10 filmów, które...

... powinien zobaczyć każdy uczeń w ramach edukacji kulturowej.


Chwila prawdy: gdy Zwierz zaproponowała blogerom stworzenie list filmów, które powinny być oglądane obowiązkowo przez uczniów, w pierwszym odruchu odmówiłam; nie jestem filmoznawcą, oglądam głównie filmy rozrywkowe, najlepiej z wielkimi robotami, albo piratami, albo mumiami (chyba widzicie wzór?), jak więc mogę cokolwiek wartościowego polecić?

Ale potem pomyślałam sobie: hej, w końcu jestem nauczycielem i wiem, że z wszystkiego można wycisnąć jakąś korzyść edukacyjną. A że moim ulubionym youtube'owym kanałem jest ostatnio Every Frame a Painting Tony'ego Zhou, pomyślałam, że zamiast na treści skupię się bardziej na aspektach technicznych oraz stylu reżyserskim (BTW, polecam obejrzenie filmików, bo czasami uzupełniają to, o czym będę pisać pod wcięciem). Wybrałam więc 10 filmów moich ulubionych reżyserów (mniej więcej) i postaram się pokazać, dlaczego warto zobaczyć akurat te, a nie inne filmy.


Człowiek w prezerwatywie
1. "Scott Pilgrim vs the World" (2010), reż. Edgar Wright

Mój ulubiony reżyser i przyszły mąż. Z każdym kolejnym filmem coraz bardziej przyśpiesza przejścia pomiędzy scenami, które są jego znakiem rozpoznawczym. Serio, nie znam innego człowieka, który stosuje tak szybką edycję w swoich filmach i tak bardzo skupia się na łączeniu ze sobą wizualnie kolejnych scen. "Scott Pilgrim" to ekranizacja komiksu, podobno bardzo dobra, ale mnie interesuje przede wszystkim to, jak błyskawicznie rozgrywają się na ekranie wydarzenia i jak błyskawicznie następują cięcia.

(Tony Zhou zwraca też uwagę na to, jak Wright tworzy humorystyczne sytuacje na ekranie.)

Alternatywnie: możecie zamiast "Scotta Pilgrima" zobaczyć "Hot Fuzz" (2007). Właściwie najlepiej zobaczcie oba filmy.

2. "Transformers" (2007) reż. Michael Bay

Znowu polecam filmik Tony'ego, ten o bayhem, czyli rozbiór tego, w jaki sposób Bay osiąga na ekranie wrażenie "dzieje się zbyt dużo i zbyt epicko, by ludzki mózg mógł to pojąć". Nie wiem, jak wy, ale ja na ten efekt się zawsze łapię. Niezależnie od mojej oceny Baya jako człowieka uważam, że jako reżyser coś do światowej kinematografii wniósł, choćby były to nowe techniki sprawiania, że widzom opadają szczęki. Wielkie roboty są też zawsze na probsie. :D

Alternatywnie: "Pearl Harbor" (2001), gdzie też jest bayhem, ale dodatkowo trochę historii. I Ben Affleck.

3. "Otchłań" (1989) reż. James Cameron

Pewnie już się zorientowaliście, że lubię filmy, którzy mocno korzystają z efektów specjalnych: uroki życia fana fantastyki. Ale teraz chciałabym wam przedstawić film, który opowiadając historię podwodnych "górników" w czasie zimnej wojny i spotkania z obcymi w 1989 musiał polegać na efektach niekomputerowych. James Cameron był perfekcyjnym geekiem filmowym, który wykorzystywał absolutnie wszystkie dostępne metody, by zrealizować na ekranie swoją wizję (polecam poczytać o scenie ze szczurem) w czasach, gdy efekty komputerowe właściwie nie istniały.

Alternatywnie: "Avatar" (2009), czyli co się dzieje, gdy efekty komputerowe wreszcie dorastają do wymagań Camerona.

4. "Alien" (1979) reż. Ridley Scott

Ciasna reżyseria, konflikt (czasami ideologiczny) i klimat. Oraz poczucie, że wszystko idzie w diabły. "Obcy" mnie nudzi jako film, nie lubię horrorów, ale doceniam to, w jaki sposób klimat zagrożenia jest konsekwentnie tworzony settingiem, światłem, grą aktorów. Lubię też, w jaki sposób Scott tworzy wyobcowanych bohaterów.

Alternatywnie: "Blade Runner" (1982)

5. "Cars" (2006) reż. John Lasseter

Śmiem twierdzić, że współczesna animacja bardzo dużo zawdzięcza Johnowi Lasseterowi i gdyby się nie urodził, to nie byłaby dzisiaj na tym poziomie, na którym jest. "Auta" są idealnym przykładem: fabuła jest miałka, ale oprogramowanie stworzone specjalnie dla tego filmu było rewolucyjne. I tak jest z każdym nowym filmem, który Lasseter reżyseruje czy produkuje. W dodatku przyjemnie się je ogląda całej rodzinie: to prawdziwe kino familijne.

Alternatywnie: "Toy Story" (1995)

6. "The Cell" (2000) reż. Tarsem Singh

Tarsema Signha uwielbiam i widziałam każdy jego film. Jest jednym z najciekawszych estetycznie reżyserów, każdy jego film to feeria barw i cudowne kostiumy zmarłej Eiko Ishioki. Ale Singh po prostu czuje jakby więcej niż przeciętny człowiek. Jego projekty są zawsze bardzo dopracowane i szczegółowe, niezależnie od tego, czy kręci thriller czy komedię na bazie baśni. Mam jednak wrażenie, że jego się kocha (jak ja) albo nienawidzi.

Alternatywnie: "The Fall" (2006), cudowne otwierające ujęcie - UWIELBIAM

7. "Moon" (2009) reż. Duncan Jones

Nie jest na liście tylko z powodu ojca, oj nie. To storyteller, wychowany na opowiadaniach klasycznej SF złotej ery. Jones stosuje oszczędne środki do osiągnięcia zamierzonego celu, historie rozpisuje na niewielu bohaterów, ale zdecydowanie wolę go od Neilla Blomkampa, bo nie jest polityczny. Tacy byli Nolanowie przy "Memento" czy "Prestiżu". Ciągle czekam na jego kolejne filmy.

Alternatywnie: "Source Code" (2011), mnie się podobało

8. "The Matrix" (1999) reż. Lana Wachowski, Andy Wachowski

Come on, "Matriks" to lektura obowiązkowa, film, który wprowadził kinematografię w  XXI wiek. Nie chodzi tylko o treść, ale przede wszystkim o sposób kręcenia: "bullet time" był rewolucyjny w swoim czasie, a teraz jest kultowym efektem. BTW, Wachowscy, podobnie jak Edgar Wright, też przyspieszają z każdym filmem edycję, ale równie często zwalniają.

Alternatywnie: "Atlas chmur" (2012), by sprawdzić, czy jesteście w stanie dostrzec, które fragmenty są Wachowskich

9. "12 małp" (1995) reż. Terry Gilliam

Terry Gilliam ma bardzo rozpoznawalny styl, niezależnie od tego, jaki tematycznie film kręci. Wybrałam "12 małp", bo to mój ulubiony film, ale właściwie w każdym wyreżyserowanym przez niego obrazie są podobne elementy, które łatwo określić jednym słowem "freaky". Czasami dają one efekt niepokoju, czasami realizmu magicznego, czasami groteski. Zawsze warto je zobaczyć.

Alternatywnie: "Kraina traw" (2005), by zobaczyć "freaky" podkręcone na maksa w klimacie southern gothic


10. "Spirited Away" (2001) reż. Hayao Miyazaki

Drugi twórca animacji. Miyazakiego po prostu trzeba znać. Wybrałam "Spirited Away", bo to mój ulubiony film i zawiera typowe elementy: dziewczynkę jako główną bohaterkę, specyficzny wątek miłosny, sceny latania, brak równego podziału na dobrych i złych. Przy okazji zwróćcie uwagę na rewelacyjną muzykę.

Alternatywnie: "Ruchomy zamek Howla" (2004), ale głównie z powodu mojej do tego filmu sympatii

Honourable mention: Wes Anderson, bracia Nolan, Peter Jackson, Guillermo del Toro

Komentarze

  1. I tak z dziesiątki powstała dwudziestka :P Sprytnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ale ja koniecznie chciałam się trzymać klucza reżyserskiego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ja ci płacę za korektę? Bo jeśli nie, to dziękuję, ale don't bother anymore.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poprosiłabym o rozwinięcie "hm", ale mam dzisiaj dostatecznie wysokie ciśnienie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne zestawienie i trochę dodaje mi odwagi, żeby jednak przygotować swoją listę :). Też będzie pewnie wybitnie rozrywkoa, bo jednak kino ambitne oglądam rzadko (albo nie wiem, że oglądam).

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawaj, im ięcej osób wezmie udział, tym lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  7. 12 Małp zostało tak zrobione, że do tej pory, a oglądałam film dobrych kilka lat temu, wzdrygam się na jego wspomnienie. Ten film jest bardzo niepokojący i na swój sposób straszny. Ostatnia scena!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja go uwielbiam, jeden z moich ulubionych filmów.

    OdpowiedzUsuń
  9. Scotta Pilgrima czytałam tylko dwa tomy, ale zostaly godnie zekranizowane (niektóre kadry nawet praktycznie 1:1). W ogóle miłość za Scotta.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak słyszałam właśnie. Wright wie, co robi.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bo jeśli Czapnik opublikuje książkę, a potem zmieni nazwisko na Kapelusznik, to w bibliografii autorem tej książki chyba dalej będzie Czapnik. No ale właśnie - chyba.

    OdpowiedzUsuń
  12. Po pierwsze: dziękuję za odkrycie dla mnie "Every Frame a Painting" (wsiąkłam, czemu nie ma więcej), po drugie: kurczę, ja widzę wady "Hauru...", ale tak uwielbiam ten film, że cieszę się, że ktoś jeszcze go lubi :). To znaczy może inaczej: "Hauru..." rozpada się jakoś pod koniec, jak nie przymierzając ruchomy zamek, i oczywiście "Spirited..." jest jako całość dużo lepszy, ale mam do "Hauru..." straszny sentyment (może to ten pierwowzór, z którego w sumie za dużo nie zostało, ale jednak) i miło przeczytać, że ktoś jeszcze też. I zawsze myślę o tych dwóch filmach razem (jako o pewnej dopełniającej się całości, ale w sumie chyba wyłącznie w związku z kolejnością, w jakiej je oglądałam; ale gdybym pokombinowała, na pewno znalazłabym jeszcze jakieś racjonalniejsze powiązania). Także o, tyle chciałam powiedzieć :).

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja z Howlem mam ten problem, że w oryginale to jest dialog z baśniami i w filmie przez spora część czasu też, ale zakończenie jest jakby z klasycznych baśni i tak nagle i widz ma poczucie WTF.

    EFAP jest na szczęście aktualizowane. Może nie za często, ale jest. :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja tam mam jeszcze takie wrażenie, że coś poszło nie tak na etapie scenariuszowo-montażowym i w pewnym momencie to WTF wynika z tego, że historia jest opowiadana w taki bardzo rwany sposób i brakuje ciągłości (można poddawać w wątpliwość rozwój akcji, to, co robią postacie etc.). Tego mi szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  15. Albo było podobnie, jak przy Spirited Away, tzn. Miyazaki zrobił storyboardy i wyszło mu, że film będzie miał mnóstwo godzin, więc obciął kilka mniej ważnych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Pewnie tak było (niestety). Podobno D.W.Jones po projekcji powiedziała tylko w zadumie: "no tak...":).

    OdpowiedzUsuń
  17. Mogło być gorzej, mogła być jak Pamela Travers po seansie Mary Poppins. :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Efekty specjalne w Avatarze dorastają do jakich wymagań Camerona?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz