Trauma z dzieciństwa?

Trafiłam ostatnio na tumblrze na zestaw screenshotów z japońskiego serialu o Muminkach z podpisem "dziecięce traumy" i się zasępiłam, bo Muminki i trauma w jednym zdaniu są dla mnie niepojętym oksymoronem. Opowieści o trollach autorstwa Tove Jansson należą od prawie zawsze do moich ukochanych książek: mam na przykład trzy różne wydania "Doliny Muminków w listopadzie" i dwa każdej pozostałej części. (nie przepadam za sama rodziną Muminków, dlatego właśnie najbardziej wolę tę część, w której nie występują osobiście, a tylko jako pretekst do omówienia ich wpływu na innych - bardzo meta ze strony autorki, która sama w okresie pisania tej książki miała trochę dość swoich bohaterów i tego, jak bardzo zaczęli rządzić jej życiem - wiem to z przeczytanej niedawno biografii Jansson, ale też łatwo wysnuć taki wniosek z samej lektury.)

Dzieci lubią się bać; mam wrażenie, że ten gen, który sprawia, że albo uwielbiamy, albo nienawidzimy horrorów uaktywnia się dopiero w okresie dojrzewania. :D Więc jeśli ktoś (jak np. ja) bał się Czarnoksiężnika i jego pantery, to był to ten rodzaj strachu podszyty rozkoszowaniem sie strachem, jeśli wiecie, co mam na myśli. Ten sam, który sprawia, że dziecko śmieje się głośno, gdy spod koca wyskoczy nagle tata z okrzykiem "Buu!"


Sama Tove Jansson, mimo że sama dzieci z rozmysłem nie miała, świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Na stronie 318 biografii możemy przeczytać:

Redaktor Kaj Hagman poprosił ją [Tove] o napisanie o założeniach i uwarunkowaniach autora literatury dziecięcej. (...) W eseju mieści się teoria o dziecięcym wyczuciu równowagi między "napięciem codzienności oraz poczuciem bezpieczeństwa płynącym z tego, co wymyślone" w swojej najbardziej skończonej formie. "Wydaje mi się jednak, że ów niepełnoletni czytelnik często pozostaje pod urokiem tego, co niewypowiedziane oraz zawoalowane. Ów ryzykownie znaczący, podświadomy prąd da się połączyć z niedostępną tajemniczością dziecka, jego delikatnością i okrucieństwem. I strachem."
 
Muminki są fascynującą lekturą pod jeszcze innym względem: "starzeją się" z czytelnikiem. Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna taka książka: "Kubuś Puchatek" A.A. Milnego, gdzie warstwa, na której książkę odczytują dorośli diametralnie różni się od tej odczytywanej przez dzieci, ale obie grupy świetnie się bawią przy lekturze (co nie ma miejsca przy czytaniu np. moich ukochanych "Opowieści z Narnii", które są dosyć oczywiste w swojej pro-chrześcijańskiej warstwie, głównie z uwagi na zastosowaną przez C.S. Lewisa symbolikę). "Od początku dostrzegano dwuznaczność i od początku mówiło się o zarówno dziecięcych, jak i dorosłych czytelnikach (o "Komecie nad Dolina Muminków", czyli części de facto pierwszej)" - str. 178. Ta właśnie cecha sprawia, że pewne książki dla dzieci trafiają do klasyki literatury: wytrzymują próbę kolejnego czytania przez dorosłe osoby. (A może znacie więcej takich tytułów?)

To może jeszcze jeden cytat, hm?
W roku 1963 "Stockholms Tidningen" przyznała pisarce fińsko-szwedzką nagrodę w dziedzinie kultury za wybór nowel. W artykule o wyróżnionej Per Olov Sundman natychmiast podjął palące pytanie: "Czy Tove Jansson jest autorką dla dzieci?" W odpowiedzi pada najpierw "tak" bez wahania. Jednak równocześnie opowiadania te nie są "wyłącznie bajkami dla dzieci"., "z całą swą pomysłowością, poetycka miękkością, dziwacznymi, a niekiedy makabrycznymi akcentami" stanowi też lekturę dla starszych czytelników. str. 377

Jest to o tyle ważne, że opowieści o Dolinie Muminków Tove zaczęła snuć, najpierw w swojej głowie, w trakcie wojny, już jako dorosła kobieta. Były dla niej odskocznią od trudnej rzeczywistości, formą eskapizmu. Ale rzeczywistość dostawała się w ten czy inny sposób do świata przedstawionego. Zagrożenie spowodowane przez kometę jest równoznaczne z tym spowodowanym przez wojnę: i tu, i tu następuje koniec pewnego świata. Ale czy Buka lub hatifnaty są w jakiś sposób groźne? Raczej nieznane, inne, a więc niepokojące. Pochodzą spoza bezpiecznej Doliny, co widać na pierwszy rzut oka. Ale żeby od razu powodowały traumę? I don't think so. Nie taki był zamiar autorki.

Każda opowieść jest snuta z jakiegoś powodu, choćby po to, by zaspokoić ego autora. Jeśli miałabym wskazać najbardziej traumatyzujące lektury mojego dzieciństwa, to byłyby to przede wszystkim "baśnie" Andersena. Piszę "baśnie" z małej litery, bo mam na myśli gatunek literacki, do którego opowiadania te są zwykle (błędnie) klasyfikowane. Trzeba bowiem pamiętać, że Andersen nie pisał dla dzieci, tylko dla dorosłych, głównie za pieniądze, czasami, by zwrócić na siebie uwagę. Jeśli chcemy baśni odpowiednich dla dzieci, sięgnijmy po opowieści spisane przez braci Grimm. Pewnie, są pełne okrucieństwa i dosyć bezwzględne (co świetnie pokazał Terry Gilliam w swoim filmie), ale każda jedna ma morał (poza tym to już są te ugrzecznione wersje, co świetnie wykazuje Bettelheim i za nim beletrystycznie Angela Carter) i ma służyć przekazaniu dziecku jakiejś ważnej lekcji życiowej.

Powiem szczerze, że z uwagi na wykonywaną pracę i macierzyństwo zdarzyło mi się kilkukrotnie zapoznawać z tzw. bajkami terapeutycznymi i nie były one złe, tylko zazwyczaj bardzo nijakie. Uczyły dzieci, to fakt, ale nie były przez nie zapamiętywane. Co innego baśnie braci Grimm - strach jest jednym z najlepszych motywatorów pamięci - lepiej działa tylko pochwała. (Szybciej natomiast działa przekupstwo...)

Wracając do Andersena: należy pamiętać, że jego utwory nie mają zazwyczaj wartości dydaktycznej, bo też nie w tym celu były tworzone. One miały zachwycać (co do dzisiaj robią) kunsztem literackim autora, zwracać na niego uwagę kobiet i mężczyzn (co przy jego wyglądzie i charakterze było prawdziwym darem losu) i wyciągać pieniądze z kieszeni sponsorów. Gdyby porównać baśnie Andersena i baśnie braci Grimm do jajek, te drugie byłyby prosto od kury, pełne pożywnego żółtka, a te pierwsze jajkami Faberge'a. I one mogą powodować traumę,  przyzwyczajając do pewnego rodzaju smutku, ale jest to trauma pożądana, wykształcająca wrażliwość na tekst literacki i jego przekaz. Osobiście jednak odkładam lekturę Andersena na dalsze lata życia mojego dziecka. W zamian poczytamy znowu o "Kubusiu Puchatku".

Komentarze

  1. Dla mnie pierwszy świadomy kontakt z Muminkami (o innych traumach przy innej okazji) miał miejsce właśnie w postaci animacji, a nie książki (choć pamiętam też, vaguely, Muminiki z kasety magnetofonowej, tylko nie pamiętam czy czytane jak bajka, czy grane, jak słuchowskio). Może gdyby było inaczej nie bałabym się Hatifnatów i całej reszty tak strasznie. Ale dla mnie jest coś bardzo specyficznej w japońskich animacjach, co sprawia, że nawet znajome rzeczy wydają się niepokojące, a nieznajome są tym bardziej upiorne. Mogę lubić animacje studia Ghibli, ale mimo ćwierć wieku na karku są sceny i momenty, które nadal mnie przerażają (dziki w Mononoke, kruczy Howl w Ruchomym Zamku). U mnie więc, personalnie, trauma związana jest raczej z konkretnym japońskim style animacji - tym, że japończycy nawet w zwykłość potrafią tchnąć pewną magiczną, lekko niebezpieczną niezwykłość - niż samymi Muminkami. Sądzę, że właśnie ta "japońskość" nadała Muminkom ten element strachu, który w wypadku baśni braci Grimm (czy w ogóle co upiorniejszych bajek np. z krain na wschód od Polski) był na miejscu, a którego u Tove trzeba szukać. Najlepiej będąc dorosłym.

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy ty znasz Marcina spod Dzikiej Jabłoni? Wprawdzie nie jest on straszny, ale właśnie jakiś taki melancholijny... I są w nim piękne baśnie o miłości.

    OdpowiedzUsuń
  3. W "Muminkach" dużo jeszcze robiła sama muzyka-momentami wydawała się psychodeliczna, a przy pierwszym pojawieniu się Buki odczuwałam lekkie ciarki. Co do studia Ghibli też miałam momenty strachu (w "Ruchomym zamku.." była to scena 'wysysania' mocy z czarownicy, która zamieniła Sophie w staruszkę).

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba należę do nielicznego grona osób, które za Muminkami nie przepadały. Jako dziecko oglądałam kreskówkę (była chyba puszczana jako dobranocka) i zawsze wywoływała we mnie niepokój (co czasami jest gorsze niż jedno porządne przestraszenie się). Nie lubiłam brzydkiej i złośliwej Małej Mi. To samo z książkami, wydawały mi się dziwne, osnute mgłą, niepokojące... Za to jak jestem starsza, to mam jakiś drobny sentyment do Muminków, choć mam wrażenie, że został on wywołany nieco sztucznie - każdy dorosły tak miło je wspomina i są już niemalże kultowe. Kubuś Puchatek zaś mnie nudził :D. Za to zaczytywałam się baśniami. Grimm, Andersen, Perrault i inni, dajcie mi wszystko. Chyba od małego lubiłam fantastykę w jej klasycznym wydaniu, że tak powiem (lasy, smoki, rycerze, czarownice i dziwne stwory).

    OdpowiedzUsuń
  5. No ale to był taki "dobry" strach, bo jednak "Ruchomy zamek" nie jest adresowany całkiem do dorosłych. Co innego "Mononoke Hime", tam jednak widz miał być wstrząśnięty.

    BTW, miałam prześlicznie ilustrowany zbiór rosyjskich baśni, który odkupiłam sobie już jako osoba dorosła, i nawet Kościej czy ichnie czarownice nie spowodowały u mnie traumy.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, a ja Małą Mi uwielbiam, bo czułam (do dziś czuję) z nią powinowactwo dusz - obie na świat reagujemy głównie złością. Nie przepadałam za to przed Włóczykijem, bo nie odpowiadał mi jego światopogląd. A z Puchatkiem chyba trzeba trafic w odpowiedni wiek: mój trzylatek chodzi i mówi: "Ojojoj, zanosi się na deszcz!" i strasznie go to bawi, zawsze żąda też czytania rozdziału wprowadzającego. Ale starsze, samodzielnie czytające dzieci chyba faktycznie mogłyby się tym znudzić.

    Muminki są właśnie takie, jak opisałaś, zresztą jest tr=o zasługa nie tylko tekstu, ale i ilustracji. Nawet najbardziej optymistyczne "Lato Muminków" ma ten element magiczności.

    OdpowiedzUsuń
  7. To są cudne baśnie w dwóch tomach - jednym bardziej dla dzieci, a drugim bardziej dla dorastających dziewcząt. Jeśliś biegła w nieco mniej współczesnym angielskim, to możesz spróbować poczytać tutaj: http://digital.library.upenn.edu/women/farjeon/lippincott/apple.html
    Bo po polsku to wyszło wieki temu i ciężko dostać (na allegro bywa).

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja najbardziej lubię "Dolinę Muminków w listopadzie", w której w ogóle nie ma Muminków. Odczuwałam przy czytaniu głębokie powinowactwo duchowe z Homkiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko zależy, które muminki oglądałaś, bo były dwie wersje, jedne takie ładniejsze, z których ilustracje widać powyżej i drugie kukiełkowe, znacznie bardziej psychodeliczne:
    http://static1.stopklatka.pl/library/48/69/g-3.jpg/1.0/g-3.jpg

    Te kukiełkowe były zdecydowanie straszniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  10. Znalazłam na allegro. :D

    OdpowiedzUsuń
  11. To jest też mój ulubiony tom. "D

    OdpowiedzUsuń
  12. Na te kukiełkowe dziadek mnie co niedziele na poranki do kina Roma zabierał - to na nich się wychowałam. :D

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja kukiełkowych nigdy nie widziałam :D.

    OdpowiedzUsuń
  14. (A może znacie więcej takich tytułów?)
    "Mały Książę"? "Alicja w Krainie Czarów"? Co do Narni się zgadzam. Też uwielbiałam w dzieciństwie, ale z czasem zostawiłam za sobą. Jak się zastanowić, przestało to do mnie trafiać mniej więcej w czasie, gdy zaczęłam dostrzegać te motywy chrześcijańskie...

    Kwestia "czy to jest trauma i czy autor miał traumę na myśli" jest dość skomplikowana, bo autor swoje, a dziecięcy odbiór i tak swoje. Na przykład strasznie się bałam tej okładki, ale tego, że Grimmowie są niby strasznie mroczni, dowiedziałam się dopiero jako dorosła. Nie przepadałam za nimi (dzisiaj widzę, że miałam po prostu nieatrakcyjne wydanie), ale żeby tam jakieś straszliwości były? Wtedy mi to nie przychodziło do głowy, bać się treści, które z Grimmów wyciągają dorośli interpretatorzy. Komuś coś tam ucięli, no i co z tego. Baśnie tak mają i już. Dziecko jeszcze chyba nie wie, że MA się tego bać. Jak smok zjada rycerza, to dziecko czyta, że smok zjadł rycerza, kropka. To dopiero dorosłemu włącza się od razu gore w technikolorze i stereo. Nawiasem mówiąc, być może byłam wyjątkiem, ale wcale nie lubiłam się bać. Nie pamiętam żebym była typem piszcząco-śmiejącym, i zresztą teraz przyjmuję do wiadomości atrakcyjność adrenalinowych dreszczy dla innych - rollercoastery, sporty ekstremalne, szybka jazda - ale sama tego zupełnie nie podzielam, nie odczuwam jako fajne. Horrory doceniam właśnie raczej teraz, jako dorosła, ale też wolałabym po obejrzeniu/przeczytaniu zresetować sobie mózg, bo nie lubię gdy za mną chodzą.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie czuj się sama, ja się przyłączę. :) Muminki jakoś mnie ominęły, w dzieciństwie miałam i czytałam tylko "Tatusia Muminka i morze". Nawet mi się podobało, ale bez szału. Dopiero teraz Muminki z lodówki wyskakują i trzeba się zachwycać. Nie żebym komukolwiek zabraniała albo się dziwiła, oczywiście, bo rozumiem, że dobre, i że sentyment, i w ogóle, ale osobiście pozwalam raczej przepływać tej fali obok. :) A w telewizji nie oglądałam, bo japońskiego stylu w animacji nie trawiłam od pierwszego wejrzenia, jeszcze kiedy nie miałam pojęcia co to w ogóle jest i skąd. Zresztą każdy teraz wspomina animowe Muminki, a ja pamiętam jeszcze jakąś wcześniejszą wersję poklatkową w dobranockach...

    OdpowiedzUsuń
  16. No masz, a ja właśnie wyżej napisałam, że ludzie zapomnieli o tej wersji, a tu przynosisz! :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja w dzieciństwie z cyklu przeczytałam tylko "Małe trolle i duża powódź", ale ja w ogóle mam zaległości wśród książek które w bibliotece stoją w II poziomie, bo czytałam najpierw te wszystkie cieniutkie bajeczki dla dzieci, a potem w II klasie przeczytałam "Anię z Zielonego Wzgórza" i interesowały mnie już potem tylko Montgomery, Siesickie i Musierowicz, ewentualnie wszystko co stało na półkach obok nich. I dopiero na studiach zaczęłam nadrabiać Muminki, Mikołajka itd. Trochę żal, że nie czytałam tego w dzieciństwie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nikt nie mówi, że to był zły strach. W ogóle uważam, że większość "strachów" które maluchom zapewnia szeroko pojęta kultura (także ta "pop") jest raczej tym dobrym strachem.

    Co nie zmienia faktu, że pewien rodzaj upiorności nadal odczuwam oglądając filmy Ghibli, zwłaszcza Mononoke-hime. Ale to jest takie przyjemne stawianie włosków dęba.

    PS. Też gdzieś mam zbiór rosyjskich baśni i teraz wywołuje we mnie tylko radochę na myśl, że będę je aplikować swojemu potomstwu :)
    PS2. Ostatnio z Lubym nie mogliśmy zasnąć i opowiadałam mu z pamięci najbardziej (imho) creepy bajki z dzieciństwa. Na przykład o Jednooczce, Dwuoczce i Trójoczce, albo Księżniczce zaklętej w żabkę, albo tę indyjską o księciu zaklętym w węża.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja "Alicję" lubiłam i lubię, pamietam, że w dzieciństwie ją postrzegałam wyłącznie jako ksiazkę dla dzieci i nikt mi na szczęście nie uświadomił, że może być inaczej :) Obecnie chętnie wracam do Alicji i Muminków, natomiast nie wracam już od lat do Puchatka. Dlatego myślę, że to trochę subiektywne, jak odbieramy książki w różnym wieku.
    W zasadzie moi rodzice nie próbowali mnie zniechęcać do żadnych ksiażek i wszystko, czego mogłam odsięgnać stajac na krześle, stało otworem, tak więc w wieku 7 lat przeczytałam Bajki robotów oraz Cyberiadę Lema, choć nikt a najmniej chyba sam Lem, nie zakładał, że to ksiażka dla dzieci. Miałam z tego naprawdę wielką radochę, mimo że rozumiałam tyle, że to bajki o robotach. A prawdziwe znaczenie odkrywam do tej pory :)
    Z takich książek dla dzieci i dla dorosłych przychodzą mi na myśl jeszcze Przygody Tomka Sawyera :)

    OdpowiedzUsuń
  20. "Wtedy mi to nie przychodziło do głowy, bać się treści, które z Grimmów
    wyciągają dorośli interpretatorzy. Komuś coś tam ucięli, no i co z tego."
    O, ja się tam Grimmów bardzo bałam, choć nie tyle obcinanych rączek czy palonych czarownic, bo akurat byłam na etapie fascynacji przemocą, co raczej takich dziwnych rzeczy jak człowiek co widzi trupie palce i wmawiają mu, że to szparagi czy dziewczyna zwiewająca z domu i wystawiająca w oknie zwłoki, żeby nikt się nie zorientował, że jej nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  21. To jest IMHO, nawet po późniejszych przeróbkach Tove, bardzo niereprezentatywna książka dla muminkowego universum i chyba bliżej jej do Zuzanny niż do kolejnych części. I w sumie nie wiem, czy nie wyszłaś na tym lepiej, Siesickie i Musierowicz zwłaszcza jednak trochę się postarzały, a Muminki nie. :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Puchatek jest fajny, jak interesuje cię psychologia i widzisz te wszystkie zaburzenia u bohaterów.

    Ooo, ja też czytałam "Bajki robotów" w bardzo młodym wieku, co pewnie wpłynęło na mnie i moje zainteresowanie fantastyką formatywnie. Jestem święcie przekonana, że rodzice kupili je zupełnym przypadkiem z uwagi na tytuł i postawili na półce.

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak się zastanowić, to są te niby drobne rzeczy, które składają się na ogólny klimat, i właśnie klimat wydaje mi się tym, co najbardziej straszy. To jak w snach - nieraz jeśli opowiedzieć koszmar, który był przerażający w trakcie śnienia, okazuje się, że tym, co przerażało, była nie tyle sama goła treść, co towarzyszący jej nastrój. Z dorosłej perspektywy widzę, że działała na mnie przede wszystkim oprawa graficzna, bardziej niż sama treść.

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie masz odpowiednich genów.

    OdpowiedzUsuń
  25. Już przyszło, czeka na stosiku do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  26. Genów odpowiednich do czego?

    OdpowiedzUsuń
  27. No zdecydowanie nie mam. NIe cierpię się bać.

    OdpowiedzUsuń
  28. Podobno one sie pół na pół w społeczeństwie rozkładają. Ja też nie lubię horrorów.

    OdpowiedzUsuń
  29. Popatrz, nie wiedziałam. Zawsze to jakieś usprawiedliwienie... (Przepraszam, nie mogę oglądać horrorów, nie mam odpowiednich genów)

    OdpowiedzUsuń
  30. Podobno miało to coś wspólnego ze strategiami przetrwania, zbieractwo vs polowanie. Ale dokładnie nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  31. Hm. To my jesteśmy zbieraczki czy polowaczki? Zbieraczki chyba? Zbieraczki nie lubią się bać, toteż omijają mamuta...?

    OdpowiedzUsuń
  32. Dokładnie tak najgroźniejsze, co nas może spotkać, to trujące jagódki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz