w trzeciej części - w każdym bądź razie im więcej czasu od seansu mija, tym bardziej podoba mi się, w jak subtelny sposób jest on poprowadzony.

Strasznie bałam się też o Luke'a Evansa w roli Barda, bo to aktor bardzo nierówny, ale niesłusznie. Bard jest cudowny i wspaniały, w dodatku wiarygodny jako postać i tak pięknie skomplikowany. Nie wiem co prawda, na ile na mój obraz postaci wpłynęło to, jak bardzo podoba mi się wszystko, co jest częścią Miasta na Jeziorze... Co tam Hobbiton, to jest miejsce w Środziemiu, które zachwyca, nawet jeśli rządzi w nim Stephen Fry (który, powiedzmy sobie szczerze, jest trochę slapstickową wersją Denethora, zwłaszcza, gdy przyjrzeć się jego przydupasowi), zwłaszcza późną jesienią (Dzień Durina za pasem, ho ho ho!) Choćby dla tego warto pójść do kina. Mroczna Puszcza się po prostu nie umywa (Erebor za to ma szanse, nie tylko ze względu na jedynego aktualnie mieszkańca...)

Co jeszcze bardzo, bardzo mi się podobało? Otóż w oryginalnej twórczości Tolkiena bardzo wyraźny był dualizm dobro/zło i motyw predestynacji - bo to klasyka fantasy jest. Orki zawsze będą złe, elfy zawsze będą dobre, ludzie będą gdzieś pomiędzy, podatni na wpływy, krasnoludy zawsze chciwe, hobbity zawsze łakome, łapiecie schemat, prawda? A tu niespodziewanie dostajemy elfy z Mrocznej Puszczy, z Thranduilem na czele i one nie są miłe, ani troszeczkę. Albo Gandalf, który coraz mniej cierpliwości ma do grupy krasnoludów, którą prowadzi do Samotnej Góry. Albo Thorin, który im bliżej złota się znajduje, tym bardziej ujawnia się, zwłaszcza w jego postawie wobec innych, jego rodzinne szaleństwo. Że nie wspomnę o Bilbie, który faktycznie jest złodziejem, a na dodatek kłamcą i obawiam się, że nie można tego zachowania podciągnąć pod zły wpływ Jedynego Pierścienia. Im dalej w las (so to speak), tym wszyscy stają się dla siebie coraz wredni i nieprzyjemni. Jak dla mnie super.

Przyznam szczerze, że nie ma pojęcia, co sie w mnie "przestawiło" od zeszłego roku, z pierwszej części wyszłam mniej niż zachwycona. Może jest to kwestia tego, że do epickich lokacji zamiast niekończącej się gonitwy dopisano wreszcie cudnie zróżnicowane postaci. Może to kwestia tego, że wobec środkowych części trylogii zawsze obniża się oczekiwania. A może to widok Esgaroth albo wciągnęłam się w fandom i jego entuzjazm trochę bardziej niż ostatnio? Na pewno do kina pójdę jeszcze nie raz, a potem kupię rozszerzoną wersję filmu  na DVD. Bo Śródziemia nie mam ochoty opuszczać.

P.S. Bonusowy gif :D

P.S. A tak w ogóle to w połowie filmu w ostrawskim kinie przerwano seans i można było wyjść przypudrować nosek albo puścić dymka. Jak na bollywoodzkich filmach, a to przecież nie jest strasznie długi film. I się nacięliśmy na jednej jeszcze rzeczy, tzn. jak orki lub elfy mówiły w swoich językach, to mieliśmy do wyboru albo ich słuchać, albo czytać napisy po czesku. Such fun.

Komentarze

  1. Nie mam pojęcia co Martin Freeman ma z tymi fakami, ale to chyba zgubny wpływ pierścienia, tutaj jeszcze więcej --> http://imageshack.com/a/img32/6479/h5r.gif ;)
    I niesamowicie cieszy mnie, że film jest lepszy od części pierwszej, gdzie faktycznie było za dużo biegania rodem z finału Benny'ego Hilla (choć ja byłam na takim fanowskim głodzie, że i tak zachwycałam się po wyjściu z kina). A jak tam Smok i czy Benedykt czarował widzów głosem jak ma w zwyczaju? Bo nie ukrywam, że nawet gdybym Hobbita nie chciała obejrzeć, to i tak bym do kina poszła, by wsłuchać się w Smauga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Te fucki Martina, zwłaszcza, gdy jest ubrany w kostium, potrafią mi niesamowicie zrobić dzień. Nigdy ich za mało. :D

    Obawiam się, że możesz być nieco rozczarowana. Najwięcej Benedicta jest w sylwetce Necromancera. Głos mi dosyć mocno zmieniono: został ten charakterystyczny pogłos, ale to tyle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Próbuję sobie teraz przypomnieć, co takiego oglądałam, że kopia w moim kinie miała parę minut tureckich napisów...
    Ostra fan-faza na Tolkiena przeszła mi jeszcze przed premierą "Drużyny", więc teraz z jednej strony omija mnie całe czekanie (fan-czekanie to największa atrakcja w takich sprawach :) a z drugiej ominie mnie jakieś wielkie rozczarowanie. Jedyne na czym mi naprawdę zależy, to porządnie smoczy Smaug. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, czekam, czekam... Zazdroszczę, że masz Shire tak blisko! Fucki Freemana są cudowne, zawsze sprawiają, że lepiej mi się robi, a czas mam ostatnio ciężki. A że sypiam też słabo ostatnio, to stwierdziłam, że nie będę czasu na próby zasypiania marnować, tylko sobie LOTR obejrzę z wszystkimi dodatkami. Co zresztą już uczyniłam. I wiesz co? Lepiej mi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie święta nie pomagają. Pomaga pierwszy stycznia (przesilenie też, ale pierwszy stycznia jest jakiś taki BARDZIEJ) i świadomość, że teraz to już z górki. Więc niedługo będę zbawiona. :) A fanienie będę(?) mieć za rok, z PotC5. Najfajniejsze co było w czwórce, to właśnie czekanie... (i o dziwo, uważałam tak nawet przed premierą).

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie grudzień jest brudnobury, a od stycznia jasność się dzieje. Mentalna synestezja... :)) Jakoś tam podświadomie wspomagana pewnie tym, że dopiero w styczniu zwykle zaczyna na serio śnieżyć. No ale generalnie jest więcej światła, dzień rośnie, te sprawy.
    Ja w czwórce mam raczej uwielbiane momenty, a całością się w ogólnym rozrachunku rozczarowałam, przy czym perspektywa czasu okazała się to raczej pogłębiać niż zacierać. Nawiasem, coś co Tobie się zarejestrowało jako "rozmawiałyśmy", w mojej skali odniesienia jest raczej "dwoma słowami przebąkniętymi mimochodem", wobec całych stron tematów nabijanych na fan-forum... Chętnie zaproszę, jakby co, o ile jesteś w stanie znieść ten poziom cierpiącego na nadinterpretozę psychofaństwa. :D Co do piątej zachowuję starannie wystudiowany chłodny sceptycyzm pod tytułem "Uwierzę, jak zdjęcia będą w połowie".
    *dyplomatycznie wpycha monstrualny offtop za prowizoryczny ontopowy parawanik*
    Bardzo mi się podoba odbrązowienie i dewiktorianizacja Hobbita w zakresie "orki be, elfy cacy"! Już w pierwszej części wkurzało mnie, że np.:
    - wyrzynanie goblinów, które wprowadziły się do porzuconej Morii przedstawiane jest jako Heroiczny Patryjotyzm;
    - Thranduil ma być tchórz i zdrajca, bo nie rzucił jeszcze i swojej armii, żeby Smaug miał dodatkowo elfie skwarki do krasnoludziej kaszy.
    Chociaż trochę się obawiam drugiej części, jeśli, jak piszesz, wszyscy zaczynają na wszystkich warczeć i wadzić sobie nawzajem...

    OdpowiedzUsuń
  7. I jak żyć do tego 27? No ja to bym poszła już w środę, ale chyba nie wypada (nie jak się gości zjeżdżają). No i w sumie moja mama też chce iść (urok osobisty RA musi być kosmicznie silny, skoro nawet na nią zadziałał;)). A zupełnie serio - cieszy mnie że nie poszli w czysto biało/czarnym kierunku. Niby się specjalnie tego nie obawiałam, ale ryzyko zawsze było.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja tam nie wiem, RA mnie nie porywa, ale Thorin za to, mrauu. Poza tym jest Lee Pace. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba nie jestem w stanie tego poziomu fanowania znieść. Poza tym fora są zupełnie nie dla mnie, próbowałam kilka razy i wolę inne formy wymieniania opinii.


    A u nas wczoraj śnieżyło! I nawet teraz trochę bieli jest na dachach i chodnikach, yay!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie LOTR to więcej niż film po prostu, ja totalnie zamykam oczy na wszystko co się może innym nie podobać. Za każdym razem, gdy oglądam, nakładają mi się na ten konkretny seans, wszystkie inne oglądania, bez względu na to czy samotne, czy z innymi. To taka terapia bez psychoanlityka :)

    OdpowiedzUsuń
  11. To coś jak ja mam z Twitterem albo FB. Dużo pewnie zależy od konkretnych okoliczności i grupy ludzi, ale czasem sama architektura jest nie do ugryzienia i cześć. Zgadzam się, że nie ma co próbować na siłę.
    Takie trochę, to już w listopadzie było... Dopiero jak są zaspy to się liczy. ;> Nie żeby mi tak strasznie zależało na ślizganiu i brnięciu przez błoto, ale to inna sprawa...

    OdpowiedzUsuń
  12. Zgadza się, dopiero gdzieś potem Tolkien zmienił koncepcję, moim zdaniem na gorszą. Niby się wściekał na C.S.Lewisa za Narnię, a sam wcale lepszy pod tym względem nie był.

    OdpowiedzUsuń
  13. Obejrzałam, zgadzam się w 100% i wszystkimi 10cioma palcami podpisuję się pod tym, co napisałaś! Bard - cholernie pozytywne zaskoczenie, Thandruil - absolutnie spełnione nadzieje, czas na kolejny seans :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Yay! Bo na FB królują komentarze w stylu "meh" i nie mogę się ludziom nadziwić, że dostają coś tak fajnego, a reagują jak na program produkcji TVP.

    OdpowiedzUsuń
  15. Według mnie bardzo dobrze słychać, że to Benedict, choć i tak uważam, że grzebanie w jego głosie to zbrodnia.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wiesz, moim zdaniem to kwestia zbytnio podsycanych nadziei. A największą wadą filmu jest to, że jest nudny...

    OdpowiedzUsuń
  17. Może, nie będę się wykłócać, dla mnie trochę za mało Benedicta w głosie Smauga było.

    OdpowiedzUsuń
  18. No, widziałam. Buntowniczo, w 2D. :P I nie uważam, żebym na tym straciła.
    Smaug! Kuźnia! Ankh-Morpork na wodzie! Kot! To było lepsze niż pierwsza część. :D

    Swoją drogą, Thorin ma rację, że Smaug skapcaniał na starość. Tyle za nimi ganiał i jedyne co osiągnął, to większy bałagan na chacie.

    Byłam ostrożnie sceptyczna, ale w kinie odkryłam, że lubię Tauriel. Wcale nie była dopisana na siłę, w przeciwieństwie do Legolasa, który jak wcześniej mnie ani ziębił ani grzał, tak teraz zaczął wnerwiać. Jasny paniczu, to z portretami było słabe, naprawdę... A Kiliego uwielbiam jeszcze bardziej niż przedtem. Nawiasem mówiąc, który to geniusz wymyślił, że orzechy to taka świetna poduszka? O.o A drugim nawiasem, to był PJ, w drugim ujęciu pierwszej sceny? Ten co zakąszał marchewą?

    A za taki cliffhanger, to żeby tę nać z zębów wydłubywał do przyszłego roku... ><

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak, to on sam z marchewką był! Albo rzepą, trudno powiedzieć.


    Ja tam myślę, że Smaug spał tyle czasu, że trochę ćwiczeń fizycznych mu się przyda.


    No właśnie, Tauriel wyjątkowo mało gryzła, to miła niespodzianka była. I coraz bardziej podoba mi się ten jej romans z Kilim.

    OdpowiedzUsuń
  20. O nie! Dobrze więc, że Sherlock wraca, nim się pocieszę.

    OdpowiedzUsuń
  21. Smaug jest bardzo, bardzo smoczy, świetnie zanimowany, więc twoje życzenie chyba zostanie spełnione. Troche mi żal, że cię te fanienie omija, mi pomaga przejść przez zimę chyba nawet bardziej niż święta Bożego Narodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  22. Mój mąż dzisiaj zwrócił mi uwagę, że gdyby chodziło o zwykłego człowieka, a nie Martina Freemana, to pewnie bym uważała, że jest chamski. Oh well.


    Na mnie LotR niestety tak nie działa, ale już Hobbit owszem (zwłaszcza rozszerzona wersja, bo ma więcej piosenek). Ale też lubię oglądać pierwszą trylogię.

    OdpowiedzUsuń
  23. Hmm, ja pierwszy stycznia widzę jako nową górkę (szklanka do połowy pusta? :D)

    A PotC uwielbiam, nawet czwartą część, ale już chyba kiedyś o tym rozmawiałyśmy, i oczywiście na piątą czekam z utęsknieniem.

    OdpowiedzUsuń
  24. Czekam ze spokojem, pewnie pójdę kilka dni po wszystkich. Pierwsza część nie miałą dla mnie tej magii, co Władca Pierścieni. Fajnie, że jak piszesz, postaci są bardziej niejednoznaczne, chociaż w odniesieniu do elfów, to już było widać i w książce, ze one nie są cacy, a i Thorin potrafił pokazać, co w nim siedzi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz