"Niżby nie kochać wcale". Słów kilka o drugim sezonie "In the Flesh"

Istnieje taka teoria spiskowa, z którą zresztą w stu procentach się zgadzam, że brytyjskim aktorom dosypuje się czegoś do wody, by tak fantastycznie wykonywali swój wyuczony zawód. Mało kto jednak podejrzewa, właściwie nie wiem dlaczego, że ten sam proceder jest stosowany na scenarzystach.

Gdy w kwietniu zeszłego roku obejrzałam pierwszy sezon "In the Flesh", serialu o zombie produkcji BBC, który tak naprawdę o zombie był w naprawdę niewielkim stopniu, a bardziej o reakcjach ludzi na odmienność, uważałam potem, że choć świat przedstawiony i jego mieszkańcy chwytają za serce, to biorąc pod uwagę to, co najbardziej bolało przy oglądaniu tej krótkiej, trzyodcinkowej historii sprawiało jednocześnie, że nie da się wrócić do Roarton z czymś ciekawszym. I rany, jak się myliłam! W dodatku strasznie się cieszę, że się myliłam.

Pod wcięciem spoilery do drugiego sezonu "In the Flesh".

Są seriale, którym nie służy większa ilość odcinków (na ciebie patrzę, "Teen Wolfie"!), ale pierwszy (z sześciu) epizod drugiego sezonu dawał sporą nadzieję, wprowadzając nowe postaci i każąc starym zmierzyć się z wydarzeniami pierwszego sezonu. Na szczęście Dominic Mitchell poradził sobie z wyzwaniem śpiewająco; a przypomnę tylko, że poprzeczkę postawił sobie na tyle wysoko, że za swoje wysiłki otrzymał BAFTĘ, pokonując m.in. bardzo dobrze oceniane "The Fall" z Gillian Anderson. Zresztą całkowicie zasłużenie, bo to znakomita historia i świetne, świeże wykorzystanie toposu zombie było.

Rzadko się jednak zdarza, by ostatnie odcinki dwóch sezonów rozbijały mnie tak samo. Przez pewien czas miałam spore obawy, czy "In the Flesh" poradzi sobie z moimi wygórowanymi oczekiwaniami i w efekcie po trzecim epizodzie porzuciłam oglądanie na dobrych kilka tygodni. Dziś jednak do tego wróciłam i wchłonęłam trzy epizody na raz. I  znowu mnie uderzył ten serial jak obuchem, powalił na deski i wytarmosił za uczucia. W tej chwili trzymam kciuki za to, by trzeci sezon jednak powstał, bo istnieje groźba zdjęcia "In the Flesh" z anteny (zupełnie nie rozumiem, dlaczego...)

O, dowcip!
Dla przypomnienia: do Roarton sprowadzają się Maxine Martin, poseł, członkini partii Victus, która namawia do drastycznego ograniczenia praw nieumarłym oraz Simon Monroe, jeden z dwunastu apostołów Nieumarłego Proroka, członek Armii Wyzwolenia Nieumarłych, która głosi ich wyższość nad żywymi. Ninedin napisała ostatnio fantastyczną notkę o ekstremistach u Pratchetta, wskazując, że mechanizmy działania takich ludzi są uniwersalne. Mitchell od początku ustawia nas w opozycji do panny Martin, która kłamie, manipuluje faktami i zadziera nosa, ale to wcale nie znaczy, że Simon jest lepszy (co zresztą fantastycznie wypomina mu w pewnym momencie Kieren). Starcie dwóch silnych, charyzmatycznych osobowości odbija się na reszcie mieszkańców Roarton: do łask wraca Human Volunteer Force, która za czasów Powstania polowała na zombie, a teraz ma patrolować okolice, by uczynić ją bardziej bezpieczną. Nieumarli zmuszeni są do bezpłatnej pracy na rzecz społeczeństwa, oznakowani i upokarzani na każdym kroku jako obywatele drugiej kategorii. Atmosfera jest taka, że po pewnym czasie widz zaczyna podejrzewać wszystkich o dwulicowość i brak życzliwości. Mieszkańcy Roarton powoli zaczynają otwarcie okazywać swój stosunek do cierpiących na PDS i nie jest to piękny widok.

Dla Kierena to wszystko ma osobisty wymiar. Jego siostra Jem wraca do czynnej służby (mimo, że cierpi na PTSD), a okazuje się, że rodzice też nie do końca są pogodzeni z jego stanem. Zwłaszcza ojciec, który co prawda lepiej radzi sobie z werbalizacją uczuć niż w pierwszym sezonie, ale to wcale nie znaczy, że sobie z nimi radzi. Podświadomie ciągle uważa syna za zagrożenie dla swojej rodziny i te lęki wypływają na powierzchnię pod wpływem rosnącej emancypacji Kierena.


Ta snująca się smętnie leluja, którą był Kieren z pierwszego sezonu, powoli bowiem odchodzi w niepamięć. Chłopak częściej się uśmiecha (co może mieć związek z tym, że znalazł nowy obiekt uczuć) i nie dusi w sobie emocji. Jest to prawdopodobnie wpływ zaraźliwie optymistycznej (a przez to koszmarnie irytującej, serio, nieumarła manic pixie girl, brrr) Amy. Potrafi się odszczekać ojcu, Gary'emu, wygarnia też Simonowi stosowanie sztuczek jak w sekcie do realizacji niecnych celów. Strasznie mi się ten rozwój postaci podoba, zwłaszcza to, jak Luke Newberry fantastycznie to gra. Scena, w której Kieren patrzy w końcu w lustro, prostuje się i próbuje się uśmiechnąć jest warta wszystkich nagród.

Jednak sezon drugi nie koncentruje się wcale na Kierenie. Pewnie, nadal jest on osią wydarzeń, wokół której koncentruje się akcja serialu, ale tak naprawdę to inne postaci są ciekawsze. Simon, który na początku jest fanatycznym bucem z wielkim ego i misją od Proroka okazuje się być wrażliwym altruistą, którego przystąpienie do ULA miało sporo wspólnego z tym, że byli to jedyny ludzie, którym na nim zależało w trudnym momencie jego życia (BTW, jego pobyt w szpitalu, pokazany w piątym odcinku, fantastycznie wygrywał motyw Frankensteina - nie do końca potwora Frankensteina z oczywistych względów - ale mnie osobiście najbardziej podobało się ustawienie kadrów jako sceny ukrzyżowania i obrazu "Ostatnia wieczerza"). Strasznie go jako postaci nie znosiłam, a już uczynienie go obiektem uczuć Kierena wręcz odchorowałam, uważając, że Simon wykorzystuje go do własnych celów. Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie, gdy nagle okazał się być rycerzem na białym koniu, heroldem stojącym u boku Kierena jak nie przymierzając Raleigh Beckett u boku Mako Mori.

Podobne zaskoczenie przeżyłam zresztą w stosunku do Maxine Martin, gdy okazało się, że wcale nie ma takiej władzy nad mieszkańcami Roarton jak mogłoby się wydawać...

Strasznie żałuję, że większej roli nie ma Dean. Lubię Gary'ego, nie zrozumcie mnie źle, ale on jakiejś wielkiej zmiany nie przechodzi, nawet jeśli w końcu zaczyna chodzić z Jem. Dean natomiast plącze się gdzieś w tle, przystępuje ponownie do HVF, szkoli (musztruje?) nieumarłych, ale jednocześnie chce pracować ze swoim przywróconym do życia przyjacielem. Pewnie, polował na zombie, ale teraz zombie są jego sąsiadami, więc przecież nie będzie ich gorzej traktował, prawda?

Ale jednak najmocniejszy był wątek Phillipa, Wydaje się on być oportunistycznym, politycznym szczurkiem, który dba tylko o własną wygodę (i w dodatku ciągle mieszka z mamusią). Pod koniec zaś jego historia przyprawia o rwanie w sercu i nie mam nawet Mitchellowi za złe, że '"zalodówkował" Amy. No, nie mam mu za bardzo za złe, bo jednak jest to taki sobie chwyt fabularny. Poza tym najbardziej miałam ochotę go przytulić nie wtedy, gdy siedział i moknął na cmentarzu, ale wtedy, gdy stawał koło innych klientów burdelu. Albo wtedy, gdy syczał na tę obrzydłą podglądaczkę panią Lamb podczas festynu. Albo wtedy, gdy się uśmiechał grając w mini-golfa.

Podobały mi się też drobne smaczki: teściowa wracająca zza grobu, by uprzykrzyć życie synowej, zdradzając jej, kto jest mordercą w serialu kryminalnym czy mąż, po którym wdowa zdążyła w międzyczasie ponownie wyjść za mąż. Podobał mi się ogólny dystopijny klimat z promykami nadziei. Ba, podoba mi się nawet to sugerowanie, że Kieren jest jakimś wybrańcem, choć zaczynam też podejrzewać, że Powstanie może być nie tyle sprawką Boga, co działaniem złej korporacji (dajcie mi sezon trzeci, nie kasujcie mi tego serialu!) i takie ustawienie ostatnich scen sezonu jako otwarcie do jeszcze większej intrygi z Kierenem w środku bardzo mi się podoba.

Nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć, by zachęcić niezdecydowanych do oglądania tego serialu. Dla mnie jest to po prostu perełka, fantastyczna historia, ciekawie skonstruowany świat z pełnokrwistymi postaciami nawet na trzecim planie (dwie panie z pubu) i chciałabym, żeby wszyscy mój zachwyt podzielali. Uważam, że "In the Flesh" można z pełną premedytacją ustawić na półce z takimi klasykami gatunku jak "Noc żywych trupów" czy "World War Z" (książkę mam na myśli). Jest gore, jest horror, ale przede wszystkim są historie ludzi, którzy muszą radzić sobie z życiem po końcu świata. Jestem też przeświadczona, że Dominic Mitchell jest w stanie napisać równie dobre kolejne sezony. Tylko niech BBC da mu szansę.

Brak trzeciego sezonu jest gorszy!

P.S. W drugim sezonie podobały mi się jeszcze dwie rzeczy: żarty (ten o odgryzaniu ramienia czy szkarłatnej literze!) oraz użycie poezji:

I hold it true, whate'er befall;
I feel it, when I sorrow most;
'Tis better to have loved and lost
Than never to have loved at all.

P.S. 2 Fantastyczna analiza pairingu Kieren/Simon.

P.S. 3 OK, to tylko jeszcze rewelacyjny wywiad z Mitchellem tu położę, dobra?

Komentarze

  1. Dawniej bym napisała - dostał nagrodę, będzie ciąg dalszy! Ale skoro wyróżnienia nie pomogły The Fades, tego nie napiszę. Miejmy jednak nadzieję, że BBC zdecyduje się na kolejny sezon, bo IN The Flesh to obok Les Revenants najlepszy serial o zombie i ludziach jaki widziałam.
    I z tą korporacją coś (chyba) jest na rzeczy, zważywszy na podejrzanych ludzi wykopujących ciało Amy w finałowym epie. Zastanawiające jest, czy PDS to stan przejściowy, czy też może dziewczyna była wyjątkiem, co by wyjaśniało wyciągnięcie jej z grobu do badań. Boru, ciąg dalszy musi być, inaczej idę strajkować pod BBC;).

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, w dzisiejszych czasach nie ma żadnych gwarancji, okropne to jest.

    The Returned mam zamiar obejrzeć, w ramach analizy porównawczej, bo oba seriale bardzo często są razem wymieniane. Ale jeszcze nie teraz, teraz jestem "na haju" po zakończeniu drugiego sezonu i chwilkę chcę w tym stanie pozostać.

    Na pewno nie jest wyjątkiem, bo przecież Kierenowi też po pogrzebie zaczęły się rączki trząść. I nie jestem pewna, czy Amy nie żyje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wolałabym jednak, by Amy umarła ostatecznie, podobał mi się ten gorzki twist - na nowo została człowiekiem i bam!, koniec. I faktycznie, Kieran pod koniec wskazywał podobne objawy, ważny fakt, ale całkowicie mi umknął z pamięci. Miejmy tylko nadzieję, że jeśli faktycznie pojawi się w fabule jakaś evil-korporacja, to serial nie straci swojego małomiasteczkowego klimatu, bo ten jest rewelacyjny.
    I co do niepewnej przyszłości serialu, to jeszcze jest szansa jego powrotu na stronie internetowej, w taki sposób ostatnio wskrzeszono Ripper Street. Ale na tę chwilę to gdybanie, bo na wieści o przedłużeniu/anulacji seriali z UK zawsze trzeba trochę czekać (ja dalej nie wiem, czy będzie trzecia odsłona My Mad Fat Diary, chlip...), pozostaje Nam mocne trzymanie kciuków,

    OdpowiedzUsuń
  4. Też bym tak wolała, miało by to zdecydowanie większy impakt, ale ten tygrysek sam z siebie się nie przewrócił, prawda?

    Też mam taką nadzieję. Podoba mi się "rozszerzanie" się świata przedstawionego, ale niech akcja ciągle ma miejsce w Roarton.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem Amy żyje, Kieran też się "przeobraża" . Oglądając miałam tez wrażenie, że obie strony duetu Kieran Simon kierują się wyrachowaniem. Mam jeszcze wątpliwości do sceny na cmentarzu między MM a Amy, ale obejrzę sobie wszystko na spokojnie po mundialu i może mi się rozjaśni. Teściowa była zabójcza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kieren może owszem (choć nie wiem, czy on sam zdaje sobie z tego sprawę), ale Simon moim zdaniem tylko na początku był wyrachowany, na pewno przestał po tym, gdy jednak zdecydował się zostać w Roarton, mimo że zdaje sobie sprawę z tego, że na Kierena będą polować ludzie Nieumarłego Proroka.

    Swoją drogą, frapuje mnie inna kwestia: Mitchell twierdzi, że to Amy była First Risen, tak jak twierdzi Sandra. Ale Sandra widziała Powstanie z samochodu w okolicznościach mocno rozpraszających, a Kieren jednak był na miejscu (plus narracja pierwszoosobowa) - z drugiej strony PDS sufferers mają fragmentaryczne wspomnienia z okresu przed medykacją. I w sumie nie wiem, komu wierzyć...

    OdpowiedzUsuń
  7. Już od pięciu minut usiłuje ci odpowiedzieć z sensem ale ciągle nie mogę zwerbalizować myśli. Nie jestem po prostu pewna czy Kieran jest z Simonem z właściwych powodów. Ufff
    Jeśli Mitchell tak twierdzi ( words of God) to trzeba mu chyba wierzyć i mieć nadzieję, że kiedy już zakończy serial będziemy zadowolone z jego wyjaśnień. Te wszystkie niedomówienia i wątpliwości dodają historii smaczku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja tam ma ograniczone zaufanie do brytyjskich, trollujących scenarzystów, ot co, Moffat mnie skrzywił.

    Ja jestem pewna, że nie jest z właściwych powodów, ale to nie znaczy, że w przyszłości nie będzie. Na razie zachowuje się bardzo dojrzale jak na swój wiek, nie daje sobą manipulować, przedstawił go rodzicom, zwraca mu uwagę, chce o związku powiedzieć Amy. Brak mu tylko zaangażowania na poziomie Simona.

    Chętnie poczytam, co masz do powiedzenia, bo ja strasznie mam ochotę dyskutować na temat tych wszystkich postaci.

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie, właśnie! Brak mu zaangażowania. nie twierdzę, że nie będzie w przyszłości lub nie powinien być ale moim zdaniem jeszcze nic nie jest przesądzone.
    Na początku obawiałam się, że Kieran będzie "ofiarą" i teraz z rozwoju jego postaci jestem bardzo zadowolona, zaczyna brać życie we własne ręce.
    Najgorsze jest to że nie mam za wiele do powiedzenia, już zdążyłam pozapominać i pozostało mi tylko ogólne wrażenie.
    W tym wypadku trollowania bym nie zniosła, to poważny serial.

    OdpowiedzUsuń
  10. Doctor Who i Sherlock też są poważnymi serialami...

    Przyznam, że po końcówce trzeciego odcinka odłożyłam oglądanie na jakiś czas właśnie z uwagi na pairing Kieren/Simon, bo strasznie mi nie pasował, nie znosiłam Simona, bałam się, co będzie dalej. Na szczęście ani Kieren nie był ofiarą, wręcz powiedziałabym, że to on jest dominującą stroną w tym związku (co w sumie pasuje mi do tego, że wbrew zachowaniu Simona on tak naprawdę przede wszystkim musi gdzieś należeć - nawet jako zombie po pierwsze wrócił do domu, co, jak wiemy, nie skończyło się dobrze), ani Simon nie okazał się być nawiedzonym radykałem w ostatecznym rozrachunku. Jak w pierwszym sezonie najbardziej na koniec było mi żal Kierena, tak tutaj Simona i Phillipa przede wszystkim.

    Kupuję DVD, mam głęboką nadzieję na porządny komentarz od Mitchella. Już wiem, że choć ostatnią wieczerzę poznałam, mnóstwo smaczków przeleciało mi z wizgiem nad głową, bom za cienki bolek na ten serial.

    OdpowiedzUsuń
  11. Kupujesz? Hm, imieniny mam, tez kupię :) Doctor Who oglądam odcinek za odcinkiem a nie czekam 2 tygodnie z oglądaniem przed strachem przed finałem, troll mi nie straszny. Zwierz kiedyś pisała o rzeczach w popkulturze które się nie wydarzyły choć wydaje się, że miały miejsce - odmawiam prawa do istnienia trzeciemu sezonowi.

    OdpowiedzUsuń
  12. Był zły, jest zły. Z braku męża musiałam przekonać samą siebie, co nie było trudne.Potraktowałam to jako inwestycję w 3 sezon, może BBC uzna, ze warto wyprodukować kontynuację. Szkoda , że już nie ma darmowej dostawy za zakupy powyżej 25 funtów.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja tez strasznie żałuję, gupi amazon. Nie pomyślałam, by potraktować to jako cegiełkę na poczet trzeciego sezonu, ale to zacny pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam nadzieję, że BBC zrozumie sugestię. Gary Lineker przewiduje finał Brazylia -Argentyna, pozostaje mieć nadzieję, że się nie zna na piłce.

    OdpowiedzUsuń
  15. na razie przewiduje, że Niemcy i Holandia przegrają w półfinałach

    OdpowiedzUsuń
  16. Pfft, Niemcy zdobędą w końcu puchar.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz